Małgorzata Daniszewska, dziennikarka, kierowała pismem "Art & Business". Żona Jerzego Urbana, z którym zbudowali dom w Konstancinie. Został on pięknie i dowcipnie pokazany w albumie "Dom Gosi Daniszewskiej", który mąż wydał w formie prezentu dla żony.

Pierwszy obraz w kolekcji… Kupiony, darowany, odziedziczony?

Pierwszy obraz w mojej kolekcji został kupiony. To było tak: miałam przyjaciela, który był malarzem. Nazywał się Miłosz Benedyktowicz. W 1979 roku wyjechał on do Stanów i zabierał wszystkie swoje obrazy. Wśród nich mój ukochany obraz, który bardzo chciałam mieć, ale nie miałam wówczas wystarczających funduszy. I mówię: Nie wolno ci go sprzedać! Zrobił zdjęcie obrazu polaroidem, przypięłam u siebie w bloku na Ursynowie przy kuchence gazowej.

Poznałam Jurka, sprzedałam mieszkanie, potem byliśmy zamożni i zadzwoniłam do Nowego Jorku: przyjeżdżaj! Miłosz przyjechał i przywiózł mi obraz. Kiedy Miłosz umarł, jego brat przywiózł moje listy do niego. W każdym pytałam, czy ma mój obraz, "bo jak będę miała forsę, to od ciebie go kupię". I stało się. Od tego się zaczęło.

Miałaś kolekcjonerskie tradycje rodzinne?

Nie. Mama malowała tradycyjne pejzaże i kwiaty. Była amatorką.

Wcześniej zbierałaś obrazy, czy wszystko zaczęło się od Konstancina?

Pobudowaliśmy się. Były ściany. Mąż, jako snob, zadzwonił do pani Wahl. Pani Wahl zajechała furgonetką pod nasz dom i… gorszych obrazów od tych, które wtedy kupiliśmy, nie mamy. Potem się postawiłam i zaczęliśmy kupować według swojego gustu. Ale uważam, że nie jestem typową kolekcjonerką, bo nie umiem sprzedawać obrazów. Przywiązuję się jak pies. Gdy przestaje mi się podobać, to go przewieszam, za róg schowam. Nie umiem się rozstać z obrazem. Chyba, że oddaję. A oddaję też obrazy, które mi się podobają.

U Was obrazy współżyją z meblami i ludźmi…

…bo nie ma wystawy. Jeden z architektów proponował, żeby je podświetlać cieniutkimi żyłeczkami. Nie chciałam. Obraz musi żyć. Mieć swoje światło dzienne, mieć swoje światło sztuczne. I zmieniać miejsce.

Co Tobą kieruje, gdy kupujesz?

Uroda. Jak się zakocham w obrazie, to kupuję. Jednego dnia w "A&"”, w czasie pierwszej edycji konkursu na obraz roku, zobaczyłam obraz biało-czarny. Rysowany farbą bardziej niż malowany. Spodobał mi się. Mój pracownik, dziś wielki marszand, Łukasz Gorczyca, mówi, że zna tego malarza. Przyniósł mi jego portfolio. W końcu - za trzy tysiące, czy trzy i pół - wybrałam obraz i kupiłam. Przyniosłam do domu, a mąż mówi, że jemu się nie podoba. Wieszamy go z boku.

Minęły trzy lata. Idziemy do mojej córki na urodziny. Wypada zanieść jakiś prezent i Jurek mówi: "weź ten obraz". Wzięłam. Córka powiesiła w bloku u siebie. Wisiał… Aż któregoś dnia czytamy, że Wilhelm Sasnal jest najlepszy, pierwszy, najdroższy. Sprzedał swoje obrazy za jakieś potworne pieniądze, te szare samoloty, które mi się nie podobały. Moja córka podniecona: "Co robić?" A ja mówię: "Sprzedać!" Młodzi ludzie nie są po to, żeby zbierać obrazy i ich pilnować. Zaprosiła galerniczkę z Londynu, która wpadła w zachwyt i zapłaciła bardzo dobrze. Wzięła obraz pod pachę i pojechała do Londynu. A moja córka do Juraty. Dzwoni: "Mamo, siedzimy na plaży, a obok nas Sasnal. To ja do niego podejdę i podziękuję mu za te wakacje…" Zawstydziła się i nie podeszła.

 

Dwóch artystów Ci zazdroszczę: Axera i Markowskiego.

W Axerze się zakochałam. Mam kilka obrazów Otto Axera. Uwielbiam. Zbierałam je przez lata. Natomiast do pracowni Eugeniusza Markowskiego ktoś mnie zaprowadził. Już wtedy nie malował. Dogadałam się z córką i kupiłam trzy obrazy. Mam zdjęcia, jak się obejmujemy. To wielki malarz. Po mnie przyszła pani Kulczykowa i kupiła resztę…

Które z Twoich obrazów są Ci najbliższe?

Na pewno Kazimierza Podsadeckiego. Uwielbiam też jego rysunki z lat sześćdziesiątych. Mam kilka. A inni? Mam jednego Wróblewskiego, ale on jest brzydki, choć dwustronny. To jedyny obraz, który kupiłam dla nazwiska. Mam ślicznego Menkesa, "Pannę Młodą". Kupiłam u Iwony Büchnerowej. Mam piękny portret Lupy na leżaku Zbysława Maciejewskiego. Piękny. Potem do mnie zadzwonił pan z Krakowa, który miał dwa szkice do niego. Dokupiłam te dwa szkice. Rano budzę się z Lupą… On tego nawet nie wie. Dziwiłam się, że on tego portretu nie kupił. Nawet nie pamiętam, gdzie go kupiłam. Jeździłam trochę po Polsce i kupowałam. Pięknego Dominika z lat sześćdziesiątych kupiłam w Krakowie.

