Zanim jednak zapukamy do drzwi tego wyjątkowego apartamentu, chwilę uwagi poświęćmy budynkowi. Jest nie mniej wykwintny - począwszy od prestiżowej lokalizacji, aż po nietypową architekturę i udogodnienia dla mieszkańców.
Belvedere Residence, bo o nim mowa, wznosi się dumnie w pewnym oddaleniu od reprezentacyjnej ulicy Belwederskiej w Warszawie. Blisko stąd do Łazienek Królewskich i zielonego parku Morskie Oko. Do ścisłego centrum jedzie się zaledwie chwilkę, a jednocześnie miejsce jest kameralne, oddalone od głównych ulic i bardzo spokojne.
Apartamentowiec przyciąga uwagę secesyjną, oryginalną fasadą. Wykończono go materiałami najwyższej jakości. Dach zwieńcza kopuła, pod którą kryje się ogród z tropikalną roślinnością dla mieszkańców. Są także SPA i basen.
Właścicielka tego wyrafinowanego i luksusowego apartamentu jest osobą energiczną, bardzo otwartą, żywiołową, ale przy tym - wymagającą. Za wykańczanie wnętrza zabrała się z pasją, bo od początku wiedziała, jaki charakter chce mu nadać. To musiało być art déco!
Do tego, wywodzącego się z dwudziestolecia międzywojennego stylu w architekturze i sztuce, gospodyni czuje wyjątkowy sentyment. Ten porządek, perfekcja, wysmakowany czar są jej wyjątkowo bliskie.
Wizję wnętrza miała klarowną i konkretną, aby jednak nie pogubić się w szczegółach realizacji, zatrudniła do pomocy architektki: Magdalenę Sobulę i Sylwię Roszczyk.
- Była przygotowana do rozmowy z nami i doskonale wiedziała, czego chce - wspomina Magdalena Sobula, która ostatecznie sama dokończyła tę realizację. - Znała się na art déco. Kochała ten styl. Podobały jej się meble z tego okresu, bibeloty, dekoracje. Pokazywała konkretne zdjęcia; rozwiązania, które ją urzekły. Pozostawało urzeczywistnić jej wizje...
Marzenia pani domu Magdalena Sobula sprawnie przełożyła na koncepcję architektoniczną, która szybko zyskała pełną aprobatę właścicielki. - Od początku wiedziałam, że art déco to wymagający styl - mówi architektka. - Materiały wykończeniowe musiały być luksusowe: cięte szkło, kamień, forniry, połyski; na tym się skupiłam i trafiłam w sedno.
Ale choć projekt i wytyczne dla wykonawców powstały błyskawicznie, z pracami wykończeniowymi nie było już tak różowo.
- Właścicielka bardzo się zaangażowała w realizację. Zależało jej, by najdrobniejszy szczegół wykonany był pieczołowicie, starannie, idealnie - wspomina architektka. - Jak to często bywa, rysunki, wizualizacje czy próbki materiałów nie oddawały w pełni efektu końcowego, więc pani domu wszystko oglądała "na żywo". I dopiero wtedy akceptowała dane rozwiązanie lub nie - szczerze i bezkompromisowo.
Gdy okazywało się, że coś nie spełnia w stu procentach jej oczekiwań, zmieniała, szukała dalej. Aż do skutku.
Projektantka przyznaje, że gospodyni jest autorką tego wnętrza w równym co ona stopniu. Wielu wykonawców, a także materiałów i detali wyszukała osobiście, wkładając w to tytaniczną pracę. Nie uznawała dróg na skróty.
Tak było choćby w przypadku lamp. Projektantka sugerowała kupienie gotowych, ale gospodyni absolutnie to nie satysfakcjonowało. Marzyła o konkretnym, szlachetnym wzorze; o czystym art déco. Ostatecznie sama znalazła i kupiła jedną lampę z epoki i wyszukała pozostałe, dokładnie takie, o jakich myślała.
Diabeł tkwi w szczegółach. By efekt końcowy był perfekcyjny, doskonały musi być najdrobniejszy detal. I takich istotnych drobiazgów znajdziemy tu mnóstwo! Choćby efektowne uchwyty w drzwiach - czy można pozostać obojętnym na ich piękno?
