Żoliborz oficerski - urokliwe, zabytkowe osiedle w jednej z najpiękniejszych dzielnic stolicy. Zbudowano je w latach dwudziestych ubiegłego wieku dla wysokiej rangi wojskowych, a na liście chętnych do zamieszkania tutaj był nawet sam marszałek Piłsudski. Piętrowe domki nawiązują kształtem do XVIII-wiecznych dworków szlacheckich. Pokryte czerwoną dachówką spadziste dachy, barokowe attyki, ganki z kolumienkami...
Dla młodego małżeństwa z trójką dzieci zamieszkanie tutaj było spełnieniem marzeń. W dodatku udało im się kupić dom wyjątkowy, bo jeden z nielicznych, które zachowały pierwotny, duży ogród. - W latach 70. wytyczono tu kilka dodatkowych ulic i większość ogródków, które przylegały do każdego domu, została okrojona, na siłę upychano w nich nowe wille. Nasz szczęśliwie pozostał w całości - opowiadają.
500 metrów kwadratowych w środku Warszawy, rewelacja! Tyle tylko, że trzeba było urządzić ogród od nowa. Zadanie wcale niełatwe, bo teren był zaniedbany, a w dodatku długi i relatywnie wąski. Jak sprawić, żeby taka pusta "kiszka" zamieniła się w tajemnicze miejsce z bajki?
- Uznaliśmy, że zamiast szukać w sobie ogrodniczych talentów, bezpieczniej będzie poprosić o pomoc fachowca - wspominają gospodarze. - Życie pokazało, że była to bardzo słuszna decyzja. Zatrudniony architekt krajobrazu tak zaprojektował ogród, że dziś, gdy wszystko bujne porosło, wydaje się większy niż jest w rzeczywistości. I jest naprawdę piękny, podzielony na kilka stref, które się wzajemnie przenikają, pełen miłych dla oka zakątków. Mamy zatem nie tylko dodatkowy, letni salon, ale i superbezpieczne miejsce zabawy dla dzieci.
W domu pomyślanym dla jednej rodziny, po wojnie zrobiono dwa oddzielne mieszkania. Pojawiła się więc wtłoczona na siłę klatka schodowa, został zmieniony układ pomieszczeń. Na początku XXI wieku wnętrza poddano generalnemu remontowi.
- Budynek został dosłownie wypatroszony i złożony w środku od nowa. Znów stał się wygodnym domem jednorodzinnym, zgodnie z pierwotnym założeniem - opowiada gospodarz. - I właśnie wtedy go kupiliśmy. Szczęśliwie ominęła nas więc zawierucha związana z przebudową. Od razu można się było zająć urządzaniem wnętrz.
Zatem na dole przestrzeń dzienna - kuchnia i salon, na piętrze pokoje dla trójki dzieci, dwóch synów i córeczki, a jeszcze wyżej, na poddaszu, sypialnia rodziców. Taka organizacja nie budziła wątpliwości. Nie było również wątpliwości co do stylu, w jakim całość miała zostać zaaranżowana. - Z jednej strony świetnie się czujemy w starych murach i zupełnie sobie nie wyobrażamy życia w nowoczesnym apartamentowcu, ale z drugiej, kochamy nowoczesny design - mówią właściciele. - Nie potrafilibyśmy mieszkać w otoczeniu antyków. Jeśli miałyby się tu pojawić, to tylko jako element uzupełniający.
Pozostało jeszcze pytanie - kto ma ter nowoczesne wnętrza zaprojektować? Tu także odpowiedź była prosta: koniecznie architekt. - Jestem zdania, że ci, którzy uważają, że potrafią coś zrobić lepiej niż fachowiec, często sami sobie robią krzywdę - tłumaczy pan domu. - Postanowiliśmy nie popełniać takiego błędu i zdać się na projektantów. Bo tak się złożyło, że była ich dwójka.
Z Katją Sadziak, prowadzącą studio projektowe id studio, współpracowali już wcześniej. Zaaranżowała dla nich pokój dziecięcy w poprzednim mieszkaniu, dlatego teraz powierzyli jej urządzenie pokoi dla dzieci. To ona zaprojektowała wszystkie meble, proste i idealnie dopasowane do potrzeb małych lokatorów.
- Na przykład w pokoju trzyletniej córeczki sprzęty zostały dopasowane do jej wzrostu, tak, żeby mogła sama po wszystko sięgnąć. Chodziło o to, żeby spojrzeć na wygodę z punktu widzenia małego dziecka - opowiada gospodarz. - Z kolei w pokojach synów projektantka wymyśliła na przykład łóżka z szufladami, w których chłopcy mogą bezpiecznie schować wszystkie swoje skarby. Idealnie też zrealizowała nasz pomysł -dodatkowe połączenie pomiędzy obu pokojami. Chcieliśmy, żeby chłopcy, przyzwyczajeni do mieszkania razem, mieli między nimi "prywatne" przejście. Pani Katja zaproponowała więc zabawne rozwiązanie - okrągły otwór w ścianie, który przypomina nieco okrętowy bulaj...
Najważniejsze zadanie - projekt pozostałych wnętrz i ogólne przystosowanie całego domu do potrzeb pięcioosobowej rodziny przypadło w udziale zaprzyjaźnionemu architektowi, Marcinowi Zatońskiemu. - Tu nie trzeba było nic tłumaczyć, wszystko było jasne, bo Marcin bardzo dobrze znał nasze gusta i oczekiwania - mówi pan domu. Dlatego na przykład we wnętrzach znalazły się sprzęty włoskiej firmy Opinion Ciatti.
- Są bardzo wyrafinowane. Trochę "zakręcone", zaskakujące prostotą i pomysłowością. Designerskie projekty tej firmy od dawna miałem na oku i tylko czekałem na sposobność, by kupić dla siebie coś takiego jak choćby regał na książki, niby zwyczajny, ale prosty i krzywy jednocześnie. I to właściwie od początku była podstawa, do której trzeba było dopasować pozostałe meble.
Architekt zrobił to bezbłędnie - zaproponował projekty proste, ale każdy z elementem zaskoczenia. Dość popatrzeć na stół, składający się z trzech części, które można dowolnie przestawiać, albo na mieniące się kolorami szafki w otwartej na salon kuchni, które zaprojektował specjalnie od tego wnętrza.
- Chcieliśmy mieć jeden akcent bardzo kolorowy i padło na kuchnię - wspomina gospodarz. - A jednocześnie - śmieje się - padła kłoda pod nogi stolarza, bo od strony technologicznej te szafki okazały się prawdziwym wyzwaniem. Niektóre fronty są pomalowane na dwa lub nawet trzy kolory. Ich perfekcyjne połączenie było szalenie trudne. Na szczęście się udało.
Patrząc na te wnętrza, trudno nie odnieść wrażenia, że udało się nie tylko stolarzowi. Obecny od progu wyrafinowany nowoczesny design, na sufitach reflektory zamiast żyrandoli, nieskazitelna czystość form... A za oknem, podzielonym staroświeckimi szprosami, sielski widok na ogród i na przesłonięte drzewami dachówki sąsiednich domów, które pamiętają mieszkających tu niegdyś legionistów Piłsudskiego. Stare połączone z nowym. Perfekcyjnie.