Koniec wakacji, koniec wyjazdów. Upychamy niepotrzebne już - na kilka miesięcy przynajmniej - walizki w garderobach, na pawlaczach, znosimy je do piwnic, gdzie dołączają do swoich zakurzonych, niemodnych już poprzedników.

Nie jestem typem podróżnika, niechętnie ruszam się z domu i nie odczuwam potrzeby zwiedzania świata. Urlop spędzany na zarezerwowanym bladym świtem leżaku przy śmierdzącym chlorem, wściekle niebieskim basenie, w odległym, zbyt gorącym i dusznym kraju, z którego obejrzałbym głównie hotel oraz trochę wyłysiałych palm w drodze z lotniska, zdecydowanie nie jest szczytem moich marzeń.

Nie pociągają mnie też piesze wędrówki z plecakiem, zwiedzanie świata na własną rękę oraz oglądanie ludzi, których nie rozumiem i - przy całej mojej najbardziej szczerej dla nich życzliwości - nie potrzebuję zrozumieć. Męczy mnie przesiadywanie godzinami na lotniskach, irytują bzdurne przepisy zabraniające wniesienia na pokład samolotu półlitrowej butelki z wodą oraz obłędna koncepcja dopłat za nadbagaż.

Nie mam potrzeby publikowania w internecie swoich przypadkowych zdjęć w sandałach i szortach na tle piramidy, wielbłąda, czy arabskich dzieci. Ale lubię walizki. Walizki, szczególnie te stare, mają w sobie magię, która do mnie przemawia i lubię się nimi otaczać - w domu.

Pamiętam tekturowe, okuwane walizki mojej babci, całe oklejone reklamówkami czeskich, węgierskich i rosyjskich hoteli, które podziwiałem z upodobaniem jako mały chłopak. Pamiętam walizki mojej mamy, te z lat sześćdziesiątych, kupowane przez nią podczas częstych podróży na zachód - aerodynamiczne, kolorowe, plastikowe i płócienne. Dzisiejsze walizki, choć z pewnością bardziej ekonomiczne, trwalsze i wygodniejsze, nie mają już tego wdzięku, co tamte. Trzymamy je jeszcze - najczęściej upchnięte gdzieś po kątach - ale żadna z nich zapewne nie odbędzie już kolejnej podróży w swoim walizkowym życiu poza jedną, ostateczną - na śmietnik.

Stare walizki i kufry mają w sobie coś wzruszającego, poruszającego nostalgią i echem dawnych przygód, które nie miały nic wspólnego z wakacjami "all inclusive" na pasiastym leżaku z cienkim drinkiem w ręku. Ale przecież nie poustawiamy ich na półkach w salonie, ani nie spiętrzymy pod ścianą jako dekoracji wnętrza, bo są na to zbyt duże, a nasze pokoje na ogół zbyt małe.

A jednak jest rozwiązanie. Recyclingowi designerzy, podzielający moją słabość do starych walizek, znaleźli i na nie sposób. Nie zabijając ich przygodowego, tymczasowego ducha, przetwarzają walizki i kufry w meble w stylu mieszkania Holly Golightly ze "Śniadania u Tiffany’ego", która choć mieszkała w jednym miejscu, to według swojej wizytówki wciąż była w podróży.

Firma Recreate wyspecjalizowała się w przerabianiu walizek i kufrów na siedziska, fotele, a nawet mini-sofy, bo przecież otwarta walizka jak nic innego kojarzy się z kanapą. Ich wnętrza wypełnione pianką i pokryte zawodowo pikowanymi tkaninami zapewniają komfort, a specjalne wzmocnienia - bezpieczeństwo używania.

Podobnie przetwarza stare walizki Kathy Thompson, ale ona sięga nie tylko po kufry i walizki, ale także po stare pudła na kapelusze, kosze, a nawet kotły z ocynkowanej stali. Marie Caroline Camara w swoim recyclingu walizkowym posuwa się dalej. Ta mistrzyni obróbki stali i rzeźbiarka, przerabia kufry w meble, zamykając je w stalowych, spawanych klatkach z żelaznych prętów. MayBeProduct na warsztat bierze opływowe, kolorowe walizki z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, z których tworzy całe serie stolików, konsolek i mebli do siedzenia.

Magii walizek ulegają również amatorzy starych przedmiotów w www.etsy.com, przerabiając je domowymi sposobami na własny użytek, bo zabiegi te są proste i nie przekraczają umiejętności średnio nawet uzdolnionej złotej rączki. Aby więc przez cały rok "być w podróży", nie ruszając się z miejsca i nie narażając na niewygody, wystarczy tylko odrobina pomysłowości.