Villa La Fleur w Konstancinie jest spełnieniem marzeń Marka Roeflera, który chciał, aby jego kolekcja była prezentowana w naturalnych, stylowych wnętrzach, w niczym nie przypominających sterylnych sal muzealnych. Biznesman, główny udziałowiec firmy deweloperskiej Dantex, prezes zarządu tejże firmy.

Fizyka jądrowa ukończona na Uniwersytecie Warszawskim, świetnie prosperująca firma, wreszcie kolekcjonerstwo obrazów, które stało się Pana pasją...

Zbieranie obrazów zaczęło się od kolejnych moich mieszkań. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zbudowałem dom w Aninie. Wtedy kupowałem pierwsze obrazy na aukcjach. Zacząłem się wówczas interesować rynkiem sztuki. Pierwsze obrazy to Zygmuntowicz i Kossak, sceny myśliwskie związane z moją młodością i myśliwską pasją mojego ojca. Dwanaście lat temu, gdy przeniosłem się do Konstancina, zacząłem zbierać Szkołę Paryską.

Wcześniejsze obrazy, które traktowałem jako dekorację domu, a nie kolekcjonerstwo, sprzedałem. Zainteresowałem się Szkołą Paryską pod wpływem oglądanych wystaw, a także dzięki kolekcji Wojtka Fibaka i aukcjom w Rempeksie, u Iwony Büchner i w Desie Unicum. Moim mentorem był także Marek Mielniczuk. Korzystałem też z pomocy ekspertów École de Paris. Z czasem zacząłem się interesować aukcjami poza Polską, głównie we Francji, Izraelu, w Stanach, tam, gdzie te obrazy leżały gdzieś na strychach. Brałem udział w najróżniejszych aukcjach. Nawet tych najmniejszych. Szczególnie we Francji, gdzie małe aukcje rozsiane są po całym kraju. Bywało tak, że ktoś zmieniał wnętrze, często po śmierci poprzedniego właściciela i wstawiał do domu aukcyjnego całe wyposażenie: meble, obrazy, rzemiosło…

Dzisiaj rynek sztuki bardzo się zmienił. Wszystkie kraje, które objęła demokracja, zaczęły sprowadzać sztukę, którą kiedyś stamtąd wywożono. Rosjanie spowodowali, że ceny sztuki rosyjskiej wzrosły dziesięciokrotnie. Wszystkie najpoważniejsze domy aukcyjne organizują specjalne aukcje dla Rosjan. Obrazy, które wywieziono przed dojściem Lenina do władzy, zbiory arystokracji rosyjskiej z początku zeszłego wieku, które przeważnie trafiały do Francji i dalej, dzisiaj wracają do Rosji. Również Chińczycy bardzo uaktywnili rynek sztuki.

22 września zaprezentował Pan w Konstancinie malarstwo Alicji Halickiej, zorganizował międzynarodową sesję naukową i wydał jej monografię, jako pierwszą z planowanego cyklu "Mistrzowie École de Paris".

W malarstwie Szkoły Paryskiej interesują mnie artyści mniej odkryci. W Polsce ugruntowaną pozycję ma Zygmunt Menkes, Mela Muter, Eugeniusz Zak. Początkowo zainteresowałem się około sześćdziesięcioma artystami, dziś tą plejadę zawężam. Tak pojawiła się Halicka i jej kubistyczne obrazy. Jej mężem był jeden z najwybitniejszych kubistów Ludwik Marcoussis, artysta pochodzący z Polski, bardzo dobrze znany i ceniony na światowych rynkach sztuki. Nie bardzo mnie było stać na kupowanie obrazów Marcoussisa, stąd również zainteresowanie twórczością jego żony Alicji Halickiej.

Kolekcjoner Marek Roefler - w tle fragment wystawy Alicji Halickiej w Villa La Fleur.

