W Zachęcie zrobiło się domowo i przytulnie. Zawisły kilimy, gobeliny, makaty, tapiserie. Już na wejściu gości zaskakuje monumentalny dywan rozłożony na schodach. Nie byle jaki zresztą, bo projektu samego mistrza Tarasewicza, wykonany specjalnie na tę okazję przez białostocką fabrykę Agnella. A jaka to okazja?

Wystawa "Splendor tkaniny" - swoisty hołd dla tkaniny artystycznej, przywracająca należne jej miejsce wśród innych gałęzi sztuk plastycznych.

Od dłuższego czasu dziedzina ta traktowana jest bowiem po macoszemu, zarówno przez kolekcjonerów, jak i kuratorów wystaw. Jako obiekt kolekcjonerski wydaje się trudna w utrzymaniu i konserwacji - używa się tu argumentów, że tkaniny to siedlisko kurzu i moli. Na wystawy też trafia rzadko, bo traktowana jest mniej jako równe obrazowi czy grafice dzieło, bardziej zaś jako rękodzieło.

Honoru tkaniny broni chyba jedynie łódzkie Centralne Muzeum Włókiennictwa, które nie tylko ma interesującą ekspozycję stałą i przygotowuje wystawy czasowe poświęcone tej dziedzinie, ale organizuje także dużą imprezę cykliczną - Międzynarodowe Triennale Tkaniny.

W tym kontekście wystawa w nobliwej Zachęcie zaskakuje, choć właściwie nie powinna. To my zapomnieliśmy, że po wojnie, a zwłaszcza od lat 60. rodzime tkaniny święciły międzynarodowe triumfy dzięki swojemu nowatorstwu w zakresie stosowanych materiałów (takich jak: sizal, ręcznie przędziona wełna, grube bawełniane sznury) i rzeźbiarskiej formie.

Ale na wystawie nie ograniczono się bynajmniej do tak zwanej polskiej szkoły tkaniny. Są tkaniny ludowe, projekty znanych malarzy, obiekty o tematyce historycznej, religijnej czy propagandowej, a także prace współczesne niebędące tkaninami, w których widoczna jest inspiracja tą dziedziną.