Centrum Krakowa, stara, bez mała stuletnia kamienica. Ola mieszkała tu od dziecka, dom bowiem należy do jej rodziny. Wyprowadziła się stąd po ślubie z Mariuszem, ale nie na długo. Gdy zwolniły się dwa wynajmowane dotychczas mieszkania na trzecim piętrze, pojawiła się możliwość powrotu. Tyle tylko, że z tych dwóch przylegających do siebie lokali trzeba było zrobić jeden, to zaś wymagało czasu, wysiłku, a przede wszystkim - dobrego pomysłu.
- Oczywiście mieliśmy wizję tego wnętrza, ale bardzo ogólną - wspomina Ola - czyli: nowocześnie, bez przesytu mebli i kolorów. Była mowa i o szczegółach, chcieliśmy dużo szarości we wnętrzach, ciemną podłogę… Mariusz marzył o prawdziwym kominku, ja o wannie, do której się wchodzi po schodkach. Ale jak z tego wszystkiego stworzyć całość!? Zamiast się nad tym głowić, z góry uznaliśmy, że tu potrzeba architekta. Życie pokazało, że mieliśmy rację. Agnieszkę Krawczyk z pracowni architektury wnętrz ARTEMA polecił im kolega. Już po pierwszym spotkaniu wiedzieli, że to jest właściwa osoba.
- Najlepszy przewodnik na placu budowy - żartuje Ola. Bo rzeczywiście szare wnętrze początkowo bardziej przypominało plac budowy niż remontowane mieszkanie. W dwóch sześćdziesięciometrowych lokalach "na dzień dobry" wyburzono ściany - wszystkie z wyjątkiem jednej nośnej - po czym zbudowano je na nowo w rozkładzie zaproponowanym przez projektantkę.
- Zawdzięczamy Agnieszce nie tylko wygodny układ pomieszczeń, ale też szereg rozwiązań, na które sami nigdy byśmy nie wpadli - opowiada gospodyni. - W salonie na przykład zamiast drzwi są szerokie otwarte przejścia, wysokie aż do sufitu. Początkowo ten pomysł nas zaskoczył. Jak to? Zlikwidować drzwi!? Piętro niżej mieszkają moi rodzice, mają podobny salon, ze zwykłymi drzwiami. Patrzyłam na nie przez całe życie i pewnie dlatego nie potrafiłam sobie wyobrazić, że może być inaczej. A tymczasem "inaczej" zaproponowane przez Agnieszkę okazało się strzałem w dziesiątkę! Dzięki tym przebiciom salon wydaje się jeszcze większy, a już na pewno jest w nim zdecydowanie więcej światła.
Pięćdziesięciometrowy salon spełnia wszystkie oczekiwania gospodarzy. Przede wszystkim - kominek, czyli marzenie Mariusza. Można je było zrealizować tylko dlatego, że mieszkanie jest na trzecim, ostatnim, piętrze, a przy tym znalazła się jedna czynna wentylacja kominowa.
- My wymyśliliśmy, że kominek ma być płaski, nowoczesny, bez żadnych ozdób, a resztę problemów zostawiliśmy Agnieszce i kominiarzowi. Jakoś je pokonali. Na szczęście, bo oboje uwielbiamy ogień w kominku i rozpalamy go nawet w lecie - śmieje się Ola. Druga rzecz, która przesądza o wyjątkowości salonu to jego strefa intymna, czyli ulubiony kącik pani domu.
- Gdy Agnieszka zaprojektowała na środku pomieszczenia półokrągłą ściankę z prostokątnymi otworami, wszyscy pytali: "a toto po co?". A dzisiaj mówią: "ale fajne". Bo za ścianką stanął wygodny szezlong, na którym miło się wyciągnąć, odpocząć z książką w ręku, odizolować od świata - tłumaczy gospodyni. Główna, wypoczynkowa część salonu jest natomiast ukłonem w stronę muzycznych zainteresowań obojga właścicieli. - Przede wszystkim w stronę Mariusza, on się na muzyce zna, a ja tylko lubię - zastrzega Ola. Branford Marsalis i Miles Davies na ścianach, piękne stare pianino, sprzęt audio z imponującymi dębowymi kolumnami ...
- To właściwie jedyne rzeczy, które zabraliśmy z poprzedniego mieszkania. Ważne było, żeby je ładnie zgrać z całą resztą, wyeksponować. Zwłaszcza kolumny to nasze oczko w głowie. Są unikalne. Mariusz skręcał je osobiście, a zaprojektował je, zresztą podobnie jak wzmacniacz, jego tata. Trzeba przyznać, że całość daje dźwięk niepowtarzalny - zapewnia Ola. - A słuchać go możemy w każdym pomieszczeniu. Wszędzie są głośniki, nawet w łazience!
Jednak w łazience nie muzyka zaskakuje, ale wanna, do której, zgodnie z życzeniem pani domu, wchodzi się po schodach. - Kiedyś zobaczyłam takie rozwiązanie w katalogu i uznałam, że jest genialne. Oczyma duszy widziałam, jak wchodzę do tej wanny niczym filmowa gwiazda - śmieje się Ola. - Tak się uparłam, że w końcu zrealizowaliśmy tę moją fanaberię. Dzisiaj chyba bym się nie upierała. Bo wanna owszem, wygląda świetnie, jest wygodna do kąpieli, za to do czyszczenia już mniej. Naprawdę trudno do niej sięgnąć, żeby ją umyć. Ale cóż, czy nie lepiej myśleć, że dla tych "filmowych wejść" warto znieść taką drobną niewygodę…?
Remont trwał bez mała pół roku, od listopada do maja. - Wcale niedługo, zważywszy ogrom wykonanych prac - oceniają zadowoleni gospodarze. I dodają, że mieszkanie spełnia wszystkie ich oczekiwania. Jest przemyślane od A do Z. Od podłogi, z której zdarto dębowy parkiet w jodełkę i ułożono go prosto, po widok z kuchennego okna. To ostatnie poszerzono tylko dlatego, żeby lepiej było widać Wawel...