Całe zaplecze intelektualne związane z ciastkami: analiza, "architektura" i wiedza to domena tych, którzy je tworzą. Dla Ciebie nie powinno to mieć żadnego znaczenia. Ty masz otrzymać od nas coś, co pozwoli ci odpłynąć. Jak w słynnej scenie z filmu "Ratatouille", kiedy krytyk kulinarny dostaje tytułową potrawę, bierze pierwszy kęs i… w tym samym momencie znikają wszelkie wątpliwości, krytycyzm, intelekt. Jest tylko wspomnienie dzieciństwa. Totalna emocja. To o nią w ciastkarstwie chodzi! - przekonują Jacek Malarski i Albert Judycki, właściciele kultowych warszawskich cukierni Lukullus, autorzy pierwszego polskiego podręcznika ciastkarstwa z 75-cioma unikatowymi lukullusowymi przepisami.

Wasza książka, wyjątkowy na polskim rynku tytuł "Nowe Ciastkarstwo", niedawno pojawiła się w sprzedaży. To edycja ściśle limitowana, bo można ją nabyć wyłącznie w lukullusowych salonach ze słodkościami i na stronie Lukullusa. Wyglądacie na zadowolonych z życia, zrelaksowanych. Ciekawi mnie jednak, czy bezpośrednio po domknięciu dzieła, czuliście się jak Michał Anioł po finalnym pociągnięciu pędzlem sklepienia Sykstyny? Dopadła Was depresja pocelowa?

Jacek: Oczywiście! Spodziewaliśmy się jej, jako nieuchronnego elementu każdego wymagającego procesu twórczego, ale nie wiedzieliśmy, że będzie aż tak intensywna.

Równie intensywna jak wytrwałe i nieustępliwe było dążenie do celu?

Jacek: Była wprost proporcjonalna do tego, jak dużo adrenaliny wydzieliło się podczas pisania tej książki, a szczególnie kończenia jej. Andrenaliny i skrajnych często emocji. Praca nad tą książką trwała długo, bo aż trzy lata.

Fot. Tomo Yarmush

Od początku do końca korzystaliście ze wsparciem szefa produkcji Lukullusa, Rafała Zarzyckiego?

Albert: Z Rafałem firma Lukullus związana jest od 20 lat. Podczas pisania "Nowego Ciastkarstwa" uczestniczył przede wszystkim w opracowywaniu opisów procesów technologicznych. Wielu z nich wcześniej właściwie nie spisaliśmy, więc Rafał włożył w tę książkę naprawdę ogrom pracy!

Jacek: Rafał od 15 lat z hakiem jest szefem produkcji w Lukullusie, jest naszym technologicznym mózgiem.

Skąd pomysł na publikację?

Albert: Pierwszym impulsem, żeby w ogóle coś napisać było 75-lecie firmy, które obchodziliśmy w 2021 roku. W ten sposób chcieliśmy je uczcić. Pierwotny zamysł był nieco inny. Myśleliśmy o tym, żeby zamówić u jakiegoś cenionego przez nas polskiego pisarza opowiadanie czy inną formę literacką zwiazaną z ciastkami. Ostatecznie jednak uznaliśmy, że sami napiszemy podręcznik zawodu. Już dużo wcześniej kiełkował w nas ten pomysł. Uznaliśmy, że 75-lecie Lukullusa będzie najlepszą okazją do jego zrealizowania.

Jacek: Mniej więcej trzy lata temu podjęliśmy więc decyzję, że na 75 -lecie wydamy tę książkę. Ale... totalnie nas to przerosło i musieliśmy przełożyć premierę o rok. Okazało się, że to naprawdę ciężka praca. Tym bardziej, że nie chcieliśmy proponować kolejnej typowej "książki z przepisami". Gdybyśmy zdecydowali się zrobić coś na szybko, na pewno zdołalibyśmy ją sprawnie wydać i mogłaby nawet być niezła. Zależało nam jednak na tym, żeby była w jakiś sposób ostateczna, ponieważ wiedzieliśmy, że będziemy to robić raz w życiu.

Autorzy

Zrobiliście to po raz pierwszy, ale czy ostatni? Tego jeszcze nie wiemy.

