Katarzyna Szafrańska (wraz z partnerami) prowadzi kancelarię prawniczą, której dewizą są słowa Ludwiga Feuerbacha: „Ten, kto chce być zdolny do wykonywania w sposób należyty zawodu, zawsze musi wiedzieć więcej, niż tego wymaga sam zawód”. Sentencję Feuerbacha małżeństwo Szafrańskich stosuje również w kolekcjonowaniu sztuki.

Doktor Wojciech Szafrański jest pracownikiem naukowym na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu w Katedrze Prawa Rzymskiego i Historii Prawa Sądowego. Oprowadzając mnie po kolekcji, od razu zaznacza, że to pani Katarzyna bardziej interesuje się sztuką, a szczególnie fotografią. Doktora Szafrańskiego interesują (oprócz prawa rzymskiego) zagadnienia dotyczące obrotu dziełami sztuki, jest ekspertem w zakresie problematyki prawnej dzieł sztuki, jak również autorem licznych artykułów na temat ochrony zabytków i (wraz z żoną) konsekwentnym popularyzatorem twórczości Houwaltów. Ale zacznijmy od początku.

- Zbieramy według trzech kryteriów: Wilno - nauczycieli i uczniów Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Stefana Batorego; Grupę 4F+R (Forma-Faktura-Farba-Fantazja+Realizm), którą w roku 1947 stworzyli w Poznaniu malarze Alfred Lenica, Ildefons Houwalt i Feliks Maria Nowowiejski, a potem dołączyli do nich: Tadeusz Kalinowski, Zygfryd Wieczorek, Fortunata Obrąpalska (fotograficzka) i Bolesław Schmidt (architekt) oraz klasyków nowoczesności - wylicza.

Na pierwszym miejscu wszakże są Houwaltowie. - Jeśli chodzi o Houwaltów to myślę, że się znamy tak dobrze na ich twórczości, że czujemy się rzeczoznawcami. Widziałem wiele prac, mamy olbrzymi zbiór dokumentów. Pierwszy obraz dostałem od rodziców, gdy miałem czternaście lat i był to obraz córki Houwaltów - Barbary Kosteckiej. Do tej pory się z nim nie rozstałem - wisi w sypialni. Rodzice zbierali obrazy artystów związanych z Wilnem, chociaż nie mają wileńskich korzeni w przeciwieństwie do rodziców mojej żony, którzy też zbierali obrazy artystów wileńskich.

- Nie było wówczas właściwie rynku sztuki. Obrazy kupowało się bezpośrednio od artystów. Z żoną spotkaliśmy się na studiach i zdecydowaliśmy, że my również będziemy budowali wileńską kolekcję. Ildefons Houwalt i jego żona Barbara znaleźli się po wojnie w Poznaniu, chociaż większość artystów wileńskich związanych z Uniwersytetem Stefana Batorego osiadła w Toruniu i związała się z tamtejszym uniwersytetem.

"Houwalt - napisze Krystyna Kostyrko - przez całe lata czuł się odrzucony i ciągle miał wrażenie, że jego twórczość nie była przez środowisko akceptowana". Szafrańscy robili wszystko, żeby było inaczej. Organizowali wystawy, pisali... W katalogu do wystawy Barbary Houwalt w Śremie w 2006 roku Wojciech Szafrański, który był organizatorem tejże, napisał: "Chciałbym, by ta praca była wyrazem mojego szacunku dla jej twórczości, którą moja matka i moja żona (odmiennie niż piszący te słowa) zawsze stawiały wyżej nad twórczość Ildefonsa Houwalta".

Z kolekcji artystów wileńskich: Ildefons Houwalt "Za miastem" 1970

Drugim artystą z kręgu wileńskiego, którego twórczość kolekcjonują państwo Szafrańscy, jest Ludomir Ślendziński, mistrz Houwalta w Wilnie, z którym artysta był spokrewniony, ale, jak mówi pan Wojciech: - Mistrz i uczeń bardzo się różnią, co jest ewenementem, bo na Wydziale Sztuk Pięknych w Wilnie generalnie wszyscy tworzyli jak Ślendziński".

Szafrańscy mają nadzieję, że uda im się odszukać więcej obrazów artysty, podobnie jak mają nadzieję na odnalezienie zaginionych obrazów trzeciego wilnianina, Aleksandra Szturmana. Prace tego artysty znajdują się w Ermitażu, jako że, jak wielu artystów wileńskich, studiował w Petersburgu. - Miał nieszczęście - mówi pan Wojciech - być pół Rosjaninem, pół Niemcem. Miał bardzo dobre kontakty z Barbarą Houwalt, swoją uczennicą, której powierzył nie tylko swoje najdziwniejsze tajemnice, ale również pamiątki, a wśród nich sztalugę plenerową, która teraz znajduje się u nas.

Indaguję serdecznego gospodarza o artystów ze środowiska poznańskiego. Nie o tych z grupy 4 F+R, ale o żyjących. I pada nazwisko Jana Berdyszaka. - Nie widziałem bardziej poukładanego artysty. Byłem kiedyś świadkiem rozmowy Berdyszaka z jego monografistką, Martą Smolińską. Berdyszak stworzył nową pracę i pytał o jej ocenę. To się chyba nie zdarza wśród artystów, którzy osiągnęli sukces artystyczny i komercyjny, żeby aż tak przywiązywać wagę do tego, co mówi osoba znacznie młodsza...

