Renata Kalarus to jedno z najważniejszych nazwisk w świecie współczesnego polskiego designu. Absolwentka Wydziału Form Przemysłowych krakowskiej ASP zaczynała swoją przygodę z projektowaniem w 1998 roku, w czasach, gdy po latach smutku i zgrzebności nasze wzornictwo - nawet to fabryczne - było niczym osesek w pieluchach.

O autorskich firmach wypuszczających krótkie serie produktów aspirujących do miana sztuki użytkowej nikt wtedy jeszcze nie marzył. To przyszło dopiero 10 lat później. Renata rozpoczęła pracę w firmie IKER, fabryce mebli tapicerowanych z Nowego Sącza. Był to duet doskonały. Młoda ambitna projektantka i młoda ambitna firma, która bardzo szybko wyróżniła się na naszym rynku.

I - trzeba to koniecznie dodać - duża była w tym zasługa Renaty Kalarus, która początkowo odpowiadała w firmie za jej wizerunek, budowę sieci handlowej i wdrażanie nowych produktów. Sukces marketingowy szedł w parze z sukcesem twórczym. Mebel Kiwi został w 2000 r. nagrodzony w kategorii "okrycie roku" w konkursie Rzecz Doskonała 2000.

Potem przyszły kolejne projekty, kolejne nagrody i... kolejna firma, z którą połączyła ją ścisła współpraca. Równie ważna na naszym rynku i działająca z nie mniejszym sukcesem: NOTI. Także w jej barwach projektantka zyskała prestiżową nagrodę - w 2006 r. sofa Bibik otrzymała godło Prodeco 2006. Rok później Renata Kalarus została laureatką polskiej edycji konkursu Henkel Award za krzesło Comma (METAFORMA), które otrzymało także wyróżnienie w konkursie red dot award 2009.

Projektantka skupiła uwagę na zajmujących w naszych mieszkaniach poczesne miejsce meblach tapicerowanych. Postawiła na ich nowoczesną formę, technologiczną doskonałość, lecz także na ich popularność. W swoich wywiadach podkreśla, że sukces handlowy nie może być lekceważony, bo weryfikuje umiejętności projektanta i jego przydatność społeczną.

Projektowanie wydumanych form, które zaczynają się i kończą na wystawach czy targach designu, jest tylko karmieniem ego autora i często prowadzi w ślepą uliczkę.

Ale ta wrażliwa projektantka i zarazem rzeczowa bizneswoman ma jeszcze trzecie oblicze. Oblicze eksperymentatora. Kiedy mówi o swoich produktach, że są "funkcjonalną anegdotą", to ma zapewne na myśli swoje dwa projekty zaskakujące rozwiązaniami technicznymi.

Pierwszym z nich jest sofa Bibik loft, w której oparcie przemieszcza się po płaszczyźnie siedziska, przeistaczając je z ogromnego łoża w rozgraniczone miejsca odpoczynku. Z kolei w sofie Martin podłokietniki mogą pełnić także rolę podgłówka albo podręcznego stoliczka, zależnie od pozycji, w której je ustawimy. Dowód na to, że piękne formy i potrzeby użytkownika można uczynić jednością!

Jest Pani jedną z najważniejszych postaci we współczesnym polskim designie. Czy by osiągnąć taką pozycję, wystarczy pasja i talent, czy potrzebna jest też determinacja, a może łut szczęścia?

Renata Kalarus: Albo determinacja, albo łut szczęścia. A najlepiej wszystko naraz. Wielka determinacja pomaga szczęściu. Wtedy nie ma innej opcji. Znam taki przykład. Ja zdeterminowana raczej nigdy specjalnie nie byłam, ale narwana i uparta to już tak.

Z którego ze swoich projektów jest Pani szczególnie dumna?

Chyba z krzesła Comma. Dostało nagrody, w tym tak ważną jak red dot award honourable mention. W ciągu 3 lat stało się niekwestionowanym bestsellerem. Sądzę, że to najbardziej ze wszech miar kompletny z moich projektów. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc bardzo chciałabym, żeby kolejne też takie były.