Albert: Pewnie masz rację. Jednak w takiej formie kolejny podręcznik cukiernictwa już raczej nie powstanie. Naszym celem było stworzenie kompendium, które będzie wyczerpującym podręcznikiem nauki zawodu. Ciekawe, że w książce - finalnie przez przypadek - znalazło się dokładnie 75 przepisów.

I aż 200 receptur na półprodukty!

Albert: Przepisy tak dobraliśmy, żeby półprodukty ułożyły się w wyczerpujący katalog możliwości ciastkarskich. Dlatego w książce wszystkie są wymienione: ciasta, kremy, biszkopty, musy, polewy, nadzienia, konfitury i tak dalej. Zależało nam na stworzeniu katalogu receptur do wykorzystania nie tylko w tych konkretnych ciastach i ciastkach, ale także w innych okolicznościach. Gdy na przykład ktoś zdecyduje się upiec z wymyślonymi przez siebie dodatkami ciasto kruche, w takim przypadku też będzie mógł z naszej książki skorzystać. Została pomyślana jako źródło porządnej wiedzy.

Wprawdzie nie znam się na cukiernictwie, lecz już przeglądając spis treści doszłam do wniosku, że mam przed sobą prawdziwą biblię ciastkarskiego rzemiosła. Jednak nie tylko. Wiele tu także "okolic" - wszak roi się w tutaj od kontekstów kulturowych.

Jacek: My bardzo lubimy wszystko, co "dookoła"! Obaj mamy wykształcenie związane z kulturą i sztuką. Albert jest antropologiem, ja aktorem. Tak więc nasze zainteresowania są dosyć szerokie. To się przekłada bezpośrednio na prowadzenie biznesu. Na "wymyślanie" ciastek, na to jak wyglądają wnętrza naszych kawiarni czy opakowania, do których projektowania zapraszamy młodych warszawskich artystów. To, że treść przepisów znajdzie się w szerokim kontekście kulturowym i historycznym od początku było dla nas oczywiste. Równocześnie zależało nam na tym, żeby wiedza, którą zamieścimy w książce była wiedzą praktyczną. Nie podoba nam się w różnych książkach kulinarnych (przede wszystkim zagranicznych, które mają być podręcznikami) to, że pojawia się w nich bardzo dużo wiedzy, która okazuje się zupełnie nieprzydatna w pracy, jak na przykład cały rozdział o mące, a w nim detale, których nigdy nikt nie wykorzysta. Zależało nam na tym, żeby wiedza, którą tu umieścimy, pomagała lepiej wykonać przepisy, bo na ogół jest tak, że bez niej przepisu nie da się po prostu zrealizować dobrze. Po drugie, żeby była inspiracją do dalszych poszukiwań. Przy tym chcieliśmy, żeby książka pozostała bardzo "nasza", a dla nas cukiernictwo jest tylko platformą do tego, żeby się wypowiedzieć.

Albert: Wiedzę do zamieszczenia w książce wybraliśmy w sposób bardzo autorski. Wiele tu wątków z zakresu historii, kultury i etymologii, ale także fizyki i chemii. Jest w niej o narzędziach i o surowcach. Z najróżniejszych dziedzin wybieraliśmy te wszystkie wątki, które uznaliśmy za ciekawe, ważne albo przydatne. Takimi trzema kryteriami się posłużyliśmy.

Jacek: I nie ukrywamy, że całość jest totalnie autorska i skrajnie subiektywna.

I precedensowa! Przynajmniej w skali naszego kraju.

Jacek: W tej formule na pewno. Chyba nie tylko w Polsce. Prowadząc firmę, kupujemy książki. Przerobiliśmy bardzo dużo literatury "fachowej". Na naszym rynki taki podręcznik jest rzeczywiście pozycją bez precedensu. Jedyny wydany dotąd w Polsce podręcznik cukiernictwa powstał prawie 50 lat temu i to było "Ciastkarstwo" Czesława Dojutrka. Książka bardzo obciążona wpływami komunizmu. Całe rozdziały na temat bezpieczeństwa i higieny pracy...

Albert: …tabeli kalorycznych i tym podobnych kwestii. A słowo "rzemiosło" nie pojawia się tam chyba ani razu!

