Justyna i Tomasz Kosmalowie wracają do domu z przyjemnością i twierdzą, że gdy tylko zamkną drzwi, zapominają o wspinaczce po schodach. Tym bardziej, że schody to lubiany przez nich element architektoniczny - ustawili je nawet u siebie w samym centrum mieszkania. Piękne, kręte, ażurowe schody jak z koronki prowadzą na drugą kondygnację.
Długo szukali tego lokum. - Po prostu chodziłam po okolicy, pytałam ludzi. To było bardzo miłe - wspomina Justyna. - Chciałam zamieszkać w przedwojennej kamienicy, ze starą klatką schodową, dlatego te drewniane schody od razu mnie urzekły. Wiedziałam też, że moje mieszkanie musi być jasne, a tu wszystkie okna wychodzą na południe. Zależało mi poza tym, aby lokal znajdował się na ostatnim piętrze, ponieważ wówczas mielibyśmy możliwość zaadaptowania strychu.
To mieszkanie od razu spełniło moje oczekiwania - trzy pokoje z kuchnią i łazienką na pięćdziesięciu metrach kwadratowych. Nad nim strych, bardzo niski, latały tam gołębie. Od razu zaczęliśmy się starać o pozwolenie na jego adaptację. Już na początku etapu projektowania okazało się, że potrzebny jest architekt. Choć mieliśmy swoją wizję wnętrza i wydawało nam się, że spokojnie możemy się bez niego obyć, ostatecznie pomoc projektanta, Maćka Dudkiewicza współpracującego z pracownią Grupa 5 Architekci, okazała się dla nas niezbędna.
- Jego strukturalne myślenie, różne rozwiązania, bardzo nam pomogły. Pamiętam, jak powiedział, że po raz pierwszy ma klientów, którzy wiedzą, czego chcą, a to ułatwia pracę, bo nie trzeba zaczynać od szukania pomysłu. To mieszkanie na poddaszu jest więc naszą wspólną wizją - opowiada Justyna. - Bardzo się zaprzyjaźniliśmy i później zrobiliśmy we trójkę jeszcze dwa projekty piekarń "Charlotte: Chleb i Wino", które prowadzę w Warszawie i w Krakowie.
Wiedzieliśmy, że nasze mieszkanie będzie otwarte, więc zrezygnowaliśmy z trzydziestu paru metrów podłogi na górze i zrobiliśmy szklane kładki. Na dole miała być wielka wyspa pośrodku, kominek i schody oczywiście. Od początku wszystko przebiegało sprawnie, włącznie ze zdobywaniem wszelkich pozwoleń. - Często słyszę: "Nieee, no strych... nie da przebić przez urzędy". Nieprawda, absolutnie się da. Urzędnicy sami podsuwali nam różne rozwiązania, jak zewnętrzne windy czy taras na dachu. Tylko wspólnota się na niektóre nie zgodziła.
Aby wnętrze - zgodnie z założeniami - wyglądało efektownie, potrzebna w nim była spójność. - I tu jest duża zasługa Maćka, który mówił: "Słuchajcie, nie można mieć wszystkiego, coś trzeba wybrać. Jak idziemy w biel, to musimy być konsekwentni. Nie bójcie się bieli, bo w otwartej przestrzeni wszystko będzie kolorowe: gazeta, rzucony ciuch, ekspres do kawy". I rzeczywiście miał rację - mówi Justyna.
Wszystko w mieszkaniu jest białe: ściany, podłoga, schody. Nawet kot Heniek jest biały, choć to akurat przypadek. - Chcieliśmy jednak tę biel ocieplić drewnem: dębowym blatem kuchennym, półką, regałem, siedziskiem pod oknem.
Wyspa kuchenna zrobiona jest z czterech kawałków drewna, które się rozeschły i powstały w nich szpary. - Dzisiaj to się wydaje naturalne, ale wtedy nikt mi tego nie chciał zrobić - wspomina gospodyni. - Wysłuchiwałam, że drewno się porysuje, że nie da się go utrzymać w czystości, że to powinien być kamień. I co? I jest drewno! Nosi ślady naszego życia w tym mieszkaniu i to jest bardzo fajne.