A jeśli chodzi o panią Martę - dodaje pan Wojciech - to jesteśmy wdzięczni losowi, że ją poznaliśmy. Dużo jej zawdzięczamy, jeśli chodzi o Berdyszaka, ale radzimy się również jej, gdy chcemy kupić pracę na aukcji. Robię małe zdjęcie, wysyłam do niej. Praca w katalogu jest bez tytułu, a ona od razu odpowiada, że pochodzi z takiego a takiego cyklu, nosi taki tytuł i jest świetna. Niesamowite!

Wojciech Szafrański przyznaje, że korzysta również z porad innych rzeczoznawców: - Każdy kolekcjoner musi komuś wierzyć - mówi. Ja również musiałem się odwołać do autorytetu Marty Smolińskiej. W pewnym momencie bowiem pan Wojciech powiedział: "Lubię artystów poznańskich najmłodszego pokolenia. Radka Szlagę z poznańskiej grupy Penerstwo". Minę zrobiłem pokerową, bo niewiele, albo prawie nic nie wiedziałem o Radku Szladze i grupie Penerstwo… Już wiem wszystko dzięki Marcie, która przysłała mi manifest grupy autorstwa Piotra Bosackiego, jak również swój niepublikowany jeszcze artykuł pod tytułem "Tricksterować w Pozna(wa)niu: Penerstwo i The Krasnals".

W swoim artykule Marta analizuje figurę "trickstera" na podstawie poświęconych temu zjawisku badań, aby stwierdzić, że "rolą trickstera jest więc łamanie zasad, prowokowanie, wykpiwanie, działanie na pograniczu powszechnie akceptowanych norm lub wręcz ostentacyjnie wyłamywanie się z nich". Penerstwo poznańskie łączy się właśnie z tym zjawiskiem.

 "Polskie znaczki diakrytyczne" Radka Szlagi - członka grupy poznańskiej Penerstwo

W manifeście Bosackiego mamy to wyłożone expressis verbis: "Penerstwo to pewien specyficzny rodzaj syfiarstwa obyczajowego, który w naturalny sposób zagnieździł się w tkance miejskiej Poznania. Penerstwo nie jest wprost pospolitym chamstwem, chociaż cham może częściowo być penerem i odwrotnie. Penerstwo nie jest też synonimem marginesu społecznego, choć znakomita większość penerów do marginesu się zalicza. Grupa artystyczna Penerstwo zrzesza absolwentów poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wszyscy oni ukończyli uczelnię około 2005. Znają się ze studiów. Nie tworzą jednak wybitnie zwartej formacji, mimo to mają, a przynajmniej miewają, wyraźną wspólną cechę – wyrazistą ekspresję. Ekspresja, o której mowa, jest radykalna do tego stopnia, że zapomina o dobrych obyczajach".

W skład grupy Penerstwo wchodzą: Wojciech Bąkowski, Piotr Bosacki, Tomasz Mróz, Konrad Smoleński, Magda Starska, Radek Szlaga, Iza Tarasewicz. Dobrze wiedzieć! Nie jestem kolekcjonerem. Mam kilka obrazów, które lubię, bo dostałem je od artystów, których lubię lub lubiłem. Z kilkoma musiałem się z bólem serca rozstać, ale kilku autorów chciałbym mieć i ci znajdują się w grupie klasyków nowoczesności w kolekcji Szafrańskich. A więc Tadeusz Brzozowski (byłem tuż, tuż przed otrzymaniem rysunku, gdyby nie śmierć artysty), Tadeusz Kantor (mam tylko list z małym rysunkiem), Eugeniusz Markowski. No cóż łza się w oku kręci, a zazdrość w sercu, ale nie zawiść!

Oczywiście, żeby kolekcjonować, trzeba mieć pieniądze. Ale czy aż takie duże? Niekoniecznie. Można ograniczyć apetyt. "My dlatego z klasyki nie mamy prac 100 x 150 metrów. Zbieramy prace na papierze, których mamy sporo. Niewiele olejnych. Nie chcemy wydawać 250 tysięcy na Fangora, czy Gierowskiego. (W kolekcji są prace obu z wczesnego okresu – mój komentarz). Kupujemy dużo prac artystów wileńskich, bo tam nie ma oszustwa. Wiemy doskonale, że to nie jest inwestycja. (Ja protestuję, bo nigdy nie wiadomo).

Na aukcjach tymi pracami nikt nie jest zainteresowany. Dzisiaj trzeba stworzyć modę na artystę. Nie powstaje samorzutnie. Tworzą ją handlarze, pośrednicy, galernicy. Znam te mechanizmy, bo na wydziale prawa analizuję i uczę również o obrotach dziełami sztuki. Za chwilę będzie aukcja w Rempeksie. Mamy upatrzone trzy prace. Musimy zdecydować się na jedną. Przeglądamy raz, drugi, trzeci. Ktoś powiedział, że najlepsze kolekcje są przy dużych pieniądzach. Być może. Ale te kolekcje często budują nie kolekcjonerzy, lecz wynajęci ludzie".