Jacek: Nie jest to więc podręcznik rzemiosła. Wcześniej podobna książka w ogóle nie została w Polsce wydana. Natomiast, jeżeli chodzi o porównanie naszego "Nowego Ciastkarstwa" z zagranicznymi wydawnictwami, to na pewno publikacja wyróżnia się tym, że prowadzi czytelnika krok po kroku przez przepisy. Pragnęliśmy napisać książkę (bezpośrednią inspiracją była książka Julii Child "Mastering the Art od French Cookinkg"), która właśnie tekstem prowadzi czytelnika. Skutkuje to tym, że nawet bardzo skomplikowany przepis - czytając uważnie i totalnie trzymając się opisu technologicznego - można wykonać poprawnie posługując się jedynie tą książką.

Pyszne ciastko jest jedną z najłatwiej dostępnych czystych przyjemności, jakie możemy sobie samodzielnie dostarczyć posługując się Waszym podręcznikiem. Ale czy rzeczywiście? Ile czasu potrzeba, żeby ktoś, kto do tej pory piekł tylko muffiny z półproduktów, zrealizował przepis Lukullusa. Innymi słowy: dla kogo jest ta książka?

Jacek: Pierwsze słowa podręcznika odpowiadają na to pytanie: "Jest to książka dla cukierniczek i cukierników oraz wszystkich, którzy chcieliby nimi zostać". Taka była nasza ambicja: stworzenie podręcznika nauki rzemiosła. Natomiast nie podaliśmy w książce czasu na zrealizowanie przepisów, ponieważ nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ile zajmie komuś ich wykonanie. Zależy to od tego, jaki ten ktoś jest, jaki ma temperament, tempo i ile potrafi. Tego się nie da z góry założyć. Czy to jest książka do wykorzystania w domu? I tak, i nie. Część przepisów można zdecydowanie wykonać w domu, bo są wystarczająco łatwe w tym sensie, że powstają z dostępnych składników, a do ich zrealizowania nie jest potrzebny specjalistyczny sprzęt. Innych się nie da, bo do ich wykonania niezbędne jest na przykład mrożenie szokowe, którym w domu nie dysponujemy.

Albert: Czy na przykład nasze ciasto francuskie, którego przygotowanie bez wałkowaczki jest po pierwsze horrorem, a po drugie nie da się go po prostu bez niej wykonać precyzyjnie.

Jacek: Zatem odpowiedź na pytanie czy "Nowe Ciastkarstwo" jest dla wszystkich musi brzmieć: i tak, i nie. Na pewno nie są to przepisy łatwe, szybkie, lekkie. W przeważającej mierze są skomplikowane. Bardzo długie i czasochłonne. Nierzadko wykonanie jednego trwa tydzień, bo tyle trzeba np. kandyzować owoce. To nie jest książka, która tłumaczy profesjonalne ciastkarstwo na język domowych wypieków. Nie taki był nasz cel. Domowe wypieki to inna dziedzina. Tam jest większa możliwość improwizacji, popełnienia błędu. Tego, że raz sernik będzie bardziej wyrośnięty, a innym razem mniej. Nasza książka powstała po to, żeby zapewnić powtarzalność.

Fot. Tomo Yarmush

Niczym spisana i efektownie zilustrowana "Akademia Lukullusa" dla aspirujących adeptów i profesjonalistów. Nadal nie planujecie otwierania filii w innych polskich miastach?

Jacek: Nie planujemy.

Jednak za sprawą "Nowego Ciastkarstwa" otwieracie się w inny sposób na cały rynek. Każdy może zamówić podręcznik i zacząć produkować warszawskie delicje we własnej cukierni. Wielkodusznie dzielicie się przepisami. Nawet z potencjalną konkurencją? Może nie musicie się jej obawiać, bo z książki chyba nikt nie nauczy się wytwarzania ciastek dokładnie takich, jakie sprzedajecie w Lukullusie...

Jacek: Ależ oczywiście, że się nauczy!

Albert: Nauczy się!

Nie boicie się konkurencji?

Jacek: Nie, nie boimy się! My nawet wysłaliśmy tę ksiażkę fizycznie do konkurencji. Właściwie to… z myślą o konkurencji ją napisaliśmy.

Albert: A fizycznie wysłaliśmy firmom, które szanujemy w ramach prezentu. Dostali od nas "Nowe Ciastkarstwo", bo ich lubimy i cenimy.

Jak zareagowali?

