Moda przemija, styl pozostaje - mawiała Coco Chanel. Tę maksymę można też odnieść do projektowania i aranżacji wnętrz - uważa projektantka wnętrz Anna Różańska. - Gdy urządzamy mieszkanie, ważniejszy od aktualnej mody jest styl. Określony, pasujący do nas, zgodny z naszą osobowością - mówi. - Tylko wtedy przez długie lata będziemy się we własnym domu czuli "u siebie", nie stresując się koniecznością przeprowadzenia zmian. Dla mnie "u siebie" znaczy w lofcie...
Miejsce, w którym Anna wraz mężem kupiła apartament, idealnie odpowiadało je upodobaniom. Nowy kompleks budynków mieszkaniowych, położony na granicy warszawskiego Mokotowa i Służewca przemysłowego pasuje charakterem do wciąż widocznych śladów po industrialnej przeszłości okolicy. - Spodobało mi się tu wszystko: spójność koncepcji osiedla, budynek z ogromnym patio urządzonym jak ogród, widok z okien na panoramę centrum Warszawy.
Sto metrów kwadratowych w stanie deweloperskim. Otwarta przestrzeń parteru, pełna załamań i zaułków stworzonych przez ciągi techniczne, a nad nią drugi poziom: antresola z sypialnią, łazienką i gabinetem. Wysokość w części salonowej - 6 metrów. Do tego okno: trzydzieści metrów kwadratowych powierzchni. Morze światła! - Zobaczyłam w tym wnętrzu ogromny potencjał - wspomina Anna.
- Idealne miejsce, pomyślałam, na stworzenie loftu i nadanie mu charakteru przestrzeni domowej. Miałam na myśl może nie tyle prawdziwy loft, ile raczej wariacje na jego temat. Tak zwany soft loft: mocne akcenty industrialne złagodzone elementami miękkimi, eleganckimi. Całość miała być miła dla oka, przytulna, ale z pazurem.
Najpierw jednak trzeba było uporządkować cały układ. Na parterze Anna wykorzystała w tym celu nieciekawe zakamarki, utworzone przez kominy wentylacyjne. - Po prostu obudowałam je szafami - wyjaśnia. - W ten sposób nie tylko wyraźnie oddzieliłam hol od połączonego z kuchnią salonu, ale też zyskałam szafę na sprzęty gospodarcze i całkiem sporą garderobę. Na drugim poziomie nie obyło się bez wyburzania ścian. Chciałam powiększyć główną łazienkę kosztem obszernego holu, dzięki temu mamy teraz prawdziwy salon kąpielowy. A na tym szczególnie mi zależało.
Krok po kroku, we wnętrzu zaczęły się pojawiać elementy jakby żywcem wzięte z pomieszczeń przemysłowych: kolumna z trawionej stali, optycznie oddzielająca salon od kuchni, lampa nad jadalnianym stołem - instalacja z rur wodociągowych z elementami świetlnymi z lanego szkła imitującymi spływające z kranów krople wody - wiodące na antresolę schody o trepach z ryflowanej metalowej płyty, płat stalowej blachy pokrywający bok szafy i ścianę w sypialni...
- W zakładzie, gdzie zamawiałam tę blachę, do dziś krążą opowieści o szalonej klientce, która chciała mieć stalową ścianę - śmieje się Anna. - Faktycznie, życzenie może i zaskakujące. Sama nie wiedziałam, jaki będzie efekt, bo nigdy nic takiego nie widziałam. Swoją drogą lubię takie eksperymenty i świetnie się stało, że akurat ten miałam okazję przeprowadzić u siebie. Dzięki temu zamiast proponować klientom ryzykowne rozwiązanie, z którym się nigdy nie spotkali, mogę je zaprezentować. I już mam dowody, że im się podoba! Czyż ta ściana nie wygląda pięknie? W zestawieniu z ciepłą dębową podłogą, miękkim łóżkiem i puszystą narzutą czarna walcowana stal traci swoją surowość. A jak świetnie się na niej prezentuje barwna grafika Zygmunta Czyża!
W podobny sposób otoczenie "złagodziło" solidną, stalową kolumnę w salonie. Jednak nic - ani elegancki wzorzysty dywan, ani designerskie lampy rzucające z góry snopy światła czy przejrzyste zasłony spływające miękko po ogromnym oknie - nie odebrało temu wnętrzu jego zamierzonego industrialnego charakteru.
W dążeniu do stylu loft Anna pozwoliła sobie na wyjątek: salon kąpielowy - komfortowy, wprost z marzeń o elegancji okresu międzywojennego. Z luksusową wanną na lwich łapach, oryginalnym lustrem art deco i kafelkami z pamiętnym wzorem z epoki. Brak konsekwencji? Nic podobnego! Okazuje się, że wysmakowana łazienka, choć z innej bajki, idealnie pasuje do loftu.
- To zderzenie było absolutnie zamierzone - mówi projektantka. - Uwielbiam łączyć style, bawić się nimi, sięgać po to, co już przeminęło, a przecież jest nieśmiertelne. Trzeba tylko znaleźć nić, która wszystko połączy w całość.