Niewielka uliczka w samym centrum Krakowa. Cisza, spokój, Stare Miasto za progiem… Gdyby nie codzienne kłopoty z parkowaniem, można by rzec - lokalizacja idealna. Agnieszka i Kuba Gondek zamieszkali tu 5 lat temu w starej kamienicy wybudowanej tuż przed wybuchem wojny, w 1939 roku.
Ich wysokie, 90-metrowe mieszkanie, o ciekawym, nietypowym układzie, z pokojami w amfiladzie, stanowiłoby dla każdego projektanta prawdziwe pole do popisu - tym bardziej, że przez lata nie było remontowane i można je było wymyślić od nowa.
Nowi właściciele, oboje architekci, fachowca szukać nie musieli. Sprawę w swoje ręce wzięła Agnieszka, bo w ich duecie to ona specjalizuje się w urządzaniu wnętrz.
- Ale tak naprawdę wcale nie chciałam wymyślać zupełnie od nowa. Obojgu nam zależało, żeby ten jedyny w swoim rodzaju, przedwojenny klimat całkiem się nie ulotnił - opowiada Agnieszka. - Dlatego wszystko, co tylko udało się ze starego urządzenia zachować, pozostało. Oryginalny jest na przykład parkiet. Został wprawdzie wycyklinowany i polakierowany, ale dalej skrzypi i w tym jego urok. Nie zmienialiśmy także drzwi wewnętrznych. Były w dobrym stanie, chociaż oczywiście wymagały odnowienia. Otrzymały nowe fazowane przejrzyste szyby i lakier, taki jak kiedyś - biały.
- Tam gdzie chcieliśmy zachować prywatność, w oryginalną ramę zamiast szyby wstawiliśmy deskę. Wymiany natomiast wymagały okna, ale o plastikach nie było mowy - zapewnia Agnieszka. - Zamówiliśmy drewniane okna, pasujące do starych drzwi.
Podczas remontu Agnieszka pozbyła się niektórych drzwi i ścianek, wymieniła instalację elektryczną i wodno-kanalizacyjną, oraz - z oczywistych względów - kuchnię i całą łazienkę. Gospodarze długo się zastanawiali, jak je urządzić. - Było mnóstwo pomysłów, których nawet nie narysowaliśmy, bo tak szybko się zmieniały. Mogliśmy sobie na pozwolić na ten komfort, by rysować tylko to, co niezbędne, a wszystkie detale dogrywaliśmy na bieżąco. Stawialiśmy na prostotę - dodaje Agnieszka.
Konsekwentnie więc trzymali się ustalonej na wstępie zasady: to, co dodane, ma być nowoczesne, proste i białe - żeby się nie wybijało na pierwszy plan. Wtedy bardziej widoczne będzie to, co stare. I tak na przykład w kuchni przede wszystkim zwracają uwagę antyczna witryna i ustawiona na niej mosiężna waga - gdy tymczasem zajmujący całą ścianę ciąg nowoczesnej zabudowy kuchennej to delikatna gra pomiędzy bielą i szarością.
To samo zestawienie kolorystyczne widzimy w łazience, która w całości jest nowa. Białe, fazowane i polerowane płytki w stylu retro subtelnie nawiązują do przeszłości. Kontrastuje z nimi duża płyta matowego szarego gresu (tego samego co w kuchni), dając nowoczesny efekt i równocześnie spójny z klimatem mieszkania.
Również do salonu wkradło się nieco nowoczesności. Zamiast z żyrandola światło sączy się zza belek pod sufitem. To belki konstrukcyjne, tylko poszerzone u dołu, tak aby dało się położyć na nich taśmy ledowe.
Jest też nowy grzejnik - oczywiście biały. Choć niemal niewidoczny, przyniósł Agnieszce, autorce projektu wnętrza, trzecią nagrodę w konkursie Vasco Integracja. - Już wcześniej używałam tego grzejnika w moich projektach - wyjaśnia Agnieszka. - Najbardziej lubię go w tej wersji, długiej i wąskiej, bo staje się subtelnym wertykalnym lub horyzontalnym akcentem we wnętrzu. To jedna z rzeczy, które od dawna były na naszej liście remontowej, i cieszę się, że ten pomysł udało nam się zrealizować.
Stare meble, a właściwie łączenie starego z nowym, to oczko w głowie gospodarzy. W każdym pomieszczeniu jest przynajmniej jeden antyk: w salonie - biurko, w sypialni - rzeźbiony kredens, a w kuchni - witryna. Dodają wnętrzom charakteru i ocieplają je tak, jak nie potrafi żaden współczesny mebel.
Dekoracyjne drobiazgi, czyli kropka nad i. W kuchni przyciąga wzrok staroświecka mosiężna waga, którą tata Kuby, wielbiciel staroci, znalazł na pchlim targu, i nowoczesny, zabawny zegar. Zestawione razem tworzą zadziwiająco zgrabny duet.
- Niezbędne nowe sprzęty dobierałam tak, by nie konkurowały z antykami, lecz podkreślały ich urodę - wyjaśnia Agnieszka. Zresztą, tego dobierania jeszcze nie skończyła. - Mam całą listę rzeczy, które koniecznie trzeba zrobić i które wciąż czekają na swoją kolej: szafka pod telewizor, komoda do przedpokoju, do sypialni gigantyczny plafon… - wylicza. - To wszystko będzie, prędzej czy później. Ale pośpiechu nie ma. Ponieważ projektuję dla siebie, mogę sobie pozwolić na inne tempo. A fajnie jest czasem coś zostawić, trochę pomieszkać i poczuć, co będzie najlepiej pasowało.
Początkowo planowałam w oknach zasłony i firanki. Założyliśmy rolety, ale mieliśmy je później uzupełnić. I po pewnym czasie się okazało, że te rolety wyglądają świetnie bez żadnych dodatków. Przyzwyczaiłam się do nich, polubiłam i tak już zostaną. Pomysł się zmienił, i dobrze.