Szable, szpady, miecze, noże, sztylety... Nieważne, czy proste treningowe kopie czy niezwykle ozdobne zabytkowe oryginały - zawsze ostre i gotowe do użycia w szermierczym pojedynku. Opowiada o nich Marcin Żmudzki - właściciel Szkoły Systemu F3 AKADEMIA BRONI, trener szermierki, kolekcjoner broni białej.
- Właściwie trudno powiedzieć, kiedy zaczęła się moja przygoda z szermierką. Już jako mały chłopiec biłem się zawzięcie na patyki. Nikomu wtedy nie przychodziło do głowy, że robię coś innego niż reszta dzieci. One się tak po prostu bawią i nie ma w tym nic niezwykłego. Ale chyba byłem w to bardzo zaangażowany, bo nawet dziś, za każdym razem, gdy mnie widzą, sąsiadki wspominają moje nieustanne pojedynki na kije - wyznaje kolekcjoner.
Od bractwa rycerskiego do klubu szermierczego
Dziecinne zabawy się skończyły, a szermierka cały czas chodziła mu po głowie. Pochłaniał książki, których bohaterowie toczyli pojedynki o życie własne i innych. - Gdyby szermierka sportowa miała lepszą promocję, gdy byłem nastolatkiem, to pewnie bym się tym zajął, ale tak się nie stało - stwierdza Marcin. Za to pod koniec szkoły średniej trafił do Bractwa Miecza i Kuszy, które było pierwszym takim ruchem rycerskim w Polsce. Wydawało mu się, że w końcu będzie mógł spełnić swoje marzenia i zająć się na poważnie walką na miecze.
Niestety okazało się, że bractwo bardziej interesowała rekonstrukcja bitew niż samo władanie bronią. - Byłem przekonany, że trafiłem na odpowiednich ludzi. Nosili przecież miecze i organizowali pokazy walki. Minęło kilka lat, nim zdałem sobie sprawę, jak bardzo się różnimy. Mnie nie interesowało organizowanie pokazów dla publiczności, lecz konfrontacja z przeciwnikiem, zmierzenie się z samym sobą. Dlatego stworzyłem system F3, czyli fight for fun.
Potrzebowałem sparing partnerów, więc zacząłem uczyć szermierki innych fascynatów - wspomina Marcin. Swój autorski program oparł na doświadczeniu i wiedzy zdobytej podczas studiów. Najpierw ukończył archeologię ze specjalizacją bronioznawstwo europejskie na warszawskim uniwersytecie, a następnie trenerskie studia podyplomowe na katowickim AWF-ie u profesora Czajkowskiego - sławy szermierki sportowej. W ten sposób połączył teorię z praktyką.
Marcin Żmudzki z ulubionym rapierem. |
- System F3 to nie sport, lecz rekreacja. Nie mamy też - w odróżnieniu od większości współczesnych szkół - jednej specjalizacji, walczymy różną bronią, od mieczy przez szpady, szable, rapiery po bagnety i noże - opowiada o założeniach swojego sytemu. Na początku, od 1998 roku, tułali się, on i inni pasjonaci szermierki, po wynajmowanych salach gimnastycznych, aż w końcu znaleźli obecną siedzibę akademii.
- Razem z żoną Agatą zawsze marzyliśmy o własnym miejscu do treningów. Pewnie pod wpływem książkowych rycin ukazujących historyczne kluby szermierki, trochę zainspirowani filmami. Nie chcieliśmy ćwiczyć w surowej sali sportowej, oczami wyobraźni widzieliśmy zawieszoną na ścianach broń i maszyny szermiercze. Chcieliśmy, żeby w naszej akademii panowała odpowiednia atmosfera do walki i rozwijania własnych umiejętności - wyznaje Marcin.
Klimatyczny wystrój klubu stworzyła Agata, z zawodu architektka wnętrz. Marcin służył jako pomoc techniczna. "Antyczne" kolumny, sztukateria, ryciny ilustrujące walki, portrety trenerów, stojaki na broń, kryształowe żyrandole, stylizowana tapeta - razem wyczarowali miejsce łączące klimat barokowych szkół szermierczych z nowoczesną funkcjonalnością. - Trafiliśmy na ten lokal niechcący. Wyglądał wtedy zupełnie inaczej, ale gdy weszłam na tę klatkę schodową, to moja wyobraźnia się rozszalała i już wiedziałam, co gdzie trzeba zrobić - opowiada z entuzjazmem Agata.
