Katarzyna Kobro to jedna z najważniejszych rzeźbiarek dwudziestolecia międzywojennego. Długo pozostawała w cieniu swojego męża Władysława Strzemińskiego...

Poznała go w czasie I wojny w szpitalu w Moskwie, gdzie pracowała jako wolontariuszka. On właśnie stracił rękę i nogę, co nie przeszkadzało mu zafascynować młodą Kobro zarówno sobą, jak i sztuką.

Strzemiński pisał o jej wczesnych pracach, że są zjawiskiem o znaczeniu europejskim, stawiając ją w jednym rzędzie z Malewiczem. Potem wspierał ją coraz mniej. Musiała znosić jego trudny charakter, upokorzenia i bicie.

Chorowita córeczka, II wojna światowa, przymusowa migracja i inne trudności wynikające z jej rosyjsko-niemieckiego pochodzenia także nie sprzyjały działalności artystycznej. Do tego większość prac Katarzyny Kobro zaginęła lub została zniszczona. Wiele z tych drewnianych sama spaliła w piecu, by ugotować dziecku obiad.

Po dekadach zapomnienia, od jakiegoś czasu o artystce jest coraz głośniej. Inspiruje zarówno znawców sztuki, jak i samych artystów, czego efektem są między innymi dwie trwające właśnie wystawy. W toruńskim CSW trwa prezentacja "Układ otwarty", w której z Kobro spotykają się inne artystki polskie i niemieckie, natomiast we wrocławskiej galerii Socato możemy oglądać efekty konfrontacji Majki Kiesner i Katarzyny Swinarska z tą legendą awangardy.

I to nie koniec spotkań z Kobro w najbliższym czasie. Na koniec roku zapowiadana jest bowiem kolejna wystawa, tym razem w łódzkimi Muzeum Sztuki.