Zamieszkać w starej kamienicy - to było marzenie Pauliny i Jarka, kiedy postanowili zamienić dotychczasowe mieszkanie na większe. Okazało się, że wcale niełatwo je spełnić. W Katowicach wprawdzie starych domów nie brakuje, ale... - Oglądaliśmy w nich niejeden lokal - opowiada Paulina - ale zwykle sam budynek był w opłakanym stanie. Instalacje do wymiany, brak windy... To odstraszało. W końcu jednak dopisało nam szczęście.
Trzypiętrowa kamienica z 1900 roku, w samym centrum miasta, o krok od archikatedry. Właśnie zaczęto ją odnawiać i mieszkania były na sprzedaż. - Trafiliśmy tam, gdy deweloper rozpoczął generalny remont, na nasze życzenie mógł więc od razu połączyć dwa mieszkania w jedno większe. I jeszcze dodatkowy plus: własne miejsce parkingowe na podwórzu. Nie było się nad czym zastanawiać, decyzja zapadła niemal z marszu - wspomina Paulina.
110 m² otwartej przestrzeni, jasnej, z dużymi oknami wychodzącymi na wschód i zachód - nowa właścicielka, architekt Paulina Kostyra-Dzierżęga, widziała tu dla siebie pole do popisu. - Możliwości aranżacyjne były ogromne - wspomina. - I pracy też dużo, bo w momencie kupna remontowany "od podszewki" lokal był w stanie surowym. Dosłownie słoma spadała z sufitu, bo wymieniany strop jeszcze nie był gotowy, a nad nami jest tylko poddasze.
Układ funkcjonalny mieszkania nie pozostawiał wątpliwości. Wiadomo było, w której części pustego pomieszczenia będzie strefa dzienna, a w której prywatna. Trzeba było tylko znaleźć sposób, by zgrabnie je oddzielić. - W całym wnętrzu były tylko trzy ściany - mówi Paulina. - Udało się je wykorzystać. Umieściłam między nimi pralnię, a po bokach "przykleiłam" do nich pojemne szafy - tłumaczy. Rozwiązanie oryginalne, bowiem pralnia i szafy, tworzą razem rodzaj kubika, który można obejść dookoła. I to on, ustawiony w centrum mieszkania, oddziela strefę dzienną od łazienki gospodarzy, obu sypialni i gabinetu.
Oczkiem w głowie gospodarzy był salon z kuchnią. Taki, by można w nim było przyjmować liczną rodzinę i przyjaciół. - Nie lubię tkwić przy garnkach z dala od gości, dlatego kuchnia musiała być otwarta - mówi Paulina. - I koniecznie z wyspą, co do tego oboje z mężem nie mieliśmy wątpliwości. Tyle tylko, że Jarek chciał mieć wyspę całkiem płaską, a ja wolałam od strony salonu nieco podwyższoną. Udało mi się go przekonać i życie pokazało, że miałam rację. Wyższa wyspa nie zabiera przestrzeni, a jednocześnie zasłania to, co w kuchni nie zawsze ciekawe.
Z pewnością przestrzeni w tym mieszkaniu nie brakuje. Dodają jej ogromne okna z widokiem na miasto, potęguje prostota urządzenia i jasne kolory. - Chcieliśmy mieć wnętrze nowoczesne i z oddechem, nieprzeładowane, urządzone z konsekwencją i umiarem - opowiada Paulina. A więc sprzęty tylko niezbędne i koniecznie ascetyczne w formie. Dekoracje sprowadzone do minimum. Kolory? Jasne. Biel, ożywiona spokojną szarością i naturalną barwą drewna.
- Zależało mi, żeby we wszystkich pomieszczeniach powtarzały się te same kolory i materiały - tłumaczy projektantka. - Na przykład podłoga: wszędzie jest identyczna, czyli panele imitujące klon. Ze względów praktycznych przy wejściu i w kuchni położyliśmy gres, ale powtórzyliśmy ją w łazience. Albo obudowa kubika z pralnią i szafami: od strony holu jest zrobiona z płyt pokrytych okleiną imitującą drewno.
Wcześniej wybraliśmy inną, dąb bielony, ale gdy pojawił się stół, zmieniliśmy decyzję i wybraliśmy pasujący do niego dąb naturalny. I ta sama okleina znalazła się na szafkach w łazience. Konsekwencja przede wszystkim. Nawet nieliczne ozdoby Paulina dobierała tak, by łączył je materiał, z którego zostały wykonane.
- Zdecydowałam, że w większości powinny być właśnie z drewna, bo ono wprowadza do białego wnętrza kolor i naturalne ciepło. Tata Jarka, znany kolekcjoner, podarował nam ze swoich zbiorów zegary w drewnianej obudowie i wyrzeźbioną w drewnie figurkę świętej Barbary, drewniane ramy obrazów... A żeby wszystko było spójne, chciałam, żeby i użytkowe sprzęty miały elementy drewniane. Z krzesłami nie było problemu, ale wyszukanie do sypialni lampek na drewnianych wysięgnikach zajęło mi sporo czasu - wspomina projektantka. - Ale wiadomo: diabeł tkwi w szczegółach.
Szczegółem, który zwykle chciałoby się w mieszkaniu ukryć, są grzejniki. Paulina zrobiła z nich atut. - Chcieliśmy w części dziennej założyć ogrzewanie podłogowe - opowiada - ale się okazało, że nie ma takiej możliwości. Grzejniki były więc nieuniknione. W dodatku musiały być duże, bo kubatura do ogrzania ogromna.
Tradycyjne kaloryfery z góry odpadały. Pod niskie parapety weszłyby tylko te najmniejsze. Co robić? Ostatecznie sięgnęliśmy po grzejniki VASCO Niva. I to był strzał w dziesiątkę! W salonie zawisły trzy, bardzo duże. Prawdę mówiąc, wystarczyłyby mniejsze, ale te wybraliśmy ze względów wizualnych, żeby pasowały do ogromnych okien. Są niesamowite: dekoracyjne, a jednocześnie niewidoczne. Znajomi, którzy wchodzą tu po raz pierwszy, pytają: a gdzie jest kaloryfer? - śmieje się Paulina. - Idąc za ciosem, także w łazience i sypialni powiesiliśmy grzejniki VASCO - modele Carre i Flatline. Są nie tylko ładne, ale też błyskawicznie ogrzewają wnętrze.
Grzejniki przyniosły Paulinie sukces: wymarzone mieszkanie, które zaprojektowała dla siebie i męża, zostało wyróżnione II nagrodą w IX edycji konkursu VASCO Integracja w kategorii projektów zrealizowanych. - To satysfakcja, ale w związku z tym mieszkaniem cieszy mnie coś jeszcze. Oboje z mężem kochamy Katowice, chcielibyśmy, żeby miasto kwitło, a stare kamienice ożyły, odzyskały blask. Fakt, że dokładamy do tego naszą małą cegiełkę, jest dla nas nie do przecenienia.