Marzył im się dom, blisko miasta, z ogródkiem... Jednak życie plany zweryfikowało. Był rok 2007, ceny materiałów budowlanych ostro poszły w górę i budowa domu przestała się opłacać. Tak więc Beata i Paweł postanowili rozejrzeć się za mieszkaniem w mieście. Oczywiście ważna była lokalizacja. - Dotąd mieszkaliśmy blisko centrum Krakowa, rzut beretem od Wawelu i nie chcieliśmy tego zmieniać. A że właśnie miał powstać nowy dom w okolicy Węzła Grunwaldzkiego, uznaliśmy, że to jest to - lepszego miejsca nie znajdziemy. I kupiliśmy „dziurę w ziemi”, bo apartamentowiec był jeszcze na etapie projektu - śmieje się Beata. - Ale dzięki temu od początku mieliśmy wpływ na wygląd mieszkania i potem już nie trzeba było przestawiać ścian.

Zresztą tak naprawdę w gotowych planach zmienili niewiele. Kuchnię, która miała być zamknięta, pozostawili otwartą na salon, w przedpokoju, w miejscu przewidzianym na niewielką toaletę zrobili szafę wnękową, w której zmieściła się pralka i gospodarcze różności. Likwidacja tejże toalety dodatkowo dała możliwość powiększenia łazienki obok sypialni. - Zmian było wprawdzie mało, ale sami na pewno byśmy ich nie wymyślili - zapewniają właściciele.

 
Podłogę od wejścia, przez hol aż do kuchni wyłożono białym gresem.   Wielki wygodny narożnik właściciele mieli na oku na długo przed wykańczaniem wnętrz. Zastanawiali się tylko, czym mebel ma być pokryty. Ostatecznie wybrali skórę.

Decydując się na kupno nowego mieszkania, Beata i Paweł z góry założyli, że bez pomocy projektantów się nie obejdzie. Na szczęście nie musieli tracić czasu na poszukiwanie fachowców. - Kilka lat wcześniej, kiedy urządzaliśmy siedzibę własnej firmy, pani Ania Żuwała ze Studia Lumino wkroczyła do akcji w charakterze ostatniej deski ratunku - wspomina Beata. - Wtedy współpracowało się nam znakomicie, więc mieliśmy pewność, że i tym razem będzie podobnie.

Beata jest zdania, że właśnie umiejętność współpracy z klientem jest tą cechą projektanta, którą trzeba cenić szczególnie. - Nie chodziło nam o to, żeby architekt wymyślił coś za nas od A do Z i gotowe. Każde z nas miało przecież swoją własną wizję poszczególnych pomieszczeń - opowiada. - I każde próbowało przeforsować swoje. Pani Ania i pan Roman Pszeniczny, jej kolega ze Studia Lumino, świetnie wczuwali się w nasze potrzeby, potrafili spiąć wszystkie pomysły w logiczną całość i zaproponować wersję, która w końcu okazała się optymalna.

Za wysokim blatem wyspy kuchennej, oklejonym hebanowym fornirem, kryje się zlew. Kryjące ona również wygodne szafki i szuflady - jest wmontowana także zmywarka.

Zresztą, jeśli chodzi o rozwiązania funkcjonalne, bardzo liczyliśmy się z ich zdaniem. Weźmy choćby dużą łazienkę: wszystkie lustra się w niej otwierają, a za nimi są ukryte półeczki, wprawdzie wąskie, ale ile można w nich zmieścić! Sama bym na taki pomysł nie wpadła. Albo blat w kuchni: myślałam o drewnianym, ale projektanci namówili mnie na granitowy. I dziś nie mogę się go nachwalić, jest niezniszczalny.

Ciekawych rozwiązań podpowiedzianych przez projektantów jest w tym mieszkaniu sporo. - Weźmy choćby ściankę telewizyjną w salonie, z półeczkami na dekoracyjne drobiazgi i szafkami, których pojemność okazała się nieoceniona. Rysowaliśmy ją wspólnie, były chyba ze cztery wersje, a ile dyskusji! - śmieje się Beata. Bezdyskusyjnie natomiast przeszedł projekt szafy w sypialni. Za środkowymi drzwiami jest w niej ukryty telewizor. To była jedyna możliwość, żeby mieć go w sypialni bez straty miejsca. W większości wnętrz dominują beże, brązy oraz krem i biel. Ta ostatnia pojawia się także na podłodze. Od wejścia, przez hol aż do kuchni wyłożono ją białym gresem.

 
Sypialnia jest nieduża, za ma balkon. Jest z niej też wejście do małej łazienki.    

- Szalenie mi się ten pomysł podobał - mówi Beata. - Biały kolor podłogi wydawał się najlepszym zestawieniem z ciemnym brązem deski wenge, którą mamy w pozostałych częściach mieszkania. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, jak się białe płytki sprawdzą w praktyce. I…? No cóż, nie będę oszukiwać, to jest białe i trzeba sprzątać. Ale czasem stajemy przed wyborem: albo ma być ładnie, albo praktycznie. Ja postawiłam na to pierwsze.

Natomiast praktyczny aspekt Beata i Paweł brali pod uwagę, wybierając farby. Zdecydowali się na farby bardzo dobrej firmy - wiadomo, że takie są droższe, ale za to zmywalne, trwałe. Na potwierdzenie słuszności tej decyzji nie trzeba było długo czekać. W ubiegłym roku w Krakowie groziła powódź. - Do Wisły od nas niedaleko, a poziom wody w rzece był wyższy niż teren, na którym stoi nasz blok - wspominają. - Dom zaczął osiadać i w efekcie na ścianach w salonie pojawiły się rysy, a wraz z nimi widmo malowania. Tymczasem się okazało, że wystarczy zamalować tylko miejsca uszkodzeń, bo ściany ani trochę nie wyblakły. Po poprawkach nie ma nawet śladu.

Pokój córki był projektowany, gdy jego właścicielka miała dziewięć lat - stąd słodkie kolory, odpowiednie dla małej dziewczynki. Teraz, gdy Ola jest o cztery lata starsza, zgodnie z jej życzeniem trzeba je będzie zmienić.

A jednak rychłe przemalowanie się zapowiada. Niewielkie, bo tylko w pokoju córki, Oli. Kiedy Beata i Paweł urządzali mieszkanie, Ola miała 9 lat. Dziś trzynastoletnia panna wyrosła już z dziecinnych słodkich różowości. Marzy jej się kolor poważniejszy, na przykład fiolet. Co na to rodzice? - Chyba nie będziemy mieli wyboru - śmieje się Beata. - Zresztą uważam, że to ważne, żeby dziecko uczyło się kreować przestrzeń wokół siebie. Jeśli w tym względzie ma własne zdanie, to trzeba się z nim liczyć.

Właśnie umiejętność kreowania przestrzeni pozwoliła gospodarzom wykończyć mieszkanie. Bo to, co ostatecznie decyduje o klimacie wnętrz - zasłony, dodatki, dywany - wybierali już bez podpowiedzi fachowców. - Sami oswajaliśmy tę przestrzeń i chyba nam się udało - mówi Beata. - My jesteśmy zadowoleni, gościom się podoba… Czy chcielibyśmy coś zmienić? Na razie nic. Przecież dobrego się nie zmienia!