Co jest dla Pani ważniejszym potwierdzeniem sukcesu: prestiżowa nagroda czy liczba sprzedanych egzemplarzy mebla?

Nagroda jest trochę jak cenzurka z czerwonym paskiem. Daje swego rodzaju papier potwierdzający wysokie umiejętności. Duża liczba sprzedanych egzemplarzy natomiast chyba bardziej dopieszcza - niemałe jak wiadomo - ego każdego projektanta.

Czy Pani zdaniem polski design ma swoją specyfikę?

Osobiście nie udaje mi się tego dostrzec. Może taką, że jest jest mało spójny i bardzo rozproszony? Chyba na razie pokazujemy sobie i światu, że też potrafimy, że nie jesteśmy gorsi. Że mamy swoją historię, a więc mimo wszystko jakąś ciągłość, której sami nie jesteśmy jeszcze w pełni świadomi. Nie widzę jednak wiodącego nurtu ani grupy, ani szkoły, która by próbowała nadawać ton i kierunek.

Każdy działa na własną rękę. Zapewne ma to związek ze słabością rdzennie polskiego przemysłu. A może wystarczyłoby, żeby dobry marketingowiec na zamówienie rządowe zebrał to, co się teraz dzieje, do kupy, przeanalizował, przesiał i po prostu właściwie, trafnie ponazywał na potrzeby globalnego rynku? Polski, czyli jaki? A potem już samo pójdzie...

Czy jest u nas już tak, że nazwiska sprzedają produkty?

Może jeszcze nie sprzedają produktów, ale na pewno skutecznie tę sprzedaż wspierają. To się da wyraźnie zauważyć. Wiem, co mówię, bo osobiście zajmuję się sprzedażą polskiego designu od kilkunastu już lat.

Idąc tym tropem, zorganizowaliśmy w Krakowie w lutym wystawę Architekci Mebla prezentującą sylwetki i prace dizajnerów współpracujących z markami NOTI i Balma.

Prawie wszyscy projektanci pojawili się osobiście w Krakowie na otwarciu! Liczba zaproszonych była ograniczona, a zainteresowanie ogromne!

Czy przez minione 10 lat coś się zmieniło w oczekiwaniach klientów?

Mam wrażenie że wszystko. Ale przede wszystkim to, że klienci eksperymentują! Takiego obrotu spraw nie spodziewałabym się dziesięć lat temu. Bawią się zestawieniami kolorów, faktur, struktur. Indywidualizują produkty. Wcześniej tak nie było. Było wręcz odwrotnie.

Możliwości były mniejsze, ale były, a sprzedawało się dokładnie to samo, co i jak pokazano na zdjęciu w katalogu... Inna sprawa, że większość osób pracuje teraz, czyli dobiera i kupuje, razem z architektem wnętrz, a jak się ma dobrego, sprawdzonego sparingpartnera, łatwiej puścić wodze fantazji.

Nad czym Pani teraz pracuje?

Skończyłam wdrożenie krzeseł SU. To taka klasyka we współczesnej szacie. Finiszuję z projektem rozkładanej kanapy o nazwie LCD, która stanie już w kwietniu na targach w Mediolanie.

Oba projekty dla niestrudzonego mecenasa polskiego designu, jakim jest NOTI pod wodzą Ryszarda Balcerkiewicza. Rozpoczęłam też projekt innej, również rozkładanej kanapy. To dojrzałe już pomysły, które teraz wcielam w życie, jak zwykle.

W międzyczasie reorganizuję moje studio w Krakowie. METAFORMA, bo tak się nazywa, została z końcem roku wyłącznym dealerem Toma Dixona na Polskę południową. Podsumowując: moje nieśmiałe plany sprzed lat o eksponowaniu i sprzedaży najlepszych polskich produktów na równi z największymi światowymi markami stają się faktem. Chcę uzupełnić ofertę mebli, lamp, dywanów także o ceramikę i biżuterię. Wszystko świadomie i dobrze zaprojektowane.