Dlatego najbardziej lubię oglądać domy projektantów. Nie, żebym uważała, że komuś innemu zawsze projektuje się gorzej, ale czasem z dobrego, spójnego pomysłu, po poprawkach inwestora lub paru kompromisach, wychodzi mały koszmar. Lub duży.
A u siebie, wiadomo: mogą zaszaleć i nikt im się nie wtrąca. Zawsze wyjdzie coś godnego uwagi. Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy Monika i Adam Bronikowscy, właściciele studia Hola Design, zaproponowali mi wizytę w ich własnym domu. Spodziewałam się uczty. I się nie zawiodłam.
To właściwie mogłoby być muzeum. Przy samej granicy miasta, na skraju lasu stoi nowoczesny dom. Nie jakiś ekstrawagancki, wymyślny. Dość skromny, jeśli chodzi o gabaryty. Ale ciekawy i gustowny, co zresztą, drogie Czytelniczki i Czytelnicy, sami możecie ocenić.
Płot obrośnięty czerwieniejącym bluszczem, po wypielęgnowanym trawniku biega seter irlandzki. W środku dwoje przesympatycznych właścicieli, rodzice ślicznego małego chłopca, oprowadzają po wnętrzu własnego projektu. Mogliby sprzedawać bilety.
Mogliby też napisać podręcznik dla młodych małżeństw, twierdzą bowiem, że jeżeli jednemu z nich coś się podoba, drugiemu również zaczyna. Żadne poważniejsze kompromisy przy projektowaniu nie były więc konieczne. Zdecydowali się na kontrastowe zestawienie bieli, czerni i egzotycznego drewna, które wygrało z opcją jasno-drewniano-szarą (ich drugą, wspólną, ulubioną). Te same kolory wybrali na elewację domu.
Projekt wnętrza, co może dziwić, nigdy nie powstał na papierze. Monika i Adam mieli go w głowach i po prostu animowali wykonawców na bieżąco. Jedyna rzecz, którą trzeba będzie kiedyś poprawić, to właściwie nie wynik błędu, tylko świadomej decyzji.
Dom zakładany jest na rodzinę 2+2. Aktualny stan to 2+1. Ale, że na etapie budowy, rodzina miała postać 2+0, duża łazienka na piętrze, z wanną, ma wejście jedynie przez sypialnię rodziców. Z korytarza można się dostać tylko do toalety. Ale to na szczęście będzie można zmienić, kiedy zajdzie taka potrzeba.
Parter domu to kontrasty. Na białym tle, w towarzystwie czarnych kanap, designerskich krzeseł i żeliwnego kominka, wyeksponowane zostały masywne meble z egzotycznego drewna o wyraźnym usłojeniu, które w tak oszczędnym wnętrzu staje się prawdziwą dekoracją.
Na piętrze ściany mają delikatne, zgaszone kolory - orzecha włoskiego i błękitu - nie kontrastują więc tak bardzo z podłogą tekową i czarnymi meblami w sypialni, co z pewnością bardziej służy wypoczynkowi.
Do dużej łazienki można się dostać tylko przez sypialnię. To rozwiązanie przy jednym, małym dziecku się sprawdza, ale w przyszłości konieczna będzie mała przeróbka. Na szczęście została przewidziana. |
Zarówno parter, jak i piętro domu są za to otwarte na ogród. Jest to możliwe, choć dom nie ma balkonów. Na obu kondygnacjach okna sięgają od podłogi do sufitu. Na piętrze są podzielone na dwie części, z których tylko górną można otworzyć. Przy odsłoniętych zasłonach w sypialni czy łazience ma się wrażenie przebywania w parku.
Parter przewiduje pełną integrację z ogrodem w niemal w każdych warunkach. Przy ładnej pogodzie można pootwierać ogromne okna, wtedy salon, kuchnia i ogród tworzą jedną przestrzeń. Gdy słońce przypieka, rozkłada się zdalnie sterowaną markizę nad tarasem, a w chłodniejsze dni, przy podniesionych roletach, z ciepłego wnętrza patrzy się na las, bluszcz i (to już niemal kicz!) skaczące po płocie wiewiórki.
Szewc może i bez butów chodzi, jego sprawa, ale własny dom projektantów wnętrz to musi być rarytas. I nie tylko dla "zwiedzających". 150 m² jak na dom to nie jest bardzo dużo, ale jako alternatywa dla apartamentu w mieście robi wrażenie.
Zalety są oczywiste, spokój, brak miłujących remonty sąsiadów, ogród, sąsiedztwo lasu, przestrzeń dla dziecka, no i nieustanne wrażenie przebywania na wczasach. Jednocześnie do centrum Warszawy jedzie się stąd kilkanaście minut. Powtórzę za właścicielami - nic, tylko mieszkać!