Na początku były mieszkania na Ursynowie: 50 m² i następne też - 60 m². Dzieci rosły i właściwie trzeba było rozglądać się za kolejnym, większym. Ale czy koniecznie w bloku?
- Zadaliśmy sobie to pytanie i odpowiedź nasuwała się jedna: przyszedł czas na dom za miastem - opowiada Ewa, dziś już, wraz z mężem Mariuszem, mieszkanka nie Warszawy, ale podstołecznej wsi.
- No, wprawdzie do Ursynowa stąd rzut beretem, jakieś dziesięć kilometrów, ale jednak to wieś. Cisza, spokój, wokoło pola, na nich zające, kwiaty… O to właśnie chodziło. Jak znaleźli to swoje zaczarowane miejsce?
- Wcale go nie szukaliśmy - śmieje się Ewa. - Pewnego dnia przypomniało mi się, że koleżanka zajmująca się handlem nieruchomościami wspominała o osiedlu domów jednorodzinnych, które tutaj powstaje. Po prostu przyjechaliśmy i uznaliśmy, że to jest to.
Tak więc ich własnością stał się dom w zabudowie szeregowej, w stanie deweloperskim. Fachowca, który zająłby się urządzeniem wnętrz, szukać nie musieli - to zadanie wzięła na siebie Ewa, z zawodu projektantka.
- Zaczęłam, jak to zazwyczaj bywa, gdy kupowany dom już stoi, od wyburzania ścian - wspomina. - Niewiele tego było, ale jednak. Generalnie układ był korzystny, chodziło tylko o uzyskanie maksymalnie funkcjonalnych przestrzeni.
- Na dole zamiast sieni i korytarzyka zrobiłam duży wygodny przedpokój. Na górze zmian było niewiele więcej. Zastaliśmy tu cztery pokoje i dwie łazienki. Dwa pokoje i łazienkę przeznaczyłam dla dzieci, a dwa pozostałe przerobiłam na sypialnię z garderobą i wejściem do drugiej łazienki. W ten sposób powstała prywatna część dla nas, rodziców. Gdy już się z tym uporałam, zostało prawdziwe urządzanie, czyli - sama przyjemność.
Ewa od początku wiedziała, jak ten nowy dom ma wyglądać: stylizowane meble, naturalne kolory - beże, szarości, oliwki, atmosfera trochę jak w wiejskim dworku.
- Ale bez przesady - zastrzega. - W części kominkowej, gdzie biblioteka jest trochę stylizowana, a biurko i krzesła wręcz udają stare, meble wolno stojące są nowoczesne. Spójne kolorystycznie z resztą, ale stylistycznie całkiem różne. Taki zgodny kontrast. Zależało mi na tym, żeby ustrzec się jednorodności, bo od niej już tylko krok do nudy.
Dlatego każda z sekwencji w domu jest inna: kuchnia i salon jasne, stylowe, trochę w angielskim stylu, stanowią komplet, ale na górze każda sypialnia i łazienka to odrębny świat.
Przykładając należną wagę do urody pomieszczeń, Ewa starała się jednocześnie myśleć praktycznie. Na ile to było możliwe, wybiegała myślą naprzód. Dlatego na przykład w pokoju synka, bez wątpienia królestwie ośmioletniego chłopca, już dziś mógłby się dobrze czuć osiemnastolatek. Za dziesięć lat pewnie znikną ze ściany dinozaury, którymi mały Mariusz jest teraz zafascynowany, ale meble będą w sam raz.
- Generalnie wybierałam to, co najbardziej funkcjonalne. Może i podobałaby mi się drewniana podłoga na parterze, ale jest gres. Wygląda dobrze, a ja nie muszę się stresować, że się zniszczy, gdy przebiegnie po nim tabun dzieci, co u nas zdarza się często - śmieje się projektantka.
- Albo schody: kiedyś marzyły mi się takie z ładną poręczą, ale pozostałoby pod nimi puste miejsce, w którym co najwyżej można postawić coś dla ozdoby. Schody są więc zabudowane, a pod nimi urządziłam wygodny schowek, miejsce w każdym domu nie do przecenienia.
Wejście do tego schowka wygląda jak drzwi efektownej starej szafy. To projekt Ewy, a można powiedzieć, że i wykonanie własne, bo drzwi zostały zrobione w firmie meblarskiej, którą prowadzi rodzina Ewy i Mariusza i w której oboje pracują.
Pokój 8-letniego syna spodobałby się pewnie i 18-latkowi. | Jasna łazienka wyposażona w wannę z hydromasażem znajduje się na górze, obok pokojów dzieci. |
- Niemal wszystkie meble w domu, z wyjątkiem tych tapicerowanych, są naszej produkcji. To niesamowite ułatwienie - przyznaje Ewa. - Zamiast biegać po sklepach czy szukać wykonawców, którzy zrobiliby postarzane biurko albo oryginalną obudowę kaloryfera, po prostu siadam, rysuję i mam.
- Jeszcze nie wszystko w domu jest ukończone, na przykład część telewizyjna czeka na zaplanowaną piękną stylizowaną ramę do telewizora, w części kominkowej kiedyś ma się pojawić galeria zdjęć rodzinnych i druga - równie cenna - obrazów córki Ewy i Mariusza, 14-letniej Karoliny, która już teraz zdradza prawdziwy talent malarski.
- Dom musi dojrzewać, obrastać w detale, na to trzeba czasu - mówi Ewa. - Ale już teraz gdzie nie zerknę, to się cieszę. A najbardziej tym, że cała rodzina cieszy się razem ze mną.