Kolekcjonowanie to rodzaj intymnego zbliżenia - mówi Dariusz Bieńkowski - z uśmiechem i nieukrywaną przyjemnością oprowadzając po swojej kolekcji. Zbudował kolekcję wyjątkową, będącą odzwierciedleniem jego fascynacji polską sztuką współczesną, w szczególności abstrakcyjną. Liczące ponad tysiąc eksponatów zbiory są naprawdę imponujące, należą do nich obrazy, rysunki, rzeźby, ale również fotografie i filmy wideo.

Prace zgromadzone przez Dariusza Bieńkowskiego wielokrotnie były prezentowane na wystawach, wypożyczane przez muzea - także zagraniczne. Słuchając barwnych opowieści gospodarza, odnosi się wrażenie, że na równi z dziełami sztuki ważne są dla niego towarzyszące im przyjaźnie z ich twórcami.

Stefan Gierowski, "CCCXL", 1975, olej, płótno, 180 x 150 cm.
Stefan Gierowski, "CCCXL", 1975, olej, płótno, 180 x 150 cm.

Umiłowanie sztuki nierozerwalnie łączy się z niezliczoną liczbą wernisaży, bliskimi relacjami z artystami, godzinami spotkań pełnych barwnych historii. Spotkaliśmy się, aby porozmawiać na temat unikalnej kolekcji, tymczasem każde prezentowane przez gospodarza dzieło jest przyczynkiem do kolejnej opowieści o artyście, o sztuce...

Podziwiamy prace Fangora, Stażewskiego, Gierowskiego, Marczyńskiego, Maziarskiej, Winiarskiego... nie sposób wymienić wszystkich spośród kilkudziesięciu autorów. Niektórzy z nich są Pani szczególnie bliscy...

- Nie ma tygodnia, żebym nie spotkał się z Józefem Robakowskim. Moimi przyjaciółmi są również Wojciech Fangor i Jerzy Lewczyński. Kolekcjonowanie to bardzo intymna czynność, to rodzaj wyjątkowej więzi pomiędzy mną a artystą. Te niezwykłe relacje są dla mnie ważnym elementem w budowaniu zbioru. Każda praca, która mnie zauroczyła, wzbudza chęć poznania jej autora, ciekawość twórcy. Osobiste spotkanie z artystą sprawia, że zmienia się odbiór dzieła, odnajduję w nim więcej treści i głębiej przeżywam. Oczywiście nie wszystkich artystów mogę poznać, niektórzy już odeszli, ale bywa i tak, że wpierw poznawszy artystę, nie mam ochoty później nabyć jego pracy, jednak taka sytuacja zdarza się rzadko.

Andrzej Pawłowski, bez tytułu, 1965, olej, płótno, 136 x 78 cm
Andrzej Pawłowski, bez tytułu, 1965, olej, płótno, 136 x 78 cm.

W artystach jest nieprawdopodobna energia. Wiele pięknych historii znam dzięki tym przyjaźniom. Wydaje mi się, że twórcy również potrzebują osobistego kontaktu z odbiorcą, nie historykiem sztuki czy marszandem, ale zwykłym widzem. Pielęgnuję moje artystyczne przyjaźnie tak organizując czas, aby móc się spotkać, porozmawiać, celebrować. Obcowanie z wybitnym artystą, który ma ogromną wiedzę o sztuce, to jak prywatne korepetycje.

Czy wśród prac w Pana kolekcji znajdują się i te przekazane w dowód przyjaźni?

- Niezwykle sobie cenię szkicownik podarowany przez Wojciecha Fangora na pięćdziesiąte urodziny. Jest on dla mnie o tyle cenny, że zawiera szkic obrazu olejnego, który posiadam. Wdzięczny jestem Józefowi Robakowskiemu za autorski wybór kilkunastu jego filmów.

Dzięki przyjaźni z Włodzimierzem Borowskim mogłem kupić jedną z jego unikalnych prac, której początkowo nie chciał sprzedać. Dopiero po kilkumiesięcznej znajomości artysta zdecydował, by znalazła się w mojej kolekcji, co odbieram jako wyróżnienie. Ostatnio swoje prace podarował mi Zbyszek Rybczyński, laureat z 2008 roku nagrody im. Katarzyny Kobro.

Skoro mówimy o nagrodzie - jest przyznawana artystom przez artystów, a Pan jest jej fundatorem...

- Po raz pierwszy w zeszłym roku patronat nad nagrodą przejęło Muzeum Sztuki w Łodzi. Do tego czasu istotnie miałem przyjemność być jej fundatorem. Idea tego wyróżnienia jest mi bardzo bliska, dlatego cieszę się, że mogłem uczestniczyć przy jej ukonstytuowaniu. Pomysłodawcą jej powstania jest Józef Robakowski, natomiast Nika Strzemińska, córka Katarzyny Kobro, dała nam swoją pełną zgodę. Nie należy zapominać, że na świecie wiele działań kulturalnych powstaje dzięki prywatnym inicjatywom.