Nieostra broń jest martwa
- Gdy miałem dziesięć lat, dostałem od dziadka szablę - wspomina początek swojej kolekcji Marcin. - To była regulaminowa szabla polska, wzór 21, wyprodukowana w 1924 roku przez wytwórnię A.MAN Warszawa. Produkowała je także firma G. Borowskiego, ale te ze stolicy są rzadsze i bardziej cenione na rynku antykwarycznym, bo robiono je w mniejszych seriach.
Marcin zbiera broń ostrą i treningową. Ma już około dwustu sztuk - zarówno oryginały, jak i współczesne repliki broni dawnej. Twierdzi zresztą, że te drugie są często lepiej wykonane, ale oryginały mają inne niezaprzeczalne walory, osiadły na nich kurz historii, dotyk dawnych wieków. - Dzisiejsza broń biała jest wykonywana na bardzo wysokim poziomie, chociaż część głowni nie jest kuta przez kowala, lecz robiona maszynowo, zazwyczaj przez firmy produkujące noże - tłumaczy kolekcjoner.
Moguncki gladius i miecz renesansowy. |
- Zbieranie europejskiej broni białej jest skomplikowane - Marcin z pasją opowiada o swoim arsenale - bo Europejczycy byli bardzo twórczy, jeśli chodzi o wymyślanie nowych modeli. Jeśli ktoś się interesuje ogólnie bronią białą, od starożytności po współczesność, to musi ją w jakiś sposób grupować. W swojej kolekcji wyróżniam cztery podstawowe zbiory: miecze, szable, rapiery i szpady. Są to często umowne podziały, bo do mieczy zaliczam zarówno broń greckich hoplitów, jak i średniowiecznych rycerzy. Różnicę pomiędzy nimi dostrzeże nawet laik, choćby oglądając broń w naszym biurze.
- Na stole leży piękny moguncki, ręcznie wykonany gladius - krótki miecz rzymskich gladiatorów, który dostałem od żony na urodziny, a na ścianie wisi potężny miecz renesansowy, który ma prawie dwa metry długości. Inny prezent, o którym nie mogę nie wspomnieć, to nóż kukri. Ma około pół metra długości i do dziś używają go do pracy brytyjscy żołnierze oraz nepalscy górale - Gurkhowie. Dostałem go od członków klubu i żony.
- Kroił nim tort na swoich urodzinach - przypomina Agata. - Ciekawym egzemplarzem w mojej kolekcji jest również lewak sprężynowy - ciągnie Marcin - interesujący jest hiszpański garnitur pojedynkowy i dwa florety, które udało mi się niedawno kupić na Allegro - francuski floret ósemkowy z XVIII wieku i włoski z XIX. A ostatnio dostaliśmy również do kolekcji miecz Aragorna. Jednak moim ulubionym i tak pozostaje rapier typu Pappenheimer. Jego nazwa pochodzi od nazwiska barona, który podczas wojny trzydziestoletniej w XVII wieku uzbroił w ten typ rapiera cały swój oddział. Bardzo podoba mi się oprawa tego rapiera, marzyłem o takim już w latach dziewięćdziesiątych.
Kilka lat temu do swojej kolekcji Marcin dołączył również karabiny z bagnetami, ale tylko w wersji treningowej. - Poznałem nieżyjącego już kolekcjonera z Ostródy, który specjalizował się właśnie w tej broni. W salonie pana Zbigniewa wszystkie ściany zawieszone były tymi karabinami. Ja takiej presji na wystrój mieszkania nie wywieram, bo mamy na szczęście klub. W domu stoi tylko szafa, w której przechowuję broń - tę ulubioną, wcale nie tę najcenniejszą - oraz nowe nabytki. Mierzę je, ważę, ostrzę i testuję.
Nawiązujące do baroku wnętrza Akademii Broni. |
- Nie jestem typowym kolekcjonerem - wyznaje Marcin. - Nie kupuję broni tylko po to, by ją podziwiać, choć oczywiście nie jestem nieczuły na jej piękno. Wykorzystuję kolekcjonerską broń praktycznie. Zazwyczaj wykonuję repliki, by nimi walczyć. Kopie są niezbędne, bo oryginały w ferworze walki łatwo uszkodzić. - Zgadzam się w stu procentach z Japończykami, którzy twierdzą, że jeśli miecz nie tnie, to nie żyje. Dlatego każdą broń, jaką posiadam, czyszczę i sprawdzam na pozornikach. Ma być gotowa do użycia. Więc broń nieustannie wędruje między naszym domem a klubem. Nie należę do kolekcjonerów, którzy kupują wiekowy miecz i z zachwytem obserwują, jak zżera go rdza. Ja doprowadzam broń do stanu używalności - podkreśla Marcin.
- Broń biała i szermierka są wplecione w moje życie. Jest dla mnie tak normalna i oczywista, jak dla innych jazda samochodem.