Jacek: Wspaniale! Byli zachwyceni! Z ogromnymi podziękowaniami, z radością i tak dalej. Jest mitem - dotyczy to ciastkarstwa i w ogóle rzemiosła - że trzeba ukrywać receptury. To zostało nam z komuny. Nasz szef produkcji, Rafał Zarzycki, opowiadał, że kiedy był uczniem musiał liczyć skorupki jajek w śmietniku(!), żeby dowiedzieć się jak zrobić ciasto drożdżowe, bo nikt nie chciał mu powiedzieć, jaka jest receptura. Jest mitem, że zapoznanie się z technologią - bo my nie tylko podajemy receptury, ale też wszystkie triki technologiczne - jest sekretem prowadzenia udanego biznesu. To nieprawda! Źródłem prowadzenia udanego biznesu jest codzienne dbanie o pracowników, pilnowanie jakości, strategia, czy wreszcie rozważne rozporządzanie finansami. Tu są źródła sukcesu.

Albert: Zgadzam się z Jackiem. Sukces biznesu leży gdzie indziej.

Jacek: Gdzie indziej niż w recepturze na dobre ciastka. Dlaczego my to zrobiliśmy? Dlaczego upubliczniliśmy nasze receptury? Bo mieliśmy na to ochotę, to po pierwsze. Analogicznie jak z lodziarnią - otworzyliśmy ją, bo chcieliśmy. Nie podejmujemy żadnych działań, chyba że są absolutnie konieczne, na które nie mamy chęci. W tym przypadku chcieliśmy, ba, marzyliśmy o tym, żeby napisać książkę. Pierwszy polski podręcznik ciastkarstwa - i to się nam udało! Zrobiliśmy to także dlatego, że chcemy, żeby branża była silniejsza. Jest tak, że kiedy branża jest silna, to my też jesteśmy silni w tej branży.

Albert: Nie chcę, żeby to zabrzmiało megalomańsko, ale gdyby w każdym mieście i miasteczku w Polsce była cukiernia, która robi ciastka z naszej książki, to myślę, że wszyscy bylibyśmy szczęśliwsi!

A przynajmniej bywalibyśmy po wizycie w cukierni. Warszawiacy już oszaleli na punkcie Lukullusa... Pragniecie, by cała Polska również o - sza - la - ła?

Albert: Myślę, że Polska już trochę zna Lukullusa. Wiedza rozchodzi się przez naśladownictwo. My naśladowaliśmy naszych ukochanych cukierników z Francji. Dopiero, gdy wdrapiesz się na ramiona mistrza, zaczynasz własną rzemieślniczą drogę.

Jacek: Tak naprawdę od niedawna mamy wrażenie, że to, co robimy jest w 100% nasze. Na przykład tort czekoladowo-miętowy czy kremówka z malinami. Produkty od A do Z świadome i nie mające nic wspólnego z naśladownictwem. Jednak wciąż częściowo opierające się na recepturach, które gdzieś wcześniej zdobyliśmy. Dlatego, jeżeli ktoś w Polsce zacznie robić dokładnie te ciastka, według przepisów z naszej książki to wspaniale, wręcz genialnie!

Teraz to Wy jesteście mistrzami młodszej generacji cukierników.

Jacek: Poniekąd tak. Czujemy, że już umiemy. Biznes się kręci. Nie boimy się plagiatu. Pomysłów mamy więcej, niż możemy zrealizować. Jeżeli zdarzyłoby się, że te ciastka pojawią się w innych warszawskich cukierniach, to przecież my za chwilę wymyślimy nowe! Tak się zresztą już zdarzało. Ja się nie pieklę z powodu plagiatu. Jedynie wtedy, gdy ktoś zrobi to i schrzani. Jak już kopiować - to porządnie. Taka jest moja zasada.

"Prawdziwym mistrzem nie jest ten, który ma najwięcej uczniów, ale ten, który tworzy najwięcej mistrzów" - powiedział jeden ze współczesnych zachodnich mędrców. Ale powróćmy jeszcze na chwilę do wspomnianych wcześniej kontekstów. Albercie, pamiętam, że swego czasu prowadziłeś cieszące się wielką popularnością wykłady w szacownym Muzeum Warszawy...

