Wśród krzyczących formą i kolorami prac Andy’ego Warhola jedna emanuje spokojem. To porcelanowa szopka dla manufaktury Rosenthal.
Prace Andy’ego Warhola sprzedawane są za trudne do wyobrażenia kwoty. A jednak wciąż najbardziej bezcenny jest sam wizerunek tego artysty. I choć od śmierci Warhola minęło już ponad 30 lat, to wciąż na temat jego życia krążą legendy. To, co działo się w jego pracowni zwanej Fabryką, nadal działa na wyobraźnię kolejnych pokoleń.
Tymczasem okazuje się, że Warhol prywatnie był zupełnie innym człowiekiem, niż wskazywałby na to jego image. Przez całe dzieciństwo i młodość Andy (syn Łemków pochodzących z terenów dzisiejszej Słowacji, którzy emigrowali do USA) razem z rodzicami i rodzeństwem rano i wieczorem odmawiał modlitwy w języku cerkiewnosłowiańskim. Działo się to w Pittsburgu, gdzie Andy przyszedł na świat i został ochrzczony w parafii greckokatolickiej świętego Jana Złotoustego.
Po przeprowadzce do Nowego Jorku artysta regularnie uczęszczał do parafii rzymskokatolickiej św. Wincentego Ferreriusza przy Lexington Avenue na Manhattanie. To głębokie rozumienie wiary widać w jednym z bardziej oryginalnych dzieł artysty - porcelanowej szopce dla Rosenthala. Jest stworzona charakterystyczną kreską Warhola i przedstawia Świętą Rodzinę w bardzo prywatnej, wręcz intymnej scenie. A jednocześnie bije od niej jakieś niezwykłe ciepło.
Oglądając szopkę, można postawić pytanie: skąd w dorobku Warhola wzięło się dzieło wykonane z porcelany? Otóż w 1980 roku twórca odbył podróż do niemieckiego Selb, gdzie poznał Philippa Rosenthala i nawiązał z nim współpracą artystyczną.
W 2002 roku za zgodą Andy Warhol Foundation manufaktura Rosenthal zinterpretowała twórczo rysunki mistrza, w efekcie czego powstała wyjątkowa kolekcja Golden Angels. Pierwowzorem dla niej były rysunki aniołów, które artysta wręczał swoim znajomym na Święta, gdy był zupełnie nieznanym rysownikiem, nieopierzonym artystą z Pittsburga, który przyjechał podbijać Nowy Jork, a udało mu się podbić cały świat.