W końcu doczekaliśmy się w Warszawie wystawy prac jednego z najwybitniejszych amerykańskich artystów. Muzeum Narodowe postanowiło bowiem zamknąć obchody swojego 150-lecia ekspozycją Marka Rothki.
Akcent taki na pewno jest potrzebny muzeum, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że hucznie zapowiadany jubileusz, który zaczął się ekspozycją "Wywyższeni. Od faraona do Lady Gagi", wraz z kolejnymi wystawami nieco wytracił tempo.
Wystawa "Mark Rothko. Obrazy z Galerii Narodowej w Waszyngtonie" jest wydarzeniem nie byle jakim. To pierwszy indywidualny pokaz prac Marka Rothki w Europie Środkowo-Wschodniej. Są one zaliczane do nurtu color field painting - malarstwa barwnych płaszczyzn, jednej z bardziej popularnych odmian nowoczesnej sztuki abstrakcyjnej. A przy tym kosztują krocie! Obraz "Orange, Red, Yellow" namalowany w 1961 roku jest najdroższym dziełem sztuki współczesnej. Rok temu w Christie’s zapłacono za niego prawie 87 milionów dolarów.
Sam Mark Rothko o pieniądze nie zabiegał. Kiedy poproszono go o namalowanie obrazów do nowojorskiej restauracji Four Seasons, powiedział: "Jest to miejsce, do którego najbogatsze dranie w Nowym Jorku przychodzą, aby się posilić i popisać... Mam nadzieję, że odbiorę apetyt każdemu sukinsynowi, który będzie jadł w tym pomieszczeniu". W końcu jednak zrezygnował z tego zlecenia. My miejmy jednak nadzieję, że warszawska wystawa zwiększy apetyt. Przynajmniej na sztukę.