- To mieszkanie jest idealnym odzwierciedleniem naszego życia, ułożone, ale z odrobiną szaleństwa - mówią gospodarze. Osiedle, na którym mieszkają Edyta i Robert, przez wiele lat uchodziło za najbardziej reprezentacyjne w Sosnowcu. Decydowały o tym nie tylko domy z pięknymi apartamentami, ale także świetna infrastruktura oraz znakomite położenie - w samym sercu miasta, ale jednak z dala od głównych arterii.
- Cisza i spokój, bo na dojazdowych uliczkach ruch kołowy minimalny, a pod bokiem wszystko, co potrzebne, od przedszkola i szkoły, po sklepy i zakłady usługowe. Idealne miejsce do życia - ocenia Edyta.
O tym, że zamieszka właśnie tutaj, zdecydowała, mając... dziesięć lat. - Właśnie wtedy odwiedziłam tu moją nauczycielkę od przyrody i widziane po raz pierwszy osiedle zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wróciłam do domu z mocnym postanowieniem: gdy dorosnę, będę tu mieszkała - opowiada ze śmiechem.
- I udało się plan zrealizować, chociaż nie bez kłopotów. Wprawdzie z upływem lat osiedle straciło nieco swój prestiż, bo konkurencyjnych miejsc w Sosnowcu przybywa, to jednak nie tak łatwo znaleźć tu mieszkanie. My szukaliśmy naszego przez bite pięć lat - wspomina. - Pamiętam, że gdy weszłam tu po raz pierwszy, stanęłam w zalanej światłem przestrzeni i usłyszałam piękną muzykę… To sąsiad z dołu grał na pianinie. Zauroczona, już nie chciałam stąd wychodzić.
Dwupoziomowy apartament, o powierzchni 141 m², wymagał gruntownego remontu. Trzeba było wymienić wszystko, okna, kaloryfery, podłogę... - Przy okazji przesunęliśmy też dwie ściany: na górze kosztem sypialni powiększyliśmy łazienkę, żeby zmieścić kabinę prysznicową, zaś na dole łazienkę zmniejszyliśmy, by kuchnia zyskała przestrzeń - opowiada Edyta.
Równolegle z pracami remontowymi trwała burza mózgów jak te nowe wnętrza urządzić. - Lubimy rytm wielkich miast i życie w centrum wydarzeń, cenimy nowoczesność, a przede wszystkim kochamy sztukę - mówią gospodarze. - Chcieliśmy, aby nasze wymarzone mieszkanie było odzwierciedleniem tych upodobań. Przez chwilę nam się wydawało, że potrafimy osiągnąć to sami, ale zadanie nas przerosło - wspominają. - Skorzystaliśmy więc z podpowiedzi kuzyna, który polecił nam biuro projektowe Widawscy Studio Architektury. I bardzo wiele im zawdzięczamy.
- Oczywiście mieliśmy własne pomysły, ale pani Kasia zgrabnie je rozwijała - kontynuuje Edyta. - A zaczęło się od czerwieni. To mój ulubiony kolor; uwielbiam mieć go na sobie i wokół siebie, koniecznie więc chciałam, żeby znalazł się w mieszkaniu. Może w salonie czerwona ściana? Jedna, jako akcent, zastrzyk energii - podpowiadałam. Architektka zaproponowała do niej tapety z napisami. Czarne i białe. Wyglądały super! I wtedy stało się jasne, że kierunek czerń i biel plus obowiązkowa kropla czerwieni będzie tym właściwym.
Iluzja jest pierwszą ze wszystkich przyjemności - ten powtórzony za Voltairem cytat z Oscara Wilde'a, zmultiplikowany na gęsto zapisanych ścianach salonu jest nie tylko ozdobą wnętrza, ale i ukłonem jego właścicieli w stronę literatury. Zabawnym ukłonem w stronę rzeźbiarstwa jest tu natomiast biała, wysoka postać mężczyzny, przyciągająca wzrok w rogu pomieszczenia. Rzeźba?
- Nie całkiem - śmieje się Edyta. - To zwyczajny sklepowy manekin! Tyle, że trochę podrasowany. Takie manekiny składają się z osobnych części , inaczej trudno byłoby włożyć na nie ubranie. Zamówiliśmy więc komplet: głowa, ręce, nogi… I to wszystko zostało ładnie posklejane i polakierowane. Teraz zgrabnie udaje rzeźbę i tworzy fajną, trochę teatralną atmosferę. Cieszę się, bo to również był mój pomysł. Pani Kasia go podchwyciła i wymyśliła, jak go najlepiej wyeksponować: na tle czarnej ściany, na białym podeście.
Plastikowa postać mężczyzny z założenia miała być uzupełnieniem elementu malarskiego, który w domu pojawił się wcześniej. - Długo się nad nim zastanawiałam - wspomina Edyta. - Nieśmiało marzył mi się obraz na ścianie w kuchni, ale nie bardzo wiedziałam jaki. Pewnego dnia zobaczyłam mozaikę firmy Bisazza z wizerunkiem Napoleona. Surowa męska twarz na czarnym tle. To było to! Tyle, że ja chciałam mieć prawdziwy obraz, namalowany ręką artysty, a nie zrobiony fabrycznie na kafelkach. Z pomocą przyszła malarka, pani Sylwia Giza, która po prostu Cesarza z mozaiki skopiowała. Efekt jest znakomity, bo ten portret żyje, widać na nim każde pociągnięcie pędzla!
Wystrój i urządzenie całej kuchni pani Kasia dopasowała do niego. Dwie duże czarne ściany nie przytłaczają, równoważy je biel sufitu, blatów i podłogi. A obowiązkowe czerwone akcenty, błyszczące szklane płyty na ścianach obok okna, działają wręcz energetyzująco. Nie bez powodu kuchnia stała się naszym ulubionym miejscem. Nasi goście także pod byle pretekstem opuszczają salon i rozsiadają się właśnie tutaj - śmieje się Edyta.
Jak zasygnalizować upodobanie do wielkich miast i ich architektury? Tu gospodarze sięgnęli po wypróbowany sposób. Fototapety. I tak na ścianie obok schodów pojawił się Paryż w postaci wieży Eiffla, zaś w sypialni Nowy Jork widziany z lotu ptaka. A w łazience na dole, dla kontrastu i uzupełnienia zarazem, widnieje renesansowy pałac. - Tyle że nie na tapecie, ale na rolecie zasłaniającej okno - precyzuje pani domu.
A muzyka? Ta jest wszechobecna - to także zasługa córeczki gospodarzy, ośmioletniej Oliwii, która uczy się gry na fortepianie. Jej brat, sześcioletni Aleksander na razie tylko muzyką "nasiąka". - A nieustannie ma do tego okazję. Gdy milknie pianino Oliwki, odzywa się instrument sąsiada z dołu - mówi Edyta. - I koncert trwa.