Albert: Tak, na zaproszenie doktora Olafa Kwapisa. Wykłady z cyklu "Delicje Warszawskie". Na bazie tych właśnie spotkań powstała część teoretyczna naszego podręcznika. Posłużyły nam jako podstawa do napisania słownika, który zamyka książkę. Sporo wiedzy, którą zdobyłem robiąc potężny research do tych prelekcji, przydało się w książce.

Piękna sprawa! Cukiernik - humanista, w dodatku w Muzeum. Nobilitacja zarówno dla rzemieślnika, którym przecież jesteś, jak i samego rzemiosła. Razem z Jackiem stworzyliście unikatowy koncept wykraczający poza fizyczną konsumpcję. Może właśnie dzięki zapleczu, którym dysponujecie?

Albert: Mamy przekonanie, że to, iż jesteśmy humanistami z wykształcenia bardzo dużo nam daje. Spoglądamy na wszystko z pewnym dystansem, troszkę jakby z zewnątrz. Wkładamy też w naszą codzienną pracę w Lukullusie całą naszą wiedzę i wrażliwość, wcześniej wykształcone i zdobyte. Pewnie dlatego nasza działalność nie zamyka się w ramach rzemiosła i branży jako takiej.

Jacek: Cukiernictwo może wykraczać poza ramy, ale nie musi. Oczywiście nam się wydaje, że wspaniale jest, gdy całe to doświadczenie - w swojej istocie zmysłowe, a w funkcji użytkowe - staje się czymś więcej. Kiedy nie chodzi tylko o to, żeby przyjść do cukierni i zjeść smaczne ciastko. Bo smaczne ciasto można zrobić w domu. Rzemieślnicze mistrzostwo polega na tym, że możemy zapewnić, iż to ciastko będzie powtarzalne. Nasz podręcznik, przy całej swojej wielowątkowości, jest de facto o powtarzalności, czyli o tym, że wyznacznikiem wysokiej klasy rzemiosła jest to, że każdego dnia w roku, gdy przyjdziesz na konkretne ciastko do cukierni, smakuje ono dokładnie tak samo. Co nie zmienia faktu, że wydaje nam się super to, że możemy do tego doskonale powtarzalnego smaku dodać wszystko, co jest dookoła. Siedzimy w pięknym wnętrzu, każdy drobiazg został starannie dobrany, łącznie z łyżeczką do cukru czy talerzykiem na zużytą torebkę herbaty.

Albert: Piszemy w słowniku o różnicy, która naszym zdaniem zachodzi między rzemiosłem a rękodziełem. Rękodzieło jest to bowiem coś wykonanego własnymi rękoma i tyle. A kiedy to działanie wskakuje na poziom rzemiosła, posuwamy się wówczas o jeden krok dalej. Chodzi właśnie o tę dokładność, powtarzalność i perfekcję wykonania.

Jacek: Codzienną perfekcję - to bardzo ważne.

Niedościgła doskonałość… na przykład Waszych nadziewanych ptysi o minimalistycznych, rzeźbiarskich formach, powoduje, że już drugie spotkanie z Lukullusem na ogół równa się z uzależnieniem. Doznanie jest tym silniejsze, że wielozmysłowe...

Jacek: I zaplanowane! Szkło, które jest szkłem mrożonym jest tu dlatego, że znajdujemy się w lodziarni. Filiżanka jest w kolorze kanap i lastryko, podobnie szklanki. Po pierwsze, sprawia nam to ogromną satysfakcję, a firmę prowadzimy również dla frajdy. Chcemy czerpać przyjemność z prowadzenia biznesu, a nie tylko odsiadywać godziny w tabelach Excela. Po drugie, jesteśmy świadomi, że ma to ogromne znaczenie dla klientów. Wracają nie tylko do smacznych ciastek, ale też do całego lukullusowego doświadczenia.

Do Waszego imperium zmysłów! Czuję się dzisiaj w lodziarni, na zasypanym śniegiem Powiślu, jak na innej półkuli. Pastele, słoneczne światło złotych lamp i palmy! Lato w środku zimy - luksusowe, niezwykle przyjemne. Co się wydziela podczas spożywania ciastek? Serotonina?

Albert i Jacek (równocześnie): Szczęście!

Jacek: Moim zdaniem wydziela się czyste szczęście (śmiech).

Albert: Dopamina pewnie też...

… produkowana, gdy robimy coś, co sprawia nam przyjemność. Dlatego pragniemy to powtarzać.