Polecam takie odważne rozwiązania. Jeśli nie chcemy mieć mieszkania jak z katalogu, powinniśmy realizować swoją wizję. Tak było z moim blatem.
Myślałam: może oni mają rację? Z drugiej strony, ile zamków widziałam nad Loarą, gdzie były takie blaty? Wieki temu ciachało się wprost na nich świńskie łby, sprawiało kury, a one trwają do dzisiaj! To się musi sprawdzić! I się sprawdza.
Mieszkanie ma nowoczesny charakter, ale detale nadają mu ciepły francuski styl. - Nie wyobrażam tu sobie bardzo nowoczesnych mebli, bo źle bym się czuła. Mieszkanie ma duszę, jeśli są w nim rzeczy, za którymi idzie historia. U nas jest taki trochę miszmasz.
Sypialnia. Umeblowana jest bardzo oszczędnie. Dominuje tu ogromne łóżko, które zostało nieco wpuszczone w podłogę, dzięki czemu jest niewidoczne z dolnej kondygnacji mieszkania. Udało się więc, mimo otwartej przestrzeni, zachować intymność. Pod wysokim oknem jest grzejnik typu Favier (stosowany zwykle z obiektach przemysłowych). Taki sam zamontowano na dole, na ścianie przy schodach. | Dla DJ-a. Nad szklaną kładką drugiej kondygnacji znajduje się stanowisko didżejskie. To królestwo pana domu. Dyskotekowa kula i didżejska konsola przydają się podczas imprez często organizowanych przez Justynę i Tomasza. |
Krzesła i stół są po babci, niektóre rzeczy z targu staroci na Kole. Oświetlenie nad stołem to z kolei tanie papierowe lampy, które mnie absolutnie zachwyciły, kiedy je po raz pierwszy zobaczyłam u Marty Gessler w kwiaciarni. Z Francji natomiast, w której spędziłam sporo czasu, sprowadziliśmy kominek - marmurowy, stary, z końca XIX wieku. Lampa z muszli, która nad nim wisi, przyjechała z Włoch. Ręcznie rzeźbione drzwi w regale są z naszej podróży poślubnej na Bali.
- Ten turkusowy fotel, który kot Heniek często drapie, został znaleziony przez wujka i obszyty nową tkaniną, którą wyszukałam w sklepie z francuskimi materiałami na Mokotowskiej - opowiada dalej. - Ze wszystkimi meblami jestem bardzo związana. To kawałek naszej historii. Nie jestem jednak typem kolekcjonera, nie chcę się tak bardzo przywiązywać do rzeczy, ale one jednak z nami współistnieją, w pewien sposób codziennie nam towarzyszą.
Elementem industrialnym w mieszkaniu są grzejniki Faviera, które wracają do łask. Justyna i Tomasz zamówili je u rzemieślnika pod Warszawą. A schody? Ażurowe, wyglądają, jak wycięte ze starej koronki. To wzór z lat 20. ubiegłego wieku. Długo szukali takich na Allegro, aż w końcu znaleźli odlewnię żeliwa na warszawskiej Pradze i tam zamówili. Nad nimi, w dachu, jest okno; padające z niego światło przenika przez stopnie i rysuje na podłodze kunsztowne refleksy. Schody prowadzą na szklaną kładkę, po której przechodzi się do sypialni i garderoby.
Taka otwarta przestrzeń, jaką mamy tutaj, to bardzo odważne rozwiązanie, ale dla młodego małżeństwa naprawdę świetne - podsumowuje Justyna. - Tu zawsze jesteśmy razem. Ale jednocześnie jest zachowany podział na przestrzeń dzienną i nocną, prywatną i gościnną. To mieszkanie na poddaszu jest idealne na początek życia we dwoje.