Z wykształcenia jestem plastykiem wystawiennikiem. Gdy kończyłem naukę, moim największym marzeniem była praca w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej. Starałem się o nią bezskutecznie, bo choć moje podanie zostało rozpatrzone pozytywnie, to jednak znalazło się na końcu kolejki innych zaakceptowanych wcześniej aplikacji.
Uprzejma pani z działu personalnego CSW poinformowała mnie, że tych osób chętnych jest kilkaset, więc jeśli dobrze pójdzie, być może po kilku latach miejsce dla mnie się znajdzie. Byłem autentycznie załamany, choć płaca, na którą mogłem tam wtedy liczyć, właściwie nie sięgała nawet poziomu średniej krajowej, a godziny pracy nie były normowane i wiedziałem, że gdy przygotowuje się wystawę, siedzi się w Zamku do oporu. Cóż z tego - byłem gotów pracować za darmo i non-stop byle tylko mieć bliski kontakt ze współczesną sztuką. Nie dlatego wcale, że tak tę sztukę kochałem - po prostu chciałem ją zrozumieć. Pracy w CSW nie dostałem, z czasem też zmieniłem całkowicie zawód.
Moja fascynacja sztuką współczesną jednak nie minęła, choć z latami coraz częściej zabarwiała się irytacją. Ludzka głowa ulepiona z kupy, porąbany siekierą fortepian, płótno, na którym rozbryzgano jakąś ciecz (oby to była jednak farba…) - pomimo najszczerszych wysiłków nie potrafiłem zakwalifikować ich jako dzieł sztuki, choć były omawiane w fachowej prasie i wystawiane w galeriach. Nigdy nie pokusiłbym się o to, aby wydawać arbitralne sądy i wypowiadać się na temat tego, co sztuką jest, a co nie - zajmują się tym setki krytyków, znacznie lepiej ode mnie wyedukowanych i obdarzonych większym niż mój talentem. Absolutnie więc nie feruję obiektywnych wyroków, ale potrafię już określić, co i dlaczego staje się sztuką dla mnie samego.
Przede wszystkim emocja, jaką budzi we mnie przyglądanie się danemu dziełu - im jest silniejsza, lub bardziej dla mnie nowa, tym mocniej dzieło zapada mi w pamięć i serce. Po drugie: koncepcja - im bardziej zaskakująca i inteligentna, tym bardziej otwiera moje horyzonty i staje się dla mnie cenna. A po trzecie: rzemiosło. Im większego kunsztu, samozaparacia, cierpliwości, czasu i talentu wymagało stworzenie dzieła, tym większy budzi mój szacunek zarówno ono, jak i jego twórca. Prawdopodobnie wielu zawodowych krytyków złapałoby się za głowę, czytając te moje trzy przykazania, ale przecież nie próbuję robić z nich zasad obowiązujących. Są na mój użytek własny - niech więc się krytycy za głowy łapią.
Sztuka z odzysku, czyli wykorzystująca odpady i śmieci, narodziła się dopiero w początkach XX wieku. Przemawia do mnie najsilniej, bo pomijając już koncepcję i przesłanie dzieł, sam fakt, że ich twórcy przetwarzają coś, czym człowiek zatruwa i niszczy środowisko naszej planety, staje się okazją do oczyszczenia nie tylko ziemi, ale i ludzkiego sumienia. Nawet więc, jeśli niekiedy dzieła sztuki z odzysku są naiwne lub banalne, należy im się chwała. Wybrałem jednak takie, które moim zdaniem do prawdziwej sztuki zaliczyć nie tylko można, ale wręcz trzeba.
Najsilniejsze wrażenie zrobił na mnie cykliczny projekt Bruce’a Munro zatytułowany CD Sea. Z tysięcy zużytych płyt CD Bruce tworzy baśniowe oceany, rozkładając srebrne krążki na polach i wzgórzach. Ich widok jest piękny, ale i przerażający - utylizacja zużytych dysków staje się coraz większym problemem i jeśli nie poradzimy sobie z nim szybko, płyty naprawdę mogą kiedyś zakryć ziemię.
W ramach wystawy Recycled Art urządzonej przez organizację Drap Art w Pekinie, swoje recyclingowe projekty prezentowały grupy artystów hiszpańskich i chińskich. Niekwestionowowanym numerem jeden jest dla mnie suknia-mozaika poskładana z fragmentów potłuczonych w chińskich restauracjach naczyń.
Zachwycające moim zdaniem są także obrazy z homevoo.com, zbudowane z ogromnym talentem malarskim portrety z plastikowych odłamków, nakrętek od butelek i wytłoczek po lekarstwach. Identycznego materiału użył Robert Bradford, tworząc rzeźbę psa z niepotrzebnych, wyrzuconych zabawek. Plastikowe odpady przetwarzają także artyści z grupy REgeneration Art Project - ich dziełem jest gigantyczny ślimak ogrodowy w szokującym różowym kolorze. Zużyty plastik jest też tworzywem Caroline Saul, tworzącej koronkowe, delikatne ażurowe rzeźby i Nicka Sayersa, autora Kuli Cieni, do której użył 120 połączonych ludzkich postaci wyciętych z odzyskanego plastiku.
I wreszcie artyści korzystający z bardziej solidnego materiału. Największe wrażenie robią na mnie zdecydowanie monumentalne, spawane ze złomu rzeźby, które tworzy Rae Douglas. Bardziej finezyjne są dzieła Stephanie Vandal, budującej ze stalowych odpadów bajkowe rzeźby rodem z obrazów Boscha. Julie Trembly zaś do swoich wyraźnie feministycznych instalacji wykorzystuje delikatne taśmy blaszane pozostałe po tłoczeniu kapsli. Splecione z nich kobiece postaci, choć zbudowane z metalu, wznoszą się w powietrze niczym dym. "Kobieto, puchu marny"? Być może wyglądają jak puch, lecz biada mężczyźnie, który chciałby potraktować te zwiewne kobiety niczym cukrową watę - połamałby sobie na nich zęby.