Tak jak film "Przestrzenie Fangora", który powstał dzięki Panu i jego bratu.

- Jestem zafascynowany Wojciechem Fangorem. Jak już wspomniałem, cenię sobie jego przyjaźń. Podziwiam odwagę twórczą i nieustającą świeżość spojrzenia na sztukę. Zajmuje wyjątkowe miejsce w historii sztuki współczesnej. Zawsze z niesłabnącym zainteresowaniem słucham opowieści o jego barwnym życiu.

Film wyreżyserował Piotr Wejchert, który właśnie ukończył realizację również o Jerzym Lewczyńskim. To dla mnie niezwykła przyjemność móc poznawać ze sobą ludzi, tym większa, gdy znajomości te owocują później artystycznymi inicjatywami, tak jak w tym przypadku. Podobnie było z dwoma młodymi kolekcjonerami, Krzysztofem Masiewiczem i Piotrem Bazylko, którzy poznawszy Lewczyńskiego, wydali jego dwa fotograficzne albumy.

Jadwiga Maziarska, bez tytułu, lata 70. XX w., technika własna, płótno, 100 x 54 cm.   Jadwiga Maziarska, "Tranmisja", 1980, akryl, płótno, 76x116 cm.
Jadwiga Maziarska, bez tytułu, lata 70. XX w., technika własna, płótno, 100 x 54 cm.   Jadwiga Maziarska, "Tranmisja", 1980, akryl, płótno, 76x116 cm.

Jest Pan niesłychanie otwartym człowiekiem, tak jak chętnie poznaje Pan ze sobą ludzi, tak chętnie dzieli się swoją kolekcją z innymi. Udostępnia prace na wystawy, wypożycza instytucjom kulturalnym, ale także chętnie zaprasza przyjaciół do swojego domu.

- Uważam, że dzieła sztuki powinny być prezentowane szerszemu gronu odbiorców. Nie należy zamykać ich przed światem. Wraz z bratem po raz pierwszy zaprezentowaliśmy nasze kolekcje w centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku w 2004 roku, później również w ramach czwartego poznańskiego Biennale Fotografii czy na wystawie "Sztuka istnieje poza obrazem..." w łódzkim Atlasie Sztuki. Przyjmuję też gości u siebie. Po uroczystości wręczenia nagród im. Katarzyny Kobro odwiedzają mnie licznie zaproszeni krytycy sztuki i twórcy. Dzielenie się kolekcją przynosi wiele radości.

Wiem, że gościł Pan również słynnego włoskiego krytyka sztuki Achille Bonito Olivę, który wyraził opinię, iż Pańska kolekcja jest na najwyższym światowym poziomie.

- Istotnie był on moim gościem. Z wielką uwagą oglądał dzieła polskich twórców i wyraził entuzjastyczną opinię na temat polskiej sztuki współczesnej. Uważam, że powinniśmy chwalić się dziełami naszych artystów. Jeśli taki autorytet zachwyca się pracami Wojciecha Fangora czy Jadwigi Maziarskiej, to jest to powód do dumy.

Wojciech Fangor, "M81", 1969, olej, płótno, 143 x 143 cm.   Wojciech Fangor, "B20", 1965, olej, płótno, 130 x 130 cm.   Wojciech Fangor, "IS6" z cyklu "Przestrzenie międzytwarzowe", 1975, olej, płótno, 152 x 152 cm.
Wojciech Fangor, "M81", 1969, olej, płótno, 143 x 143 cm.   Wojciech Fangor, "B20", 1965, olej, płótno, 130 x 130 cm.   Wojciech Fangor, "IS6" z cyklu "Przestrzenie międzytwarzowe", 1975, olej, płótno, 152 x 152 cm.

 

Duża część Pana kolekcji to obrazy medialne: fotografie czy realizacje wideo.

- Kolekcja jest spójna ideologicznie, składają się na nią wszelkie formy działalności artystycznej. Sztuka to rzeźba, grafika, rysunek czy nowe media. Dlatego wideo i fotografie zajmują ważne miejsce. Wśród tych ostatnich cenię pracę Wacława Szpakowskiego "Portret wielokrotny" z 1912 roku, jedno z pierwszych tego typu przedstawień na świecie, kilka lat starsze od znanej fotografii Duchampa czy Witkacego. Mam również realizacje Dłubaka, Hillera, Rytki, Themersona, oczywiście wspomnianego Lewczyńskiego i Robakowskiego.

Wideo jest istotną częścią kolekcji, ale nastręcza sporo problemów ekspozycyjnych. Jeszcze nie opracowałem sposobu odpowiedniej ich prezentacji.