Wszystkie Twoje obrazy są z najwyższej półki. Opałka, Nowosielski, Niesiołowski…

Opałkę mam wczesnego, figuratywnego. Mam dwa obrazy Opałki i jeden piękny rysunek. Jak któryś z artystów odchodzi w niebyt, to my z Jurkiem zadowoleni, drinka sobie robimy. Przykro, oczywiście. Ale jak miło patrzeć na obrazy, które zostały i … których wartość idzie w górę. Nie lubię pustych ścian. Gdy wchodzę do ludzi bogatych - tak było w przypadku jednej pani, bardzo bogatej - a tam wisi jeden bohomaz. Młodzi artyści na niej nie zarabiają. Mieszkanie wygląda okropnie. To mnie denerwuje. U nas w pewnym momencie zabrakło ścian. Dobrze, że mam biuro, że jest redakcja męża, któremu kupuję obrazy. Piękna jest kolekcja w redakcji u Urbana! Łukasz Korolkiewicz w jego gabinecie to odjazd.

A co z młodymi? Ciągle kupujesz młodych?

Dla nich zawsze znajdę miejsce. Chcę, żeby artysta przepił moje pieniądze. Za moje zdrowie niech wypije flaszkę, albo i kilka. Tu mam obraz Jakuba Ciężkiego, artysty z Lublina. Kilka lat temu urodziło mu się dziecko. Opowiadał mi jeden znajomy, że jak pytają to dziecko: "kto ci kupił wózek?", to ono odpowiada: "ciocia Daniszewska"...

Lubię kupować obrazy w prezencie. Teraz kupiłam na urodziny koledze Palikotowi bardzo ładny obraz Violi Tycz. Ona była finalistką w konkursie "Obraz roku". Palikot się zachwycił. Następnego dnia dostałam SMS: "już obraz wisi - cudo". Wspomniałaś o konkursie na obraz roku, który za Twoich czasów organizowała redakcja "Art & Business"… To było moje ukochane zajęcie. Internetowo przychodziło około czterech tysięcy obrazów. Z tego międzynarodowe jury wybierało setkę. Robiliśmy aukcje tej setki i aukcję internetową pozostałych obrazów. Ja kupowałam co roku kilkanaście obrazów. Teraz się wszystko skończyło. Świtalski się przestraszył, jak wygrał PiS. Konkurs miał złą prasę. Wcześniej nie pasowało paniom z "Gazety Wyborczej". Krytykowały nasze wybory, chociaż to była świetna inicjatywa i profesjonalne jury. Przewodniczyła Evelyn Weiss z Muzeum Ludwiga w Kolonii. Zwycięzca dostawał sto tysięcy. To był jedyny taki konkurs. Do dziś mam kontakt z niektórymi artystami. Jak zobaczę jakiś obraz "setkowiczów", to mnie ciągnie do tego obrazu. I kupuję.

Ale zbierasz nie tylko obrazy, bo również szkło i meble…

Zaczęłam od art déco. Jeździłam, kupowałam. Pojechałam do Pragi czeskiej lat temu dwadzieścia. Poszłam do kasyna i wygrałam coś dwa i pół tysiąca dolarów. Zadowolona ruszyłam do antykwariatów. To był piękny czas, gdy nie było podróbek. Kupiłam walizkę kieliszków, karafek. Pięknych! Potem zakochałam się w szwedzkim szkle z lat sześćdziesiątych. Mam kolekcję kolorowych kieliszków malowanych w paseczki i szklanek. Przez prawie pięć lat kupowała mi je w Sztokholmie moja przyjaciółka, Majka.

Szafy i stoły kupowałam z przeznaczeniem do konkretnego miejsca. Przymierzałam trzy, cztery, aż kupiłam i się uspokoiłam. Art déco łączy się wspaniale z latami sześćdziesiątymi. Można mieszać. Secesji nie znoszę. Zaczęłam zbierać art déco, gdy jeszcze nie było na nie mody. Kupowałam za grosze. Jurek trochę się buntował. On jest z innej generacji. Mówił, co Ty takie graty znosisz! Ale przekonałam go i teraz jest dumny. Dlatego zrobił mi prezent z tej książki…

Opowiedz o "dziewczynce w niebieskiej sukience". To ciekawa historia!

Swojego czasu kupiłam w Rempeksie portret dziewczynki. Lata trzydzieste. Ładny portret. Był źle sygnowany. Później się zorientowałam, że malowała go pani Borowska ze szkoły lwowskiej. Pewnego dnia zatelefonowała do mnie pani, która powiedziała, że w "A&B" widziała reprodukowany portret dziewczynki w niebieskiej sukience. Zgubiła egzemplarz, a chciałaby pokazać go swojej mamie, bo to jest jej portret malowany w dworku przez kuzynkę. Pomyślałam: dzwoni do mnie córka, której matka umiera i co? Będę obcowała z tym portretem mając świadomość, że tam gdzieś jest kobieta, która chciałaby przypomnieć sobie, jak wyglądała w młodości!? Zapakowałam, wysłałam. Dzwoni do mnie córka, no to ja mówię: "na razie go pani użyczam. Niech pani powiesi mamie". Żyła ta mama rok z moim obrazem, ale biologia zrobiła swoje. Mama umarła, a ja znowu myślę: "wróci do mnie ten portret obcej kobiety i ja będę na nią patrzeć, a jej córka zostanie z gołą ścianą". Naradziłam się z moim mężem i napisałam do niej, że portret jest jej. Oficjalnie jej darowuję. I tyle.