Dlaczego nie zdecydowała się na bardziej tradycyjne rozwiązania? - Bo miało być niesztampowo, pod prąd powielanym we wnętrzarstwie schematom, a przy tym maksymalnie funkcjonalnie i nowocześnie - z pasją opowiada projektantka.
Podkreśla, że zanim zdecyduje się polecić klientom jakiś patent aranżacyjny, najpierw woli przetestować go na sobie. I nie ma w tym cienia przesady, bo dwupoziomowy apartament, urokliwie zlokalizowany w historycznej części Poznania - Chwaliszewie, należy właśnie do niej.
Stał się dosłownie poligonem doświadczalnym, a urządzając go, Kasia Orwat jednocześnie zadebiutowała w roli architektki wnętrz. A nie istnieje korzystniejsza sytuacja dla projektanta niż ta, gdy może "zatrudnić" samego siebie.
Nie byłoby zapewne całego zamieszania, gdyby nie fakt, że Kasia codziennie, odwożąc syna do szkoły, po drodze mijała malowniczy stary dom, który przetrwał czasy okupacji. Wyrastał nad brzegiem Warty, w samym sercu Poznania, niedaleko zabytkowego Ostrowa Tumskiego i Starego Rynku. Zawsze, gdy obok niego przejeżdżała, wyobrażała sobie, że mogłaby tu zamieszkać.
Gdy jakiś czas później zobaczyła, że w okolicy rozpoczynają się prace nad nową inwestycją, zaintrygowana namierzyła dewelopera. Okazało się, że powstanie tu piękna stylizowana kamienica. Rozpoczęła negocjacje.
Najbardziej zależało jej na mieszkaniu z dużym tarasem, tak by w pełni korzystać z walorów widokowych tego niezwykłego miejsca - móc do woli podziwiać Wartę, katedrę na Ostrowie Tumskim i inne architektoniczne perły miasta.
- Początkowo, na planie, mieszkanie wyglądało na kompletnie nieustawne - przestrzeń podzielono wieloma ścianami, kuchnia była zamknięta - mówi Kasia.
Parter projektantka przeznaczyła na potrzeby wszystkich członków rodziny: swoje, męża oraz dwóch synów. Tworzy ją otwarta strefa, w której przenikają się przedpokój, jadalnia, część wypoczynkowo-salonowa oraz kuchnia.
Dalej w głąb mieszkania wiedzie korytarz, prowadzący do łazienki oraz dwóch chłopięcych pokoi. Górny poziom wnętrza to enklawa projektantki i jej męża.
Sypialnia mieści sie na antresoli - to strefa prywatna mieszkania. Łóżko stoi naprzeciwko łazienki i toalety, których od sypialni nie oddziela żadna ściana. |
W myśl zasady empirycznego sprawdzania nowych materiałów, projektantka wzięła na celownik żywicę epoksydową, która dotąd budzi nieufność.
- Żywica wielu osobom kojarzy się nieprzyjemnie, bo jest chłodna w dotyku - komentuje właścicielka. Najpierw na podłogę na pierwszym poziomie mieszkania planowała żywicę z połyskiem. Jednak fachowcy z firmy, która miała zająć się jej położeniem, odradzili ten wybór (bo taka szybciej się zużywa). Ostatecznie stanęło na "kamiennym dywanie", czyli żywicy z domieszką kamiennych drobinek.
- To podłoga niezniszczalna! - opowiada z przekonaniem pani domu. - Wyszła bohatersko z każdego kataklizmu, który fundował jej mój najmłodszy syn. Nic się z nią nie dzieje specjalnego, gdy się coś rozleje czy poplami - w 100% trafiony wybór, polecam.
Źywieca epoksydowa świetnie odnalazła się w parze z równie sterylnym betonem, który pokrywa główną ścianę w części dziennej mieszkania. Szybko można wyczuć, że Kasię pociąga styl industrialny.
Oprócz kamiennej, chłodnej żywicy i masy betonowej, intrygującym i efektownym elementem w stylu loftu są spiralnie wijące się schody, których stopnie wyłożono ryflowaną blachą (konstrukcję schodów tworzy stal malowana proszkowo na czarno).
Równie rzeźbiarskim akcentem w tym domowym pejzażu jest okap kuchenny. Choć nie należał do najtańszych, bardzo spodobał się mężowi Kasi, bo wyróżnia się nietypową, miękką linią, tak inną od powszechnie spotykanych kanciastych form.
W klimacie loftu utrzymane są też lampki zawieszone na różnokolorowych kablach, które przełamują nieco surową konwencję. Lekkości i optymizmu dodają również krzesła ze sklejki w soczystych, tęczowych kolorach. Kasi kojarzą się one z jej ulubionym modelem - kultową "Mrówką" projektu Arne Jacobsena.
A jeśli już mowa o designie godnym zauważenia, projektantka tam, gdzie może, stara się przemycać przedmioty wykreowane przez polskich designerów. W jej mieszkaniu można więc wypatrzyć wieszak stojący Tense duetu AZE Design czy oryginalne stołki Plopp projektu Oskara Zięty.
Antresola liczy niespełna pięćdziesiąt metrów kwadratowych, a znalazło się na nich miejsce na: pracownię gospodyni wraz z biblioteką, garderobę, pralnię, suszarnię oraz sypialnię z łazienką. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie ma tu ani jednych drzwi!
Właściciele nie przepadają za "grodzeniami", lubią przebywać ze sobą. Ponieważ antresola służy przede wszystkim rodzicom, dzieci praktycznie tu nie zaglądają.
- To jest zarówno przestrzeń otwarta, jak i intymna, osobna - można się tu zaszyć, odciąć od wszystkiego. I choć mnie nie widać, ja z góry kontroluję, co się dzieje na dole - to jej dodatkowy, niezaprzeczalny atut - żartuje Kasia Orwat.
- Chcę pokazać na przykładzie urządzania swojego mieszkania, że można osiągnąć ciekawe, niebanalne efekty, wcale nie dysponując bardzo rozpasanym, ale rozsądnym budżetem. Liczy się jedno: pomysł - podsumowuje właścicielka i projektantka.