Warszawski Wawer. Cisza, spokój, las sosen, a wśród nich niewielkie zamknięte osiedle: siedem domków jednorodzinnych. Niby wszystkie jednakowe, bo zbudowane według tego samego projektu, ale każdy wykończony inaczej. O tym, że Dominika i Tomek zamieszkają w jednym z nich, zdecydował przypadek.
- Gdy szukaliśmy domu, ani przez chwilę nie myśleliśmy, żeby osiedlić się właśnie tutaj - wspomina Dominika. - Szczerze mówiąc, nie skupialiśmy się na lokalizacji. Wszystko jedno gdzie, myśleliśmy, ważne, żeby była duża przestrzeń na parterze, trzy sypialnie na górze, pokój gościnny… I koniecznie duże okna.
Gdy w swoich poszukiwaniach trafili do Wawra, wszystkie domy w miniosiedlu były już sprzedane. Pozostał siódmy, ostatni, z którego niedoszły właściciel w ostatniej chwili zrezygnował. - Wypatrzyłam tę ofertę w środę, a w piątek dom był nasz. Veni, vidi, vici - śmieje się Dominika. - Dziś uważamy, że czuwał nad nami palec boży, bo lepszego miejsca nie mogliśmy sobie wymarzyć: okolica piękna, sąsiedzi przemili, dojazd do pracy świetny. Czegóż chcieć więcej?
Rekordowe tempo, w którym kupowali dom, towarzyszyło im również podczas jego wykańczania i urządzania. - Za dwa miesiące musieliśmy opuścić dotychczas wynajmowane lokum i dokładnie tyle mieliśmy czasu na przeprowadzenie tutaj wszystkich prac - opowiadają gospodarze. - A roboty było mnóstwo. Dom był wprawdzie wykończony, ale według życzeń osoby, która wcześniej miała go kupić. Niestety, zupełnie nie w naszym guście. Na podłodze gres udający drewno, stopnie schodów marmurowe, ściany żółte, nie do zaakceptowania... Wszystko wymagało zmiany.
Realizacji karkołomnego, jak wówczas oceniali, zadania podjęła się projektantka wnętrz Ola Sobiesak, właścicielka studia projektowego KAPA, którą znaleźli dzięki lekturze pism wnętrzarskich. - Obiecała, że zdążymy. Bardzo chcieliśmy w to wierzyć...
Marzyły im się wnętrza ciepłe, ale bez kolorystycznych szaleństw, urządzone prosto, ale z dekoracyjnymi akcentami. Ściany z bogatym wzorem, salon koniecznie z kominkiem... I oczywiście całość jak najbardziej funkcjonalna.
- Na szczęście układ pomieszczeń był w porządku, obyło się więc bez wyburzania ścian - wspomina Dominika. - Zmiana była tylko jedna, za to bardzo istotna. Zgodnie z sugestią pani Oli przenieśliśmy wejście do spiżarni. Wiodące do niej drzwi "dziurawiły" w kuchni jedyną ścianę, którą można było od góry do dołu zabudować. Teraz drzwi są od strony jadalni, a w kuchni mamy pojemną zabudowę, w której zmieścił się cały sprzęt: lodówka, piekarnik, nawet szuflada grzewcza. Dziś tego rozwiązania zazdroszczą nam wszyscy sąsiedzi!
Różne odcienie szarości rozświetlone bielą, ożywione akcentem czerni. Taką kolorystykę zaproponowała projektantka. - Zależało nam na wizualnym spokoju, nie chcieliśmy być bombardowani żywymi kolorami, więc pomysł uznaliśmy za świetny. Ale ta czerń?!... Wydawała nam się ryzykowna, zwłaszcza, że od strony salonu miała pokrywać spory fragment ściany. Zaufaliśmy pani Oli.
Powiedziała: nie bójcie się czarnego koloru, będzie pięknie! I miała rację. Ta jedna czarna ściana sprawiła, że wszystko wokół nabrało wyrazu, jak gdyby każdy element został lepiej wyeksponowany. Kipiący bogactwem wzór tapety, a na jej tle absolutnie gładkie kuchenne meble z surowym blatem w kolorze betonu.
Piękne stylizowane żyrandole-pająki, a pod nimi dębowy stół, będący kwintesencją prostoty. Do tego zabawny zestaw krzeseł - każde inne. Na pierwszy rzut oka sprzeczności, a jednak wszystko w tym wnętrzu wygląda jak wyrafinowany komplet. Starannie, z żelazną konsekwencją dobrany pod względem kolorów i materiałów.
- Pasuje nawet podłoga, która na początku niespecjalnie nam się podobała. Początkowo rozważaliśmy nawet jej wymianę - opowiada Dominika - ale projektantka uspokoiła te zapędy. Gresowa imitacja bielonych desek dębowych pozostała, natomiast identyczne, ale tym razem prawdziwe dębowe deski pojawiły się na schodach. Zdejmowanie ze stopni marmuru zajęłoby za dużo czasu, więc stolarz po prostu położył na nim drewno. Teraz schody stanowią zgrabną całość z podłogą.
- Czasu było rzeczywiście mało, więc często trzeba było iść na skróty - kontynuuje gospodyni. - Sposoby wymyślała projektantka. Nie podobały nam się nijakie beżowe kafelki w łazience dzieci? Błyskawicznie przemalowała ściany i podłogę farbą basenową i już mamy łazienkę w pogodnym gołębim kolorze.
Budowa wymarzonego kominka miała trwać zbyt długo? Podpowiedziała świetne rozwiązanie: montaż żeliwnej kozy potrwa znacznie krócej, a ogień w niej grzeje i wygląda równie pięknie... I tak, w ekspresowym tempie dobrnęliśmy do końca. Pani Ola dotrzymała słowa, gdy się wprowadzaliśmy, wszystko było gotowe. W dwa miesiące. Mistrzostwo świata!