Dojazdy do pracy niejednego już mieszkańca podwarszawskich okolic zmusiły do zamieszkania w stolicy. Tak właśnie było z Dorotą i Tomkiem. Codzienna jazda spod Piaseczna i z powrotem, a więc drogą zapchaną nawet w samo południe, dawała się we znaki nie tylko Tomkowi, który był na nią skazany, ale i całej rodzinie. Kiedy dzieci - Hania i Antek - czekały na tatę, on cenne godziny spędzał w korku. Wreszcie uznali, że najwyższa pora to zmienić i zamieszkać w Warszawie.

Dorota i Tomek wiedzieli, o jakie mieszkanie im chodzi, ale uznali, że już na etapie kupna warto się podeprzeć oceną projektantów. Tym bardziej, że byli zdecydowani powierzyć im później całe wykańczanie i urządzanie. - Znaleźliśmy Autorskie Studio Projektu Qubatura i poprosiliśmy o pomoc Maciejkę Peszyńską-Drews i Roberta Kowańskiego - opowiada Dorota. - Dziś wiemy, że mieliśmy rację. Oglądali z nami kolejne mieszkania, analizowali projekty. I uchronili nas od błędnych decyzji. Im również zawdzięczamy ostateczny wybór. Sami byśmy się na to mieszkanie nie zdecydowali.

Kiedy zobaczyli je po raz pierwszy - odpowiadała im tylko lokalizacja: Miasteczko Wilanów. - Chcieliśmy mieszkać na nowym osiedlu, takim "spod igły", ale nie podobały nam się te szczelnie ogrodzone, odizolowane od reszty świata, z wartownikami przy bramie. Nie lubimy takiego zamknięcia. - wyjaśnia Dorota. - Tutaj z płotów i budek strażniczych zrezygnowano, jest dostęp do każdego bloku, dzieci mogą się swobodnie integrować z kolegami z sąsiedztwa. A ochrona jest, ale na dole w każdym domu.

   
Regał - jakby żywcem wzięty z prac Pieta Mondriana - wymyśliła projektantka. Mocne "mondrianowskie" barwy zastąpiono jednak łagodnymi pastelami.   Zdobycie kompletu jednakowych krzeseł w idealnie dobranych kolorach, wymagało długich poszukiwań.

O ile jednak osiedle sprawiało dobre wrażenie, samo mieszkanie zdecydowanie nie. Układ pomieszczeń był po prostu beznadziejny. Na szczęście byli z nami Maciejka i Robert. Przekonali nas, że jeśli się wyburzy ściany i postawi je po swojemu, efekt będzie taki, o jaki nam chodzi.

Projektanci wiedzieli, co mówią, bo doskonale znali oczekiwania Doroty i Tomka. Zanim bowiem rozpoczął się wspólny rajd po oglądanych mieszkaniach, wypytali ich dosłownie o wszystko. - To było niczym seans na kozetce u psychologa - śmieje się Dorota. - Opowiadaliśmy, jaki mamy pomysł na siebie. Czy lubimy zapraszać gości? Jak dużo czasu spędzamy w kuchni? A może wolimy siedzieć w zacisznym kącie i czytać książki? Pytali, słuchali, aż w końcu powstała koncepcja: bardzo duża część wspólna i osobne pokoje dla całej naszej czwórki. A do tego wypełniona półkami spiżarnia, pralnia i koniecznie schowek.

Ostatecznie więc decyzja zapadła. Mieszkanie zostało kupione i na 200 m² wyburzono dosłownie wszystkie ściany. - Stworzenie nowego układu nie było takie proste, bo tu są ogromne okna - dodaje Dorota - i to one wymusiły wielkość poszczególnych pomieszczeń. W rezultacie sypialnie i pokój zabaw dla dzieci mają po 25 m². Również okna "zdecydowały" o wyglądzie kuchni. Są naokoło i trudno było pod nimi upchnąć to, co najważniejsze, więc trzeba było postawić wyspę. Co zresztą okazało się bardzo wygodne.

   
Sypialnia jest w kolorystyce cieplejsza niż reszta pomieszczeń. Kolory odpowiadają klimatowi obrazu Łucji Kłańskiej-Kanarek, "Zimny pejzaż". Znalazła tu miejsce rodzinna pamiątka - wiekowa maszyna do szycia, należąca niegdyś do jej babci, występuje tu w roli zgrabnego biureczka.   W łazience znalazło się miejsce na kopie prac Hundertwassera

Gdy ściany stanęły już na właściwych miejscach, przyszła kolej na najprzyjemniejszą część urządzania: wypełnianie sprzętami, światłem, kolorami. Dorocie bardzo zależało, żeby obok nowych mebli ładnie wyeksponować stare, pamiątkowe. - Najważniejsze były okrągły stół i kredens po babci - opowiada. - Uparłam się, żeby stały obok siebie, no i było z tym trochę gimnastyki. Dość powiedzieć, że aby znaleźć dla tego duetu miejsce, potrzebne były kombinacje z ulokowaniem małej łazienki!

Reszta wystroju również jest wynikiem dokładnych przemyśleń. - Naoglądałam się pism wnętrzarskich i w końcu byłam zmęczona tymi wszystkimi supermodnymi beżami, brązami i stalowo-betonowymi klimatami - wspomina pani domu. - Chciałam, żeby było jasno i świetliście, ale marzyły mi się kolory. Jak zaczęliśmy myśleć, pojawiły się klimaty związane z holenderskim malarzem Mondrianem. Podobają mi się te jego proste linie, kolorowe prostokąty… Regał, który stoi w salonie, Maciejka zaprojektowała dokładnie na ich wzór. Ale kolorami natchnął nas inny artysta, austriacki architekt Hundertwasser.

Chciałam mieć takie, jak na jego grafikach. Jednak gdyby były tak samo żywe, mieszkanie przypominałoby hawajską koszulę - śmieje się Dorota - stanęło więc na łagodniejszych, pastelowych. Za to w łazience znalazło się miejsce na kopie prac Hundertwassera. Ozdabiają okno i ścianę nad wanną.

Mieszkanie zapełniało się stopniowo. Gospodarze uznali, że najpierw trzeba w nim pomieszkać i wypróbować, a dobre pomysły przyjdą w swoim czasie. Tak właśnie było ze ścianą z telewizorem. Patrząc na jej rażącą biel, Dorota wymyśliła, że można by ją częściowo zasłonić deskami. I deski przyjechały - nie byle jakie, bo ze starej, rozebranej stodoły w Tymbarku. Lekko tylko zabezpieczone lakierem stanowią dziś ozdobę salonu. Niebawem, na prawo od telewizora, zawisną na nich zdjęcia. Dorota, która pasjonuje się fotografią, ostatnio wypatrzyła tu miejsce na małą galerię swoich prac.