Albert: Dopamina działa uzależniająco. Tak jak ciastka (śmiech).

Jacek: Serotonina wydziela się chyba wówczas, gdy się przytulamy...

Nie, to oksytocyna!

Jacek: Oksytocyna. No tak... Piękna nazwa dla ciastka! Beza z oksytocyną. Mmmm...

W jakim stylu tworzycie Wasze słodkie pokusy nie do odparcia?

Jacek: One mają być smaczne. Przede wszystkim.

Ale są też piękne!

Jacek: W drugiej kolejności mają być piękne, ale nie odpowiadają żadnemu trendowi. Nauczyliśmy się, że nie można zastanawiać nad tym, czy to, co tworzymy, przynajmniej w naszej dziedzinie rzemiosła, będzie modne, osadzone w tzw. trendach. To jest błąd.

Albert: Ostatecznie wygląd ciastka jest nie tyle nieważny, ile drugorzędny. Bo zawsze jest wynikową tego, co się dzieje wewnątrz ciastka.

Jacek: A jak tak nie jest, to zwykle ciastko bywa niesmaczne.

Forma podąża za funkcją, jak w dobrej architekturze.

Albert: Tak. Albo raczej "forma podąża za smakiem" (śmiech). Pierwszoplanowy w ciastku zawsze musi być smak. Oczywiście wypracowany detal i uproszczona dekoracja w naszych produktach też się pojawia. Ale to zawsze jest wynikowa tego, co się dzieje w środku.

Jacek: Dekoracja nie może być nigdy celem samym w sobie.

Albert: Dlatego piszemy, że ciastka muszą być: pyszne, piękne i proste.

Jacek: Pyszne, proste i piękne!

Proste? W wykonaniu też?

Jacek: Raczej proste w połączeniach, w doznaniu smakowym. Nie wierzymy w zbyt skomplikowane połączenia smaków.

Czy można odnieść odbiór ciastka do percepcji wina albo perfum. W ciastkarstwie jest podobnie? Mam na myśli...

Albert: … smaki serca i głowy?

Jacek: Nie, zdecydowanie nie! To by była intelektualna kombinacja. Ciastka są o emocjach, nie o intelekcie. Byłem niedawno w Tel Awivie, gdzie jadłem włoskie ciastko - nazywa się maritozzi. To jest po prostu drożdżowa bułka z bitą śmietaną. Dostałem ciastko, zacząłem je jeść i równocześnie… jęczeć. Na głos! Tak było pyszne! Żadnej kombinacji. Waniliowa bita śmietana - świeżutka, dobrze ubita i doskonała. Delikatna, mięciutka, lekko słodka bułeczka drożdżowa. W tym doświadczeniu nie było niczego o intelekcie.

Albert: Ciastko ma działać tak, że bierzesz kęs, zamykasz oczy…

Jacek: I odpływasz! Nie zastanawiając się, czy teraz czujesz nutę tego, śmego, tamtego.

A jeśli zaczynasz kombinować, zastanawiać się to znaczy, że ciastko jest złe?

Albert: To może przyjść później...

Jacek: Moim zdaniem należy zostawić to analitykom, krytykom kulinarnym. Powtarzam, ciastka nie są o intelekcie.

W książce prezentujecie przekroje ciastek na modłę architektoniczną.

Jacek: Tak, ale ma to czysto praktyczną funkcję dla kogoś, kto ciastko wykonuje. Przekroje powstały po to, żeby pokazać, co jest w środku ciastka i jak to jest ułożone.

Albert: Pierwszą książką francuską, jaką kupiliśmy przed laty, była książka Pierre’a Herme, w której prezentowano głównie torty. Każdy przepis zamykał schemat ukazujący, jak tort jest zbudowany. Naście lat temu ta publikacja zrobiła na nas wielkie wrażenie i bardzo dobrze nam służyła pokazując, co po kolei jest dodane w produkcie. Ukazywała właśnie tę "architekturę" ciasta.

