Kamienica zaprojektowana przez Juliusza Żórawskiego, warszawskiego Le Corbusiera, wyposażona została jeszcze w jeden z pierwszych w mieście domofonów, zsyp i - ponieważ elewacja jest w całości przeszklona - w markizy. Te jednak zostały zdemontowane w latach 90., zresztą bez wyraźnej przyczyny. Nazywana jest Domem Pod Żaglem, a to z powodu daszku wieńczącego maszynownie windowe - fantazyjnie wygiętego, w kolorze białym. Twórca projektu pytany o tę ozdobę przyznawał, że nie ma ona żadnej praktycznej funkcji, jest to po prostu... jego widzimisię.

Żagiel sprawił jednak, że budynek jest rozpoznawalny i z czasem stał się gwiazdą na architektonicznej mapie miasta. Szczególnie dla kogoś, kto się na architekturze zna i potrafi docenić pomysłowość i odwagę przedwojennych projektantów. Jeśli do tego sam też jest architektem, krytykiem architektury i jej popularyzatorem, jak Grzegorz, nie przepuści okazji, żeby w takim domu zamieszkać, jeśli tylko pojawi się taka możliwość. Jak żyje się dziś w międzywojennym cudzie inżynierii?

- To idealne miejsce - mówi Grzegorz - świetna lokalizacja, wygoda. Dawna służbówka zamieniona na pomieszczenie gospodarcze pozwala ukryć całe zaplecze, wspólna (a raczej wspólnotowa) pralnia i suszarnia uwalniają mieszkańców od gaju porozwieszanej bielizny. I pewnie każdy się zastanawia, jak to jest mieć windę w mieszkaniu, czy nie hałasuje, czy sąsiedzi mogą do nas wjechać. Otóż prawie jej nie słychać, mieszkań tu zresztą jest niewiele, więc i ruch symboliczny, a przed niechcianymi gośćmi chronią po prostu drzwi do mieszkania, znajdujące się za drzwiami windy. Jest też drugie wyjście, na klatkę schodową.

Nowoczesny salon - na ścianie obraz Anny Okraski.   Przestronny gabinet - wygodne miejsce do pracy.
Na ścianie w salonie płótno w stylu op-art autorstwa Anny Okrasko.   Ogromne biurko i dużo światła w gabinecie dają niezwykły komfort.

Mieszkanie uwolnione od zaplecza i mających je ukryć przymusowych zabudów, daje więcej możliwości aranżacji. Grzegorz postanowił go więc nie zagracać, pozostawił, ile się dało, wolnej przestrzeni, a wrażenie dekoracyjności daje tutaj sztuka. W salonie wyeksponowane jest ogromne płótno z gatunku op-art., autorstwa Anny Okrasko. W gabinecie, między innymi, wisi kontrowersyjny obraz Pawła Wachowskiego, przedstawiający Adolfa Hitlera i dziecko. Artysta ten często przedstawia właśnie Hitlera, przewrotnie stawiając go w rzędzie ikon pop kultury.

Okna po obu stronach mieszkania sięgają od ściany do ściany, co ma oczywiste zalety, ale wady również. Na meble pozostaje mniej miejsca, co więcej, na ścianach prostopadłych też nie można ustawić na przykład regału czy szafy przy samym oknie.

Regał z książkami w gabinecie jest więc od okna nieco odsunięty i ażurowy. Został zakupiony w magazynie z wyposażeniem sklepów i pomalowany na wybrany przez właściciela kolor.  Grzegorz zadbał o każdy szczegół wystroju mieszkania: klamki są oryginalne, drzwi wprawdzie nowe, ale przypominają przedwojenne. Ebonitowe, okrągłe włączniki światła zostały kupione na Ebay’u. Wszystkie meble właściciel starannie wybrał lub upolował.

Nowoczesny minimalistyczny salon.   Minimalistyczna kuchnia w kolorze białym i szarym.
 W mieszkaniu architekta każda dekoracja jest ściśle przemyślana.   Kuchnię zdobią surowe, szare płytki.

Fotel stojący w salonie znalazł na Allegro za… 200 złotych i obił nową tkaniną (za kwotę kilkakrotnie większą), drewniane krzesła to duński projekt z lat 60., wyszukany na zagranicznych aukcjach. Krzesła gabinetowe stały kiedyś w salce katechetycznej w Szwecji. A małe stoliki w salonie i sypialni to projekt duetu młodych designerek, Marty Białeckiej i Anny Piwowar - Lapolka. Stoliki z daleka mogą się wydawać betonowe, ale w rzeczywistości są zrobione... z gąbki.

Wzorem laureatów Oscara Grzegorz swoimi licznymi trofeami: statuetkami i dyplomami ozdabia łazienki, które są tu dwie. Po drobnej przeróbce układu mieszkania do jednej z nich wchodzi się z kuchni, a do drugiej z sypialni. Grzegorz ich nie odnawiał. Kuchni też nie. Surowe, szare płytki, trochę nie z tej epoki, spodobały mu się i tylko czasem zestawia je z jakimś intensywnym gadżetem, na przykład z białym krzesłem Vernera Pantona.

Nikt niewtajemniczony się nie domyśla, że to jest mieszkanie przedwojenne. Budynek, na pierwszy rzut oka, wydaje się pochodzić z lat… może 60. Świat poszedł do przodu i dziś domofon - dawniej służący służbie za "plotkofon" - nie robi już na nikim wrażenia, ale winda w mieszkaniu to dla gości nadal wstrząs. Można powiedzieć, że Dom Pod Żaglem jest ciągle na fali.