Z monografii, którą Pan wydał, dowiadujemy się, że Marcoussis nie był zadowolony, że żona zainteresowała się kubizmem. Uważał, że jeden kubista w rodzinie wystarczy. Najlepsze obrazy kubistyczne Halickiej powstały, gdy mąż był na wojnie, w latach 1914–1919. Lista artystów, których obrazy Pan kolekcjonuje, jest - mimo ograniczeń, o których Pan mówił - dość obszerna, że wymienię tylko Henryka Haydena, Mojżesza Kislinga, Melę Muter, Eugeniusza Zaka, Szymona Mondzaina, Zygmunta Menkesa, Rajmunda Kanelbę...

Dlatego półtora roku temu stworzyłem moje małe muzeum, które prowadzi dla mnie pan Artur Winiarski, historyk sztuki. On spowodował przeorganizowanie zbiorów, skatalogowanie, opisy. Sam nie dałbym rady. Pochłania mnie praca, a nocami przeszukuję Internet, oglądam tysiące katalogów, które do mnie spływają z całego świata, co tworzyło chaos, którego nie byłem w stanie opanować. Wspólnie się zastanawialiśmy, jaką wystawą wystartujemy, i zdecydowaliśmy się na Halicką. Do tej pory nie była opisana, dlatego wydaliśmy o niej książkę. To są pierwsze kroki…

Czy obrazy wypchnęły Pana z domu i dlatego powstała Villa La Fleur?

Ta willa była kupiona i wyremontowana od razu z przeznaczeniem na muzeum. Inspiracją dla mnie był Petit Palais w Genewie, który kiedyś kupił Oscar Ghez i przeznaczył na ekspozycję swojej kolekcji. To jeden z najwybitniejszych kolekcjonerów Szkoły Paryskiej, wielki kolekcjoner Kislinga czy Modiglianiego, przemysłowiec, który pieniądze zarobił na kauczuku. Petit Palais stoi w samym sercu Genewy i służy jedynie do eksponowania kolekcji. Tego mu pozazdrościłem i na swoje możliwości wprowadziłem ten model w Villa La Fleur.

Wyremontowałem budynek z 1906 roku, z tym, że Petit Palais jest ewidentnie muzeum, natomiast ja chciałem, żeby wnętrza miały charakter domu mieszkalnego z meblami z epoki (art déco). Na górze zrobiłem dla siebie biuro, z którego na razie nie korzystam, ale mam nadzieję, że kiedyś będę korzystał i nie będę musiał tak często dojeżdżać do Warszawy. Będzie to takie miejsce, gdzie ja i moja żona będziemy zapraszać przyjaciół, spotykać się z rodziną, urządzać Wigilię, ale także imprezy firmowe. Tutaj będę się mógł spotykać z kolekcjonerami. Otwarte drzwi będą odbywać się rzadko. Na specjalne okazje, jak Dni Konstancina. Teraz osoby, które chcą zobaczyć wystawę, umawiają się ze mną, lub z Arturem Winiarskim.

Pana nie interesuje współczesne malarstwo?

Tak głęboko wszedłem w Szkołę Paryską, w sztukę tamtego czasu, że nie jestem w stanie skupić się na czymś innym. Zainteresowanie prawie siedemdziesięcioma artystami z tej Szkoły wystarczająco mnie absorbuje. Kilku artystów będę chciał pokazać, profesjonalnie przygotować ekspozycję i kolejne wydawnictwa. Na nich chcę się skupić. Im kolekcjoner staje się bardziej doświadczony, tym bardziej ogranicza się do pewnych rzeczy, z którymi czuje się dobrze, które może zaprezentować.

A jakie obrazy ma Pan w domu, w którym Pan mieszka?

Te same obrazy. Co jakiś czas przewieszam je między biurem, domem i Villą La Fleur. W domu mam tyle obrazów, co w willi. Staram się z tymi wszystkimi obrazami żyć i staram się, żeby wisiały, nie leżały zamknięte, żeby można było z nimi obcować.