Jacek: Całe zaplecze intelektualne związane z ciastkami: analiza, "architektura" i wiedza to domena tych, którzy je tworzą. Dla Ciebie nie powinno to mieć żadnego znaczenia. Ty masz otrzymać od nas coś, co pozwoli ci odpłynąć. Jak w słynnej scenie z filmu "Ratatouille", kiedy krytyk kulinarny dostaje tytułową potrawę, bierze pierwszy kęs i... w tym samym momencie znikają wszelkie wątpliwości, krytycyzm, intelekt. Jest tylko wspomnienie dzieciństwa. Totalna emocja. To o nią w ciastkarstwie chodzi!

Dzieciństwa, hm... to chyba odpowiedni moment na przywołanie mojego pierwszego skojarzenia w ciągu Francja - ciastkarstwo, którym jest oczywiście proustowska magdalenka! Korzystacie w swojej pracy z inspiracji literackich?

Jacek: Na maksa korzystamy! Wspomniana przez Ciebie magdalenka związana jest u Prousta z przywołaniem tytułowego "straconego czasu". My wykorzystujemy literaturę na bieżąco. Najbardziej bezpośrednio, gdy tworzymy nazwy ciastek, które często biorą się właśnie z literatury. Literatury używamy też na pudełkach - na wieczkach, od środka, zawsze są cytaty. Również w książce, na pustych stronach wynikających ze składu, umieściliśmy cytaty bliskie naszym sercom. Cytaty o jedzeniu i oczywiście także o ciastkach.

Albert: Z mojego punktu widzenia z magdalenką jest taki mały "problem", że u Prousta jej smak wywołuje wspomnienie. W doskonałym ciastku niekoniecznie chodzi o to, by było wehikułem czasu, prowokowało retrospekcję...

Jacek: No tak! Chodzi o rozkosz! A rozkosz nie jest we wspomnieniu. Jest tu i teraz. Chociaż... mieliśmy cudowne spotkania autorskie związane z wydaniem książki. Przyszło ileś osób, które nas totalnie zachwyciły; godziny pięknych rozmów i... właśnie WSPOMNIEŃ związanych z Lukullusem. Okazało się, że ludzie mają mnóstwo wspomnień połączonych z naszymi ciastkami!

Albert: Często też przyglądam się dzieciom. Chociaż nie mamy oferty typowo dla dzieci, to bywa ich u nas mnóstwo z rodzicami. Gdy otworzyliśmy lodziarnię, nazwaliśmy lody nazwami naszych ciastek z odpowiadającymi im smakami. Przychodziły dzieciaki i mówiły: ja poproszę cassis, ja orinoko, a ja limoncello...Sześcioletnie szkraby! A już znały te smaki i ich połączenia...

Jacek:  "A ja poproszę dwa razy jasminum grandimango!" (naśladuje dziecięcy głosik)

Albert: Jak sobie pomyślę, że te dzieci wyrosną na dorosłych, którzy z dzieciństwa będą pamiętali, że chodzili do takiego Lukullusa na orinoko to po prostu… mam łzy w oczach!

Jacek: A propos tu i teraz. Dziewczyna, która podczas spotkania autorskiego opowiadała o swoim pierwszym doświadczeniu z naszym ptysiem karmelowym, ujęła je w kilku słowach: usiadłam, spróbowałam i odpłynęłam. Powiedziała, że wspomina to jako rodzaj transcendentalnego doświadczenia. Osiągnęła stan satori, tak powiedziała, z ptysiem karmelowym! (śmiech). Tu w ogóle nie ma miejsca na intelekt!

Your body is not a temple - it’s an amusement park - chciałabym zamknąć rozmowę jednym z cytatów, jakie zamieściliście w książce

Jacek: No tak! To jest o ciastkach, o słodyczach w ogóle. To jest o rozkoszy.

Albert: O przyjemności, o której mówiliśmy.

Jacek: To jest właśnie o tej bułce z bitą śmietaną z Tel Awivu! "Twoje ciało nie jest świątynią - jest parkiem rozrywki". Enjoy the ride!

Albert Judycki - wnuk założyciela cukierni Jana Dynowskiego, absolwent wydziału etnologii UW oraz cukiernictwa w paryskiej Le Cordon Bleu. Jacek Malarski - absolwent wydziału aktorskiego PWSFTviT w Łodzi oraz cukiernictwa w nazywanej Harvardem gastronomii Ecole Gregoire Ferrandi. W 2021 roku Albert Judycki i Jacek Malarski zostali wybrani najlepszymi cukiernikami w Polsce przez Międzynarodową Akademię Gastronomiczną.