Kiedy dwa lata temu zapadła decyzja o zamianie mieszkania na coś większego, plan wydawał się oczywisty: kupno starego domu, najlepiej w "swoich" okolicach, czyli w Warszawie, w pobliżu Włochów. Tymczasem los zrządził inaczej. Zamiast starego, Gabriela i Bartek mają dom spod igły, zaś Włochy, w których mieszkali dotychczas, zostały daleko. Jak do tego doszło?
- Nasi przyjaciele zaczęli budowę domu na Białołęce - pojechaliśmy rzucić okiem, jak im idzie i przy okazji obejrzeć okolicę. Wróciliśmy zachwyceni, z gotowym, rewolucyjnym pomysłem: budujemy się i to koniecznie tam - wspomina Gabriela. - Podczas spaceru zobaczyliśmy działki na sprzedaż i z miejsca wiedzieliśmy, że jedna będzie nasza!
Choć wcześniej przez myśl im nie przeszło, by zamieszkać po prawej stronie Wisły, nie było najmniejszych wątpliwości, że wybór jest idealny. Cisza, spokój, zieleń, piękne stare drzewa... Atmosfera jak na wsi, a przecież do miasta zaledwie krok. - Aż trudno uwierzyć, że kilometr dalej jest ruchliwa ulica Modlińska. Tu u nas słychać tylko śpiew ptaków...
Decyzja o kupnie działki i budowie zapadła więc niemal jednogłośnie. Dyskutowano natomiast zawzięcie, jaki ma być ten dom. Bartek stawiał na prostą, nowoczesną bryłę z płaskim dachem, jego żona wolała projekt bardziej tradycyjny, koniecznie z dachem spadzistym. Przeforsowała swoją wersję, ale dziś trochę żałuje. - Wtedy jeszcze za mało widziałam i wiedziałam na ten temat - mówi. - A teraz, kiedy obejrzałam wiele domów, chyba zmienił mi się gust. Szczęśliwie jeśli chodzi o wnętrze, byliśmy zgodni, że ma być nowoczesne, i spieraliśmy się najwyżej o szczegóły.
Zanim jednak do szczegółów doszło, ustalili, że konieczna będzie pomoc projektanta wnętrz. Wizję ogólną owszem, mieli, ale za mało wiedzy i za mało czasu, by ją samodzielnie zrealizować. Znajomi przekazali im kontakt do Sylwii Lenart-Skalskiej, właścicielki pracowni Studiolenart. - I tak znaleźliśmy nie tylko świetnego fachowca, ale i dobrą koleżankę, bo zanim dom został wykończony, zdążyliśmy się zaprzyjaźnić - dodaje Gabriela.
Wielkie urządzanie zaczęło się więc pod wodzą Sylwii. - Zależało nam na nowoczesności, ale takiej, w której jest miejsce i na wiekowy kredens, i na ścianę ze starej cegły, i na surowy beton, który uwielbiam - mówi pani domu. - Chciałam nawet, żeby cała klatka schodowa była betonowa. Tak się jednak nie stało, czego do dziś żałuję. Ale przynajmniej mam w całym domu ukochany szary kolor. Początkowo mąż był temu przeciwny, uważał, że szarość wniesie za dużo chłodu. Tymczasem Sylwia poszła na całość i zaproponowała na niektórych ścianach, na przykład w salonie, naprawdę bardzo ciemny, niemal grafitowy odcień. Bartek był wprawdzie bliski paniki, ale się zgodził. I wyszło super!
Wszechobecna szarość (w różnych odcieniach) na ścianach została w każdym pomieszczeniu umiejętnie ocieplona. Kuchnię rozjaśnia fototapeta w ogromne biało-zielone tulipany, które maskują drzwi do spiżarni, natomiast w jadalni rolę ocieplaczy spełniają żywe rośliny, wielkie jukki, które specjalnie dla nich wyhodowała mama Bartka. Sporo ciepła wnosi tu także od początku wymarzona przez gospodarzy ściana z surowych cegieł. - Pochodzą z rozbiórki starej kamienicy, którą moi rodzice mieli w Białymstoku - wyjaśnia Gabriela. - Są nierówne, wyszczerbione, miejscami przypalone... Widać na nich patynę czasu i chyba dlatego dają takie przytulne wrażenie. Z nową cegłą nie byłoby tego efektu.
Największe wrażenie robi jednak ocieplacz - i to dosłowny - zastosowany w salonie. Złoty kominek, prawdziwy symbol tego domu. Złoty, bo wyłożono go połyskującą mozaiką w różnych odcieniach złota. W dzień, muśnięte słońcem, drobne kafelki skrzą się i mienią, wieczorem pięknie odbijają i potęgują blask ognia.
- Ten kominek zawdzięczamy Sylwii.Początkowo byliśmy pomysłem zaskoczeni, wydawał się aż za odważny, ale jej uwierzyliśmy. A teraz sama nie wiem, kiedy bardziej się z tego cieszę, w dzień, czy wieczorem - mówi Gabriela. - Ale na naszych gościach - śmieje się - chyba jeszcze większe wrażenie robi... toaleta. Z dywanem na podłodze, miękka czarną tapetą na ścianach, barokowym lustrem, kryształowym żyrandolem i sedesem, który wygląda, jakby był zrobiony z wężowej skóry. Szok! Uroda domu to nie wszystko, jeszcze ważniejsza jest wygoda i funkcjonalność - o nią gospodarze zadbali przede wszystkim.
- Na początku mieliśmy trochę własnych pomysłów. Wiedzieliśmy na przykład, jak ma wyglądać kuchnia (uparłam się na wyspę), że łazienka musi być duża, że schody podwieszane, zajmą mniej miejsca, a drewniana podłoga doda ciepła... Sylwia to wszystko udoskonaliła. To ona wymyśliła niski murek oddzielający kuchnię od jadalni, dzięki czemu kuchnia jest otwarta, jak chcieliśmy, ale jednak sprawia wrażenie osobnego pomieszczenia. Za jej podpowiedzią połączyliśmy na podłodze drewno z gresem: w ciągach komunikacyjnych obok desek biegną płytki, które jest łatwiej wyczyścić.
- "Niewidoczne" szklane poręcze, dodające schodom lekkości, to także rada naszej projektantki - wylicza gospodyni. - Ale duża wygodna spiżarnia w osobnym pomieszczeniu (rzecz nie do przecenienia!), to już pomysł mojej mamy. Podobnie jak zadaszony taras, na który się uparła. Na szczęście jej posłuchaliśmy. Dzięki temu latem, słońce czy deszcz, można siedzieć na zewnątrz i patrzeć na ogród.
A ten jest coraz piękniejszy. Prawdziwy wiejski, taki z warzywnikiem i owocowymi drzewami. Oczko w głowie gospodarzy i ulubione miejsce zabaw ich córek - 2-letniej Idy i 7-letniej Nadii, które mają tu całkiem własny drewniany domek. - Kiedyś w każdy weekend planowaliśmy ucieczkę za miasto - mówi Gabriela. - Teraz nigdzie nie chce się wyjeżdżać...