Zgrabny, nowoczesny bliźniak na zbudowanym cztery lata temu osiedlu Wilanów-Zawady. Dwie kondygnacje, taras, ogródek. Wymarzony rodzinny dom Gabrieli i Kuby oraz ich dzieci, trzynastoletniego Wiktora i sześcioletniej Poli. - Ale wymarzony okazał się dopiero, gdy go po raz pierwszy zobaczyłam - prostuje Gabriela. - Wcześniej wcale nie marzyliśmy o dużym domu. Mieliśmy apartament na Kabatach i taka zamiana nie była koniecznością. Stało się jednak tak, że pewnego dnia mąż mnie tutaj przywiózł…
Agencja nieruchomości, którą prowadzi Kuba, zajmowała się sprzedażą wybudowanych tu domów. I Kuba - ot, tak sobie - chciał pokazać żonie ostatni, który jeszcze nie znalazł właściciela. - Był piękny, słoneczny dzień - wspomina Gabriela. - Spojrzałam na wielki, rozświetlony salon i… z miejsca się zakochałam. Dom był w stanie surowym, ale od razu WIDZIAŁAM, jak będzie tu kiedyś. Wystarczyło pięć minut i decyzja zapadła: kupujemy. Tempo presto!
Dalej również sprawy potoczyły się szybko. Apartament na Kabatach z miejsca został sprzedany, a w wilanowskim domu trwała gorączka wykańczania. Musieli się spieszyć, bo w starym miejscu mogli mieszkać jeszcze tylko przez trzy miesiące. - Oczywiście nie zdążyliśmy - śmieje się Gabriela - i na czwarty miesiąc po prostu wynajęliśmy od nowych właścicieli nasze dotychczasowe lokum.
Rozkład pomieszczeń w nowym domu był idealny: na studziesięciometrowym dole ogromny salon, kącik wypoczynkowy, jadalnia, kuchnia i mała toaleta, na górze gabinet, trzy sypialnie i dwie łazienki. W sam raz dla czteroosobowej rodziny.
Żadnego przesuwania ścian i łamigłówek z planem, w których bez architekta ani rusz. To tylko utwierdzało ich we wcześniej podjętej decyzji. Bo Gabriela i Kuba od początku postanowili, że nie będą korzystali z pomocy projektantów. - Nie chcieliśmy, żeby ktoś przekonywał nas do swoich wizji, coś nam podpowiadał, urządzał za nas - tłumaczą. - Dokładnie wiedzieliśmy, o jaki efekt nam chodzi i uważaliśmy, że potrafimy go uzyskać bez pomocy fachowca.
Tak więc Kuba zajął się sprawami technicznymi, a Gabriela wzięła na siebie stronę estetyczną przedsięwzięcia. - Od początku tak się podzieliliśmy - opowiada. - W związku ze swoją pracą mąż ma okazję na co dzień oglądać świetnie urządzone, pełne ciekawych rozwiązań domy i to zaprocentowało. To on wymyślił podwieszane sufity, całe oświetlenie, kuchnię… Projekt szafy przy wejściu, zrobionej tak sprytnie, że niemal jej nie widać, jest również jego autorstwa. Jeden jej bok przylega do małej, gościnnej toalety, a drugi stanowią trzy dekoracyjne gabloty z płyty gipsowo-kartonowej. W efekcie wygodna szafa nie rzuca się w oczy.
Nowocześnie, ale z kroplą klasyki. Kolory? Off white. Całość monochromatyczna, ożywiona dodatkami. Takie były założenia. - Wizje mieliśmy spójne - opowiada Gabriela - choć oczywiście czasem różniły się w szczegółach. Na przykład Kuba chciał wprowadzić więcej kontrastów, myślał chociażby o czarnym blacie w kuchni. Ja się z tym nie zgadzałam i na szczęście udało mi się go przekonać do jasnego granitu.
Także kamieniem, trawertynem, zdecydowali wykończyć cały dół - hol i salon porowatym, niepolerowanym, zaś kuchnię zażywicowanym, z większym połyskiem i bez porów (taki łatwiej wyczyścić, gdy się coś rozleje, o co przecież w kuchni nietrudno). Jednak wybór surowca okazał się sprawą wcale nie łatwą. Długo szukali czystego, jasnego, takiego, który byłby w odcieniu nie żółtawym, lecz écru.
Gdy już trafili na odpowiedni, okazało się, że na tym nie koniec kłopotów. - Cały efekt zależy od tego, jak trawertyn jest pocięty, użylenie powinno przechodzić jedno w drugie. Tymczasem nasi "fachowcy" cięli kamień jak leci, zupełnie bezmyślnie - wspomina Gabriela. - Skończyło się na tym, że część materiału zmarnowali i poszli. Musieliśmy szukać innych. Ale było warto, co widać! Podłoga w dolnej, reprezentacyjnej części domu jest rzeczywiście efektowna. I mimo że kamienna, wygląda wręcz ciepło.
To także zasługa mebli i dodatków, które Gabriela dobierała z ogromnym pietyzmem. - Poświęciłam na to sporo czasu: chodziłam, oglądałam, wyszukiwałam każdy detal - opowiada. Efektem tych poszukiwań są na przykład nowoczesne obicia stylizowanych krzeseł (surowy len z delikatnym srebrnym połyskiem) czy zasłony - jedwabne, ale ciężkie, bo podszyte grubą pikówką, miękko opadają, dając wrażenie przytulności.
Kiedy już urządzanie było niemal na ukończeniu, przyszła pora na niespodziankę. - Nasi sąsiedzi z bliźniaka urządzili parapetówkę. Oczywiście połączoną z prezentacją "od piwnicy po dach". I wówczas się okazało, że u nich nad piętrem jest jeszcze osiemdziesięciometrowy strych. Stanęliśmy jak wryci: zaraz, zaraz, przecież to bliźniak, skoro u nich jest strych, to… taki sam musi być i u nas!? I jest. Tyle tylko, że od początku zamurowany - śmieje się Gabriela. - Może kiedyś spróbujemy się tam dostać, ale chyba nieprędko. Trzeba by przecież wybić dziurę na wejście… No cóż, na razie wolę pomyśleć o ogrodzie. W tym roku zakwitły w nim rododendrony!