Już dawno żadna z wystaw nie wywołała u nas takich dyskusji z powodu koncepcji kuratora jak pokaz prac Andrzeja Wróblewskiego w warszawskim muzeum Sztuki Nowoczesnej. Kuratora - dodajmy - zagranicznego, co dodatkowo podnosi temperaturę debat.

Bo Éric de Chassey, dyrektor Akademii Francuskiej w Rzymie oraz profesor historii sztuki nowoczesnej w École Normale Supérieure w Lyonie, powiesił dwustronne obrazy Wróblewskiego, których notabene jest w jego twórczości całkiem sporo, tak, żeby można je było oglądać z obu stron jednocześnie. Pomysł sam w sobie dobry, jednak już sama interpretacja kuratora spotkała się z ostrą krytyką. Bo Éric de Chassey twierdzi, że za obrazami dwustronnymi stoi założona strategia artystyczna. U nas mówi się, że Wróblewski malował dwustronnie, bo po prostu nie miał pieniędzy na nowe płótna. Ale to wyjaśnienie okazało się ponoć za proste i za mało interesujące dla światowej widowni.

Co ciekawe, do końca maja w Kunsthalle Mannheim trwa wystawa pokazująca dwustronne płótna Ernsta, który także twierdził, że wykorzystywał odwrocia obrazów z powodów ekonomicznych. Tak czy inaczej Wróblewski ma się coraz lepiej, głównie za sprawą prowadzonej przez jego fundację wyjątkowo intensywnej działalności promocyjnej, której owocem jest między innymi pojawienie się pod koniec zeszłego roku sporej liczby prac artysty na rynku aukcyjnym. Bo może i sama twórczość Wróblewskiego jest uwikłana w lokalne konteksty, ale za to ceny jego prac na aukcjach są już jakby bardziej światowe.