Śmieć śmieciowi nierówny. O tym najdobitniej można się przekonać, polując na internetowych aukcjach - coś, co dla jednego jest zwyczajnym chłamem, dla drugiego okazuje się upragnionym, poszukiwanym przez lata skarbem. Zardzewiała i pogięta puszka to wspaniały przykład użytkowego art déco z lat trzydziestych.
Rozdarty i nieco wyblakły plakat z lat pięćdziesiątych może być ostatnią zachowaną kopią wczesnej pracy wybitnego grafika. Celuloidowa lalka, ołowiany żołnierzyk, pęknięta filiżanka, stary komiks, bakelitowy pojemnik po kremie do opalania niekiedy okazują się obiektami tak bardzo pożądanymi przez kolekcjonerów, że toczą o nie regularne aukcyjne bitwy - czego wielokrotnie byłem wirtualnym świadkiem.
Choć więc dla ogromnej większości przedmioty te są po prostu śmieciami, rozumiem ich naturę i potrafię docenić. Ale mowa tu o rzeczach, które same w sobie stanowią wartość - kulturową, artystyczną czy po prostu sentymentalną. Są jeszcze śmieci, które jako takie nie mają żadnej wartości poza szansą na recycling, ale mają w sobie potencjał i w rękach zdolnego designera mogą stać się dziełem sztuki lub choćby pięknym przedmiotem użytkowym. Elementy maszyn, fortepianów, aut, rowerów, części mebli, okna - przy odrobinie włożonej w nie pracy i pomysłowi mogą rozpocząć drugie życie, często ciekawsze niż pierwsze.
Trafia mi to do przekonania jak najbardziej i z całej duszy popieram takie działanie - dlatego gdy podczas wypadów na warszawski bazar na Kole widzę dumnie wystawiony na sprzedaż fragment starej kraty okiennej pokrytej siedmioma warstwami olejnej farby, nie pukam się w głowę, że komuś chciało się przytargać ten ciężki kawał złomu. Podziwiam za to misterną kowalską robotę i zastanawiam się, do czego można by ten element wykorzystać, a czasami nawet go kupuję, jeśli ewentualne zastosowanie akurat wpadnie mi do głowy.
Cieszy mnie więc, że coraz więcej projektantów na całym świecie zaczyna tworzyć projekty przetwarzając złom i odpadki. Cieszy mnie, że ten trend nabiera coraz większego rozmachu. Ale śledząc ewolucję nowej mody recyclingowej, trafiłem na pomysły, które nawet mnie - zatwardziałego wnętrzarskiego recyclingowca - wprawiły w osłupienie.
Na pierwszym miejscu w rankingu najbardziej kuriozalnych koncepcji postawiłbym obrusy wymyślone i wykonywane przez Ximenę Escobar, które ta niezwykła kobieta produkuje ze… zużytych jednorazowych torebek z herbatą. Suszy je, pokrywa specjalnym lakierem i zszywa, tworząc herbaciane patchworki. Na zdjęciu wyglądają ładnie, jednak na myśl o tym, że miałbym położyć coś takiego na swoim stole, odczuwam pewien rodzaj niepokoju.
Dreszczem również przejmuje mnie projekt fotela - skądinąd bardzo zgrabnego - który proponuje Craig Macpherson. Wygląda i zapewne pachnie ładnie, ale jego konstrukcja wykonana jest ze sprasowanego, specjalnie wypreparowanego… kompostu. Czy nie jest to już o jeden krok za daleko w designerskim recyclingu?
Miejsce trzecie przypadło w moim rankingu fotelowi stworzonemu przez Nicka Demarco, który na chybił trafił wybrane śmieci prosto z hałdy na wysypisku zapieka w folii, a z tych brykietów buduje siedziska i oparcia. Gdyby jeszcze ta folia nie była przezroczysta…
Victor Vetterlein do swoich projektów wybrał nieco mniej kontrowersyjny, choć także zastanawiający materiał - zużyte wytłoczki służące do transportu i sprzedaży jajek. Mieli je, moczy i z tak otrzymanego papier-mâché tłoczy elementy do budowy lamp i abażurów.
Izraelska firma Junktion proponuje sprzęty domowe wykonane z innych, niepotrzebnych już, lub zużytych sprzętów. Ich pomysły są zgrabne i zabawne, ale lampy z telefonów to moim zdaniem niezbyt trafiony pomysł.
Jednak wiele projektów wykorzystujących zaskakujące materiały nie budzi mojego sprzeciwu. Stolik pod telewizor Toma Ballhatcheta zrobiony ze zmielonych i sprasowanych odpadów przemysłowych i domowych znakomicie sprawdziłby się w loftowym wnętrzu. Ława ze zużytych kartonów po sprzętach AGD Santiago Morahana twórczo nawiązuje do kultowych projektów Gehry’ego. Natomiast design proponowany przez niemiecką Zweitsinn.de, wykorzystujący drewno z niepotrzebnych palet, jest pełen wdzięku, zarówno klasycznego - w przypadku taboretów i stołów, jak i awangardowego - w przypadku modularnego systemu półek.
Na koniec zostawiłem niezwykły pomysł Asifa Khana, który dla potrzeb londyńskiego Muzeum Designu przygotował serię mebli roślinnych, wykonanych (wyhodowanych?!) z suszonych gipsówek, które nie sprzedały się w kwiaciarniach na czas. Delikatne i kruche, minimalne w formie i ulotne - choć nie sposób na takim krześle usiąść, to jednak jak miło mu się przyjrzeć.