Wojciech Fangor, "E17", 1965, olej, płótno, 127 x 254 cm.   Wojciech Fangor, "Supermarket Commercial Nr 2" z cyklu "Obrazów telewizyjnych", 1980, olej, płótno, 188 x 127 cm.   Adam Marczyński, "Struktura 7", 1961, technika własna, 145 x 100 cm.
Wojciech Fangor, "E17", 1965, olej, płótno, 127 x 254 cm.   Wojciech Fangor, "Supermarket Commercial Nr 2" z cyklu "Obrazów telewizyjnych", 1980, olej, płótno, 188 x 127 cm.   Adam Marczyński, "Struktura 7", 1961, technika własna, 145 x 100 cm.

- Muszę jednak podkreślić, że to tylko część zagadnienia. Posiadam nie tylko tradycyjnie pojmowane dzieła sztuki, czyli skończone prace. Wszelkie gesty pracy twórczej składają się na kształt zbioru, np. szkicownik artysty obrazuje pewien etap dochodzenia do formy finalnej pracy, warsztat artysty. Dlatego kolekcję budują również i drobne elementy, czasami kartki będące jedynie notatką twórcy. Kto nie chciałby mieć serwetki zapisanej przez Romana Opałkę, czekającego na narzeczoną w kawiarni? Tej kartki, będącej impulsem powstania słynnego cyklu obrazów liczonych?

Henryk Stażewski, "Relief", 1964, drewno, aluminium, 43 x 41 cm.

Henryk Stażewski, "Relief", 1964, drewno, aluminium, 43 x 41 cm.

Zapewne wiele osób pyta Pana, skąd fascynacja abstrakcją? Czy dlatego, że pochodzi Pan z Łodzi, miasta silnie związanego z polską awangardą?

- Na pewno jestem lokalnym patriotą, nie chciałbym jednak jednoznacznie tutaj upatrywać źródła moich zainteresowań sztuką nieprzedstawieniową. Wielokrotnie we wczesnej młodości spacerując z bratem po Piotrkowskiej, mijałem Desę. Lubiliśmy patrzeć na wystawione tam piękne przedmioty. Wiele lat później, na początku przygody z kolekcjonerstwem, jak chyba każdy, również i ja zaczynałem od dzieł kupionych w Desie. Był to jednak krótki epizod.

Pierwsza praca, która tak naprawdę zapoczątkowała moją dzisiejszą kolekcję, to relief Henryka Stażewskiego. Zafascynowany zacząłem coraz głębiej wchodzić w świat abstrakcji - czytać, poznawać, dowiadywać się. Moim zdaniem abstrakcyjny obraz pobudza wyobraźnię, otwiera wiele dróg interpretacji, uwrażliwia.

Czy żona podziela Pana wybory?

- W pewnym okresie kupowałem bardzo wiele obrazów. Nie chciałem ich wszystkich naraz przynosić do domu, tak więc niektóre zostawały w galerii, czekając na dogodny moment. Umówiłem się kiedyś z żoną, aby zainteresować ją upatrzonymi wcześniej pracami. Przyglądając się jednej z nich, powiedziała: "Mógłbyś kupić tę pracę, zamiast tej, którą niedawno zawiesiłeś w domu!" Nie wiedziała, że i ta jest już moja.

A wartości inwestycyjne mają dla Pana znaczenie?

- Dla dobra sztuki nie powinno się brać pod uwagę aspektu finansowego. Wiem, ile zapłaciłem za konkretny obraz; wiem, jaka jest jego szacunkowa rynkowa wartość, ale zastanawianie się, czy w czasach kryzysu znajdę na niego nabywcę, jest już zabijaniem sztuki.

Nigdy nie żałuję, że nie udało się kupić obrazu za okazyjną cenę. Kupiłem wiele innych. Sztuka ma wartość niewymierną. Sprawia, że odrywamy się od rzeczywistości, wyciszamy, poprawia się jakość naszego życia. Potrzeba takich duchowych wrażeń jest cechą każdego.

Gabinet z pracami: Andrzeja Pawłowskiego, Józefa Robakowskiego, Koji Kamoji, Gerarda Kwiatkowskiego   Gabinet z pracami: Józefa Robakowskiego, Andrzeja Pawłowskiego, Adama Marczyńskiego
Gabinet z pracami: Andrzeja Pawłowskiego, Józefa Robakowskiego, Koji Kamoji, Gerarda Kwiatkowskiego (po lewej) i Józefa Robakowskiego, Andrzeja Pawłowskiego, Adama Marczyńskiego(po prawej).

Mam znajomą farmaceutkę, która nie interesuje się sztuką na co dzień, ale odwiedzając mnie znika samotnie, aby móc kontemplować dzieła w ciszy. Trudno też wytłumaczyć, dlaczego akurat ten, a nie inny obraz na nas oddziałuje. Czy umiemy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właśnie zakochujemy się w tej, a nie innej osobie? Oprócz fizyczności, ogromną wagę odgrywa porozumienie duchowe między małżonkami. Podobnie kolekcjonowanie, to rodzaj intymnego zbliżenia, które każdy powinien przeżywać osobiście.