Parafrazując naszą noblistkę, należałoby stwierdzić, że nie być masonem to jest nie być wcale. Tak w każdym razie było w XVIII wieku, a pewnie i później.
Przynależność do loży stanowiła potwierdzenie statusu społecznego oraz pozycji towarzyskiej, a zarazem pozwalała adeptowi spotkać się na neutralnym gruncie z innymi osobami mającymi realny wpływ na ówczesną rzeczywistość.
Bez uwzględnienia wolnomularskiej specyfiki trudno byłoby tamtą epokę w ogóle zrozumieć. Przykładowo: do francuskojęzycznej loży Bouclier du Nord (Tarcza Północy) należał zarówno sprawujący w Polsce faktyczną władzę i z tej przyczyny niezbyt u nas lubiany ambasador rosyjski Otto von Stackelberg, jak też gorący patriota i reformator Julian Ursyn Niemcewicz.
Notabene okazji do ostrzejszej wymiany poglądów panowie raczej nie mieli, bo w loży panowała zasada, że dżentelmeni o polityce nie dyskutują. Zaś tych, którzy do bycia dżentelmenami nie aspirowali, zwyczajnie nie wpuszczono.
Obecna wystawa "Masoneria. Pro publico bono" w Muzeum Narodowym daje zwiedzającym szansę zapoznania się z historią ruchu wolnomularskiego od czasów Oświecenia po współczesność. Pozwala również wejrzeć w bogaty świat masońskich rytuałów i symboli: aranżacja ekspozycji została bowiem tak pomyślana, by odzwierciedlała drogę adepta do duchowej doskonałości. Warto się więc wybrać.