Pani Magda Jurek to projektantka, absolwentka malarstwa na warszawskiej ASP, zdobywczyni licznych nagród, która - jak sama mówi - zajmuje się wymyślaniem i tworzeniem przedmiotów, nie zawsze o charakterze użytkowym.
Pani Jurek projektuje rzeczy niejednoznaczne, które wręcz proszą się o to, żeby coś w nich zmienić, przesunąć bądź czymś je wypełnić. Zależności, jakie powstają w ten sposób pomiędzy przedmiotami a ich użytkownikami, przesądzają o ich niezwykłości. Design to tylko część działalności Pani Jurek. Razem z Edytą Ołdak tworzy stowarzyszenie "Z siedzibą w Warszawie", które realizuje projekty społeczne w przestrzeni miasta. Ponadto pomaga osobom niewidomym i stara się być "Wzorcową Mamą".
Czy klienci często zadają pytanie "Czy Pani Jurek jest kobietą?"
Myślę, że nasi odbiorcy od razu wyłapują żart i dwuznaczność nazwy. Nieporozumienia natomiast zdarzają się w przypadku korespondencji z zagranicy. Klienci często rozpoczynają listy od "Dear Pani".
Stworzenie marki pod taką właśnie nazwą i logo w postaci wąsów zdradzają dystans do siebie i poczucie humoru. Czy z takim samym dystansem podchodzi Pani do projektowania?
Tak, staram się nie brać rzeczy zbyt serio, w końcu to tylko przedmioty. Nie znaczy to jednak, że nie przywiązuję wagi do ich jakości. Znam też ich moc - talizmany, totemy, pamiątki - w kulturze przedmiot bywa rzeczą świętą. Ale w nazwie, oprócz żartu, jest też androgeniczność, którą lubię. Uważam, że posiadam wiele męskich cech, przydających mi się w pracy.
Pendrive na ludowo. Pamięć przenośna w formie ludowych ptaszków zdobyła III nagrodę w konkursie organizowanym przez Cepelię z okazji 60-lecia istnienia. |
Studiowała Pani malarstwo, ale wybrała design. Dlaczego?
Właśnie dlatego, że mój stosunek do sztuki był zbyt nabożny. Wymagam od niej, by mówiła o rzeczach najistotniejszych, ale kiedy sama próbowałam to robić - czułam się pretensjonalnie. W porównaniu z malarstwem, projektowanie to pestka i świetna zabawa. Tworzeniem przedmiotów zajęłam się przypadkiem, kiedy byłam w ciąży i musiałam zmienić tryb życia i pracy, a bardzo chciałam coś robić. Niewykluczone, że kiedyś zatoczę koło i powrócę do sztuki właśnie poprzez projektowanie.
Jak to jest być jednocześnie mamą i projektantem?
Bycie mamą to kolejna rzecz, przy której projektowanie to pestka. Ale moja córka ma już dwa lata i zaraz będziemy projektować razem. Świat małej dziewczynki jest fascynujący i zadziwiająco logiczny. I na pewno nie jest bladoróżowy.
Obrus z serii "Wzorcowa Mama" jest bardziej dla dzieci, czy dla dorosłych?
Nigdy nie straciłam kontaktu z dzieckiem w sobie i chyba dlatego uważam, że każdy przedmiot dla dorosłych powinien mieć w sobie coś ze świata i estetyki dziecięcej. Podobnie każda rzecz dla małych powinna być projektowana z powagą. Obrus "Wzorcowa Mama" jest dla wszystkich dzieci (bo nie ma dzieci, które nie lubią się bawić pod stołem) i dla tych dorosłych, którzy lubią od czasu do czasu wrócić do tradycji jego używania, bo jednak w wielu domach ten element wyposażenia odszedł już do lamusa. Na pewno jest dla tych, którzy doceniają piękno rzemiosła i lubią zabawy z tradycją.
Zauważyłam wyhaftowany na tym obrusie słynny zegar Ball Georga Nelsona. Jakie jeszcze przedmioty zostały na nim ukazane?