Ale nie dość, że każdy element tego wnętrza został dokładnie przemyślany przez projektantkę i inwestorkę, a następnie wypieszczony przez wykonawców. Gdy już był gotowy, pani domu chciała wszystko sama zobaczyć, dotknąć, wypróbować, sprawdzić i POCZUĆ, czy to jest dokładnie to, czego potrzebuje.
Ot, choćby kabina prysznicowa. Gdy już wydzielono na nią miejsce i ustawiono szklany parawan, właścicielka weszła tam i uznała, że... nie jest jej wygodnie. - Trzeba szkło przesunąć i kabinę powiększyć - zadecydowała bez wahania.
Inny przykład: granitowy blat kuchenny robiono na zamówienie. Trzeba było połączyć dwie kamienne płyty. Obie były delikatnie cieniowane - barwa przechodziła od jaśniejszej do głębokiej czerni. Niestety, wykonawcy zamiast połączyć płyty tak, żeby kolor przechodził płynnie od ciemnego przez jaśniejszy znów do ciemnego, zrobili tak, że w miejscu łączenia widać było wyraźną zmianę odcienia. Właścicielka nie była zadowolona. Efekt? Wymiana blatu! Teraz odcień dobrany jest idealnie...
- Inwestorka pozwoliła się przekonać do wielu rzeczy, które - zanim były gotowe - nie wyglądały tak, jak sobie wyobrażała. Liczyła się z moimi opiniami, z czasem coraz mocniej im ufała - wspomina architektka.
Tak było choćby ze sztukateriami przy suficie. Projektantka powtórzyła w nich charakterystyczny dla stylu art déco motyw schodków, który jak refren kilkakrotnie powtarza się we wnętrzu. Zaplanowała formę, wielkość, założyła subtelne oświetlenie. Ledwie prace się zaczęły, gospodyni była przerażona tym, co zobaczyła pod sufitem. Szaro-brunatne schodki nie mogły jej zachwycić. - Uwierzyła mi jednak, że gdy je pomalujemy i oświetlimy, będzie pięknie - uśmiecha się projektantka.
Niektóre pomysły ewoluowały, czasem powracały nieco odmienione. W narożniku salonu, który rzuca się w oczy od razu po wejściu do domu, projektantka przewidziała fototapetę. Rozważała albo nowoczesną panoramę miasta, albo obraz Tamary Łempickiej, znanej polskiej malarki epoki art déco. Druga koncepcja zwyciężyła. Tapeta została więc zamówiona, naklejona i… zdjęta.
Właścicielka nie czuła się z nią dobrze. Gdy ją zobaczyła na ścianie, uznała, że jest zbyt duża, przytłaczająca, mało elegancka. Zamiast tego ustawiła w narożniku barek. Ale wciąż czegoś w tym miejscu brakowało. Wówczas na ścianę powróciła Tamara Łempicka. Z tym że fototapetę zastąpiła reprodukcja obrazu. Tego jednak na naszych zdjęciach nie widać - gdy fotografowaliśmy mieszkanie, wisiała tam jeszcze tapeta...
W łazience główną rolę gra stylizowana szafka pod umywalkę z wygodnym, szerokim blatem. W lustrze odbijają się drzwi – widać promienisty układ słojów na lakierowanym fornirze. |
Apartament ma około 100 m2. Składa się z salonu połączonego z kuchnią, sypialni, pokoju gościnnego i dwóch łazienek. Absolutnie NIC nie jest w tym wnętrzu przypadkowe, dlatego od progu zachwyca, a nawet - oszołamia. Na cokolwiek spojrzymy, zobaczymy unikaty.
Deski na podłodze były specjalnie przebarwione i przydymione, meble robiono na zamówienie, szlifowano ozdobnie szkło, a fornir na drzwiach naklejano w zachwycające rozety. Wykonanie każdej z tych rzeczy wymagało wiele pieczołowitości i kunsztu.
- Muszę przyznać, że moja wymagająca klientka mocno mi zaimponowała - twierdzi Magdalena Sobula. - Z pewnością art déco ją fascynuje i nie jest to fascynacja powierzchowna. Niezmordowanie wyszukiwała pomysły, rozwiązania, konkretnych i oddanych sprawie fachowców. Zaangażowała się bez reszty w spełnienie swego marzenia. Ta pasja gospodyni także mnie dodawała skrzydeł.