Zanim Ula i Marcin tu zamieszkali, razem z córeczką Mają zajmowali niewielkie mieszkanie niemal w centrum Warszawy. Byli zadowoleni, ale kiedy się dowiedzieli, że ich rodzina niebawem powiększy się o bliźniaki, uznali, że potrzebują czegoś większego. Miało być w miarę blisko centrum, tak by dojazdy do pracy nie zajmowały więcej niż dwadzieścia minut, i blisko lotniska, bo Marcin często podróżuje służbowo. No, i najlepiej w starej kamienicy. - Bo mieszkanie musi mieć przestrzeń, wysokość i to COŚ - tłumaczy Ula.

- Jednak im więcej mieszkań w takich starych domach oglądaliśmy, coraz bardziej się przekonywaliśmy, że jednak to nie koniecznie to, o co nam chodzi. Przedwojenne kamienice rzadko miewają windy, a jak poradzić sobie bez windy z małym dzieckiem, wózkiem (podwójnym!) i zakupami? A nawet gdyby, to jak żyć bez garażu? Przy dzisiejszych zatłoczonych parkingach? Jakoś nie wyobrażaliśmy sobie krążenia dookoła własnego domu w poszukiwaniu miejsca do parkowania. Dlatego postanowiliśmy poszukać mieszkania nowego i w nim stworzyć wnętrze jak z kamienicy. Był tylko jeden warunek - mieszkanie miało mieć taras albo ogródek (dla dzieci) i oczywiście być wysokie.

Kuchnię od jadalni dzielą dwuskrzydłowe przeszklone drzwi.   Jadalnia w klasycznym stylu.
Aby połączyć ze sobą jadalnię i kuchnię, wystarczy uchylić dwuskrzydłowe drzwi.   Jadalnia to przede wszystkim ogromny stół, przy którym mieści się cała rodzina i przyjaciele.

Zanim wybrali to, w którym dziś mieszkają, obejrzeli kilkanaście. - To była swoista ścieżka zdrowia - śmieją się. Nachodzili się sporo, ale żadne z mieszkań nie spełniało ich oczekiwań. W końcu zdecydowali się na nowy apartamentowiec w Starych Włochach. Kupili dwa sąsiadujące mieszkania i połączyli w jedno. Razem wyszło 130 metrów.

O pomoc w aranżacji przestrzeni gospodarze poprosili architektkę Katarzynę Gajewską.

- Poznaliśmy się przy urządzaniu poprzedniego mieszkania i przypadliśmy sobie do gustu. Byliśmy bardzo zadowoleni ze współpracy, a ponieważ Kasia znała nasze upodobania, wiedzieliśmy, że tym razem pójdzie jeszcze sprawniej. I nie pomyliliśmy się - wspomina Ula.

Przestrzeń w naturalny sposób dzieli się na dwie niemal niezależne części odgraniczone solidnymi drzwiami: ogólnodostępną - z obszernym salonem, jadalnią i częściowo zamykaną kuchnią - oraz prywatną, zajmowaną niemal w całości przez dzieci, z ich sypialniami i dużą łazienką.

fioletowe poduszki we wnętrzu   Tapeta w kwiaty w przedpokoju.
Fioletowe poduszki ożywiają stonowane wnętrze.   Główną ozdobą przedpokoju jest stylizowana błyszcząca komoda z kryształowymi gałkami.

Dzięki takiemu podziałowi codzienna krzątanina i wizyty gości, którzy często odwiedzają Ulę i Marcina, nie zakłócają maluchom odpoczynku. Wystarczy zamknąć drzwi i można zachowywać się swobodnie. Taki układ pomieszczeń ma jeszcze jedną zaletę: mieszkanie łatwo z powrotem podzielić na dwa mniejsze - to tak na wypadek, gdyby gospodarzom przyszło do głowy je sprzedać.

Projektując część dziecięcą, architektka wszystkie włączniki światła, umywalki i krany umieściła niżej, żeby swobodnie dosięgły ich małe rączki. W łazience znalazło się miejsce na dużą wygodną wannę - idealna do kąpielowych szaleństw nawet trójki maluchów.

Kuchnię od salonu i jadalni oddziela piękny stylizowany kredens. Wystarczy otworzyć drzwi, by - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - połączyć, albo rozdzielić pomieszczenia.

- To idealne rozwiązanie dla niezdecydowanych - śmieje się Ula. - Nie chciałam otwartej kuchni, bałaganu i zapachów wydostających się do mieszkania, ale nie miałam też ochoty całkowicie odcinać się od gości czy rodziny siedzących przy stole.

Pokój bliźniaków urzadzony w kolorze białym.   Pokój dziewczynki w pastelowych kolorach.
Pokój dziecięcy - azyl Maksa i Aleksa.   Pokój Mai utrzymany jest w pastelowych barwach z dominacją różu.

Architektka znalazła cudowne rozwiązanie. Nie dość, że zależnie od potrzeby mogę mieć kuchnię otwartą bądź zamkniętą, to jeszcze zyskałam ogromny kredens, który mieści wszystkie sprzęty i drobiazgi. No i przede wszystkim jest niezwykłą ozdobą i kuchni, i jadalni.

Kolorystykę wnętrza zaproponowała architektka. - Chcieliśmy, by było elegancko i nowocześnie, ale nie bezdusznie. Stąd szare ściany i biała stolarka drzwiowa, a także białe stylizowane meble - tłumaczy Ula. - By "postarzyć" wnętrze, pod sufitem dokleiliśmy gipsowe sztukaterie.

Jest dokładnie tak, jak to sobie wymarzyliśmy - mówi gospodyni. - Nowocześnie i klimatyczne. Bez antyków i bez high-tech'ku. Tak w sam raz. A najważniejsze, że wszystkim nam bardzo tu wygodnie. Dorosłym i dzieciom: 5 letniej Mai i maluchom - Aleksowi i Maksowi.