To, że sztuka od dawna jest powiązana z pieniędzmi, nie podlega dyskusji. Nie zdołał zanegować tego nawet powstały w XIX wieku romantyczny mit artysty: wybrańca i geniusza, tworzącego wyłącznie w imię sztuki. Liczne historie o twórcach umierających w niedostatku na suchoty pokazywały bowiem, że idea sztuka dla sztuki jest co prawda piękna, ale wyżyć z niej się nie da, jeśli nie znajdzie się odpowiedni mecenas lub przynajmniej zwykły klient.
Oczywiste jest też funkcjonowanie sztuki w kontekście rynkowym i nawet coraz mniejszą zagadką pozostaje, dlaczego za obrazy, które na pierwszy rzut oka dla wielu wyglądają jakby je namalowało dziecko, trzeba płacić miliony dolarów. To, co decyduje o wartości dzieła i na czym polegają gry rynkowe, stało się jednym z zagadnień poruszanych na wystawie "Ekonomia w sztuce" w krakowskim Muzeum Sztuki Współczesnej.
Skomplikowanym relacjom obu dziedzin przyjrzało się kilkudziesięciu twórców z różnych krajów, w tym słynny przedstawiciel street artu Banksy, którego zrywane z murów graffiti osiągają na aukcjach zawrotne ceny.
Wystawa w MOCAK-u to trzecia już - po "Historii w sztuce" i "Sporcie w sztuce" - tematyczna prezentująca kolekcję tego muzeum.