Żaden z przywołanych przedmiotów nie jest przypadkowy. Jest regał Eamesów, wieszak Jurga Thorstena, dzbanek Erika Magnussena, kosz na śmieci przypominający śmieć Johna Bauera. Są też polskie akcenty w postaci krzesła "Sarenki", zaprojektowanego dla Spółdzielni "Ład" przez Olgierda Szlekysa i Władysława Winczego, i dzbanek do herbaty Danuty Duszniak. No i jest też Shuffle Table Mii Hamburg - stół zabawka z drewnianych, toczonych elementów. Jest mi szczególnie bliski, bo sama go wymyśliłam. Niestety okazało się, że Pani Mia wymyśliła go wcześniej niż Pani Jurek i wykonała naprawdę świetnie. Doskonale obrazuje ideę przełamywania stereotypów i barier związanych z wiekiem - dzieci traktowane są tu poważnie, a dorośli dostają porcję estetycznej zabawy.
Kreatywność to dziś modne słowo, ale wydaje się, że dobrze pasuje do Pani projektów. Każdy przedmiot łączy w sobie co najmniej dwie funkcje. Skąd to dążenie do rozwiązań "wielofunkcyjnych"? Czy obrus nie może być już tylko obrusem?
Myślę, że zbytnie przywiązanie do przedmiotów i nadmierne pragnienie posiadania nie są niczym dobrym. Ważna jest akcja, ruch, zmiana, relacje między ludźmi, ale także między nimi a przedmiotami. Dlatego staram się, aby projektowane przeze mnie obiekty, prócz tego, że można je mieć, dawały swojemu właścicielowi coś jeszcze - stwarzały określone sytuacje, pobudzały do myślenia, zachęcały do zabawy, a przede wszystkim inspirowały do samodzielnego tworzenia. To uczestnictwo odbiorców moich projektów, współtworzenie przedmiotu jest dla mnie bardzo ważne. Cieszę się, kiedy dostaję od ludzi zdjęcia Marii S.C. w nowych aranżacjach, często w takich, jakich sama bym nie wymyśliła. To dla projektanta bardzo cenna wymiana.
Jak powstawał żyrandol Maria S.C.?
Maria S.C. powstała z połączenia fascynacji szkłem laboratoryjnym i idei, o których mówiłam wcześniej. Chciałam stworzyć lampę, która ma potencjał zmiany w zależności od pory roku, nastroju albo potrzeb właściciela. Zakładałam, że to będzie projekt koncepcyjny. Sukces komercyjny był dla mnie dużym zaskoczeniem.
Projektuje Pani rzeczy, w które można ingerować. Czy zmienia Pani, przerabia przedmioty, które kupuje do własnego domu?
Tak, mam też w domu dużo rzeczy ocalonych ze śmietnika. Mieszkam wśród sadów, więc na przykład za regał służą mi skrzynki po jabłkach. Ale sprawdza się też przysłowie "Szewc bez butów chodzi". Muszę się zmuszać, żeby z sufitu nie dyndały gołe kable. Należy dodać, że w domu to ja zajmuję się elektryką.
To w takim razie nie dziwi, że Maria Skłodowska-Curie Panią zainspirowała. Czy jest jeszcze coś, co porusza Pani wyobraźnię?
Inspiruje mnie wiele osób, rzeczy i zjawisk. W zasadzie trudno wskazać, co najbardziej. Może to być film albo artykuł w gazecie, słowo lub dźwięk, faktura bądź kształt, wspomnienie, idea. Bywa, że to coś wzniosłego, a czasem kompletny banał. Ciężko prześledzić proces narodzin pomysłu. Dziś na przykład zainteresowały mnie sylwetki olimpijskich pływaków. Oczywiście może się okazać, że to krótka miłość. Staram się zbytnio nie ulegać wpływom twórców, zwłaszcza z dziedziny designu, bardziej inspirują mnie ludzie, którymi się otaczam. Jeśli chciałabym, żeby mojej działalności przyświecał jakiś duch, to byłby to duch Marcela Duchampa. Duch wrażliwej ironii.
Angażuje się Pani w projekty dedykowane osobom niewidomym, np. "Wielka Architektura i Kolory Niewidzenia". Jak te doświadczenia przekładają się na pracę projektanta?
Spotkania z osobami niewidomymi są niesamowitym doświadczeniem dla kogoś, kto jest tak mocno osadzony w świecie wizualnym, wręcz od niego uzależniony, jak ja. