Łagodne światło i miękkie materiały, kwiaty w wazonach, spatynowane upływem czasu sprzęty z własną historią, dziesiątki drobiazgów. Niby każdy z innej bajki, a wszystko pasuje. Z takiej zdolności do łączenia przedmiotów słyną Paryżanki. Czy tylko one to potrafią?

Helena odwiedziła Francję po raz pierwszy z mężem, wiele lat temu. Nad Sekwaną urodziła się jej najstarsza córka. Później, gdy już w Polsce przyszli na świat dwaj synowie, nastały ciężkie czasy - schyłek epoki gierkowskiej, stan wojenny. Tymczasem dzieci dorastały - i wyrastały ze wszystkiego - w zawrotnym tempie. Na szczęście gdy były już starsze, ich mama znalazła pracę we francuskiej służbie zdrowia. Trochę dzięki dawnym znajomościom, trochę dzięki determinacji i… egzotyce pochodzenia. Odniosłam wrażenie, że zatrudnili mnie jako ciekawostkę spoza żelaznej kurtyny - śmieje się gospodyni - Po studiach na wydziale chemii fizycznej moje kompetencje nie do końca odpowiadały potrzebom zakładu dializ, do którego mnie oddelegowano.

Zmobilizowała siły, zawodową pasję i - została na ponad 20 lat. W ten sposób, przemierzając kilkanaście razy w roku trasę Warszawa-Paryż-Warszawa, utrzymywała dom i wychowywała dzieci. A było jeszcze samo miasto - kolebka trendów, matecznik tej wyjątkowej swobodnej elegancji, do której wzdychają miliony.

Przez dwie dekady Helena mieszkała w Paryżu i na jego obrzeżach, bywała w domach rodowitych Francuzów i osiadłych nad Sekwaną rodaków, odwiedzała galerie, sklepy, kafejki. Chłonęła klimat. Bo Paryż to nie tylko elegancja i drożyzna; to także - a raczej przede wszystkim - szyk i nonszalancja w łączeniu smaków, półtony barw, łatwość miksowania stylów. I fantazja: żadnego gorsetu, żadnych sztywnych zasad. Za to całe morze intuicji.

   
Salon. Dzięki oknom na południowej ścianie i świetlikom na zachodniej salon o każdej porze dnia wygląda inaczej.   Gabinet. Niewielkim pokojem zawładnęła potężna biblioteka, zaprojektowana specjalnie do tego wnętrza.   Kuchnia i jadalnia. Stary kredens z zastawą i drobiazgami.

Taki właśnie jest obecny apartament Heleny, w którym zamieszkała po zakończeniu swojej parysko-warszawskiej odysei. Przestronny lokal sąsiaduje z dwukondygnacyjnym mieszkaniem syna i jego rodziny, a całość spakowana jest w zgrabną formę "jednorodzinnego" domu z ogrodem. Pięć minut spaceru dzieli mieszkańców od ciągnącego się kilometrami lasu.

Projekt powstawał na zamówienie, współwłaścicielka mogła więc sama zdecydować o kształcie i rozkładzie pomieszczeń w swojej części domu. Zażyczyła sobie osobnego wejścia i osłoniętego, zapewniającego prywatność tarasu, a także dużego salonu, otwartej kuchni i biblioteki. Architekt zaprojektował mieszkanie o nietypowym planie, "owinięte" wokół kilkudziesięcioletniej brzozy. Dzięki temu drzewo stało się dominantą zacisznego tarasu, utworzonego w załomie ścian.

Okna wychodzą na wschód i południe, dlatego przez pierwszą połowę dnia wnętrza są pełne słońca. Po południu oblewa je łagodne światło odbite i blask sączący się przez dwie poziome szczeliny - nietypowe świetliki umieszczone pod sufitem salonu. Przedwieczornym słońcem cieszy się też biblioteka, jedyne pomieszczenie z oknem od zachodu. O tej porze to ona najbardziej potrzebuje światła: tu grzebie się w bogatym księgozbiorze, przegląda pocztę, odpisuje na listy.

Poza salonem, w którym okna spowija delikatny muślin i surowy len, pani domu nie wiesza zasłon ani firanek; widoki są zbyt ładne. Blask dawkują jasne, "niewidzialne" rolety - drobne odstępstwo od francuskiego kanonu. Nieobecne kryształowe żyrandole, które zdaniem gospodyni wymagają otoczenia zaplanowanego z pałacowym rozmachem, godnie zastępują eleganckie kinkiety w charakterystycznym dla paryskiego stylu odcieniu kamiennego beżu.

   
Kuchnia i jadalnia. Wspólna przestrzeń, uporządkowana prostą biała zabudową i dużą ilością światła; okna są tu na dwóch przyległych ścianach.

Meble to pełna uroku zbieranina. Kanwę wystroju budują sprzęty odziedziczone po rodzicach. Pozostałe mają za sobą zwykle długą drogę; właścicielka gromadziła je latami, penetrując francuski rynek drugiego obiegu: pchle targi, komisy i wyprzedaże. Wybrane egzemplarze przewozili do kraju kurierzy albo przyjaciele. Wśród drobiazgów, które zmieściły się w podręcznym bagażu, można znaleźć ciekawostki, jak choćby pomysłową drewnianą kasetkę na książki, czterostronną, a w dodatku obrotową - do postawienia na biurku lub nocnym stoliku. Jej doskonała praktyczność dowodzi, że funkcjonalizm nie zawsze był domeną Skandynawów. Dotrzymują jej kroku biblioteczne schodki z orzecha, które jednym ruchem można złożyć i zmienić w zgrabny stolik kawowy - mebel jak najbardziej współczesny, produkowany na skalę przemysłową, ale niosący ducha wieloznacznej paryskiej awangardy.

Zawsze lubiłam starocie - opowiada Helena - Najcenniejsze są dla mnie oczywiście te odziedziczone po rodzinie. Mam ich sporo i przechowuję dla kolejnego pokolenia, ale na razie moje dzieci nie są nimi szczególnie zainteresowane. Ten sentyment, tęsknota za ciągłością, przychodzą z wiekiem. I wtedy często okazuje się, że nie ma już czego zbierać, bo przedmioty i pamiątki porwał wiatr historii. Dlatego dbam o te stare meble. Pozostają pod moją opieką, dopóki któremuś z moich dzieci nie okażą się potrzebne.

Gospodyni nie zwraca uwagi na metki i rodowody. W jej domu równie dobrze czują się "ludwiki", jak przedmioty przedmioty z zapadłej, polskiej i francuskiej prowincji. Ważne jest piękno i przechowane wspomnienia: dokumentacja czyjegoś losu, zapis radości i wzruszeń… W ten sam sposób pozyskane z różnych źródeł sprzęty opowiadają dziś historię życia swojej obecnej właścicielki. Przypominają o latach przymusowych wyczerpujących wojaży, przyjaźniach, rozstaniach i powrotach. A w filiżankach z cienkiej jak liść porcelany kawa naprawdę lepiej smakuje.