Kasia w tej przedwojennej kamienicy na warszawskim Mokotowie mieszka od urodzenia. Mieszkanie należało do jej dziadków. Kiedy wyszła za Pawła, dostali dla siebie jeden pokój. Kiedy urodziło im się dziecko, dostali drugi. Po śmierci dziadków to oni stali się jego właścicielami i teraz, gdy ich córka wyjechała na studia, zaanektowali kolejne pomieszczenie. Każda faza rozprzestrzeniania się oznaczała kolejny remont. Za dwa lata planują ostatni - kiedy Olek, ich syn, również wyjedzie na studia.
Podróżowali po całym świecie i często wydawało im się, że - gdzieś tam - znaleźli idealne miejsce do życia. Wracali potem na Mokotów przygotować się do wyprowadzki i za każdym razem dochodzili do wniosku, że nic z tego nie będzie. Bo to jest ich miejsce na Ziemi.
Obserwują znajomych, którzy kupują coraz to bardziej luksusowe apartamenty i budują 500-metrowe domy. Cieszą się z ich szczęścia, ale swoje uważają za większe. Tu są ich korzenie i ich dom. Sąsiedzi są dla nich jak rodzina, niektórzy znają Kasię od urodzenia.
Nikt nie ma na przykład problemu z tym, że cała rodzina to muzycy, którzy często - właściwie prawie cały czas - ćwiczą i koncertują w domu. Zresztą, kiedy już Kasia i Paweł zajmą całe mieszkanie, zamierzają urządzić tu salon towarzysko-muzyczny z prawdziwego zdarzenia.
Gospodarzami czują się nie tylko we własnym mieszkaniu. Ufundowali dla wspólnoty mieszkaniowej nową bramę i piwniczne okna, dokładają się do remontów klatki schodowej. Ale też i podbijają kolejne przyczółki dla siebie. Wykupili oddzielne 28-metrowe mieszkanie na tym samym piętrze i urządzili tam Pawła gabinet. Spotyka się z biznesowymi partnerami i pracuje.
Zrealizowali tu swoje marzenie o gabinecie w stylu staroangielskim. Boazerię i zabudowę wykonał stolarz-wizjoner, jak go nazywają. Biurko również. Co prawda idealne biurko Kasia znalazła w jednym z krakowskich antykwariatów, ale było tak duże, że nie zmieściłoby się do tego pokoju. Stolarz-pasjonat zrobił więc jego replikę w odpowiedniej skali.
W kącie stoi lodówka na wina - oczko w głowie pana domu, a w gablocie powyżej, wyeksponowano niewielki… pocisk.
Zbłąkana kula, która swój lot zakończyła w gablocie na Mokotowie, pochodzi, jak się okazało z wojny secesyjnej. Niby nic w tym dziwnego, zabudowa jest przecież z orzecha sprowadzonego z USA, a jednak ta historia każdego zaskakuje.
Gabinet Pawła jest wyjątkowy jeszcze z kilku powodów. Nieczęsto zdarza się, na przykład, by mąż ozdabiał biuro portretami małżonki i to nie zdjęciami w ramce zwróconej tyłem do gości, ale ogromnymi, artystycznymi fotografiami na ścianie.
Paweł najwyraźniej nie lubi rozstawać się z żoną na zbyt długo. Gabinetowe drzwi natomiast to pomysł stolarza-artysty, któremu gospodarze, jak mówią, pozwolili zaszaleć i spełnić zawodowe marzenie.
Fantazyjny wzór na drzwiach to replika drzwi windy w budynku Chryslera w Nowym Jorku. - Byliśmy, widzieliśmy, potwierdzamy - mówią.
Kasia i Paweł starają się pielęgnować historię tego mieszkania i swojej rodziny. Dbają o zabytkowe meble i rodzinne pamiątki. Na przykład o biurko dziadka, które stoi cały czas w tym samym miejscu, bo nigdzie indziej nie pasuje, a przecież gdzieś stać musi. Jest więc ozdobą salonu, podobnie jak jego ulubiony fotel.
Było też drzewo. Drzewo zasadziła kiedyś mała Kasia z koleżanką. Urosło jednak tak duże, że pewnego dnia weszli po nim do mieszkania włamywacze. Duża Kasia z mężem długo prosili administrację o ścięcie drzewa, które zagrażało ich bezpieczeństwu, ale przez kilka lat bezskutecznie, bo z punku widzenia przepisów nie ma znaczenia, że Kasia sama je zasadziła.
Ludzie różnie traktują swoje domy. Jedni lubią się przeprowadzać i urządzać ciągle od nowa, inni żyją na walizkach. Może to kwestia znalezienia swojego miejsca. Kasia i Paweł znaleźli je w tej kamienicy na Mokotowie i twierdzą, że na zawsze. W przeciwieństwie do pocisku w gabinecie, długo nie błądzili.