Mariusz Małecki "Ziben" nie chce podążać śladem obowiązujących trendów. Nie lubi etykietek ani szufladkowania. Chce tworzyć przede wszystkim dla własnej satysfakcji. Meble, które projektuje, są odzwierciedleniem jego sposobu myślenia, odczuwania, reagowania na otaczający świat. Są takie, jak on sam, jak jego pasje i nastroje.
Z drugiej strony Mariusz Małecki jest profesjonalistą z krwi i kości. Nic w jego projektach nie jest przypadkowe ani nieprzemyślane. Za pozorną żywiołowością formy stoi rzetelna analiza dotycząca funkcjonalności. Może dlatego Ziben doskonale się czuje zarówno kreując pojedyncze oryginalne egzemplarze mebli, jak i projektując dla przemysłu. Szczególnie efektywna okazała się jego współpraca z firmą Meble VOX, dla której zaprojektował kolekcję mebli Kokeshi i Classic oraz grupę artykułów dekoracyjnych Gerit i Vincent.
Mariusz Małecki "Ziben" jest absolwentem Wydziału Architektury Wnętrz i Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Mieszka i pracuje w Berlinie, gdzie prowadzi Studio-Ziben, pracownię, która zajmuje się projektowaniem i produkcją mebli.
Design, cóż to takiego, Pana zdaniem?
Mariusz Małecki "Ziben": Design jest tym, czego potrzebujemy na co dzień, by normalnie funkcjonować. Powinien zatem być przede wszystkim praktyczny, ale kusić też swoim pięknem. Meble, które projektuję, lokują się na pograniczu sztuki i wzornictwa przemysłowego. Przez kilka lat pracowałem dla przemysłu i dlatego teraz zastanawiam się nad tym, jak to, co wymyślę, zrobi maszyna. Niektóre z moich mebli technologicznie nadają się zatem jak najbardziej do produkcji masowej, ale przez to, że dodaję do nich elementy wykonane ręcznie z drewna z odzysku, zyskują rangę unikatu.
Dla młodego twórcy ma znaczenie to, gdzie mieszka i pracuje? Czy dlatego wybrał Pan Berlin?
Berlin wybrałem dlatego, bo był bliżej niż Nowy Jork... Ściągnęły mnie tu także sprawy osobiste. Jest to miasto bardzo aktywne, inspirujące, wolne... Ale owszem, uważam, że to bardzo ważne dla każdego twórcy, bez względu na to, czy jest rzeźbiarzem, designerem czy pianistą, gdzie mieszka, studiuje i gdzie pracuje.
Czy duże firmy pozostawiają projektantowi swobodę twórczą?
Zostawiają tej swobody coraz więcej. Zauważam też, że przedstawiciele firm meblarskich w Polsce zaczynają doceniać zawód projektanta, generalnie zaczyna to być ważne. Niektóre firmy nie pozwalają na realizację takich czy innych projektów ze względu na to, że mają ograniczenia technologiczne oraz ze względu na gust swoich odbiorców. To jest zrozumiałe. Żadna chyba firma na świecie produkująca meble nie daje projektantowi stu procent swobody. Projektant musi spełnić określone wymagania i zaprojektować przedmiot tak, by przedsiębiorstwo odniosło sukces rynkowy. Inaczej design nie ma racji bytu.
Który z projektów w największym stopniu zrealizuje Pana twórcze dążenia?
Jest nim seria unikatowych mebli Windrobe, które zacząłem produkować w zeszłym roku. Są bardzo bliskie tego, do czego dążę. Projekt małych szafek z różnymi funkcjami, które łączą w sobie nowoczesność (powierzchnie korpusu lakierowane na wysoki połysk) i historie żywcem wzięte ze śmietnika (stare okna zbierane przeze mnie na śmietniskach berlińskich). Ta konfrontacja starego z nowym daje mi niesamowitą przyjemność. Przyglądanie się, jak ze sobą rozmawia "wnuk" i "dziadek". W ogóle recykling - odzyskiwanie drewna, śmietniki, meble, które ludzie wywalają na ulice - to dla mnie źródło prawdziwej rozkoszy. To jest jak darowanie rzeczom drugiego życia.
Kto ze współczesnych designerów zasługuje, Pana zdaniem, na wyróżnienie?
Idę własną ścieżką, staram się iść w każdym razie, ale na mojej liście jest mnóstwo projektantów, których jestem absolutnym fanem. Pierwszy z nich Piet Hein Eek, który też notabene robi meble recyklingowe. Uważam, że Patricia Urquiola jest genialna, ale ona jest, moim zdaniem, przede wszystkim przemysłowa. Jurgen Bey - szacunek absolutny. Marten Baas - jeszcze młody, ale facet ma naprawdę bardzo dobre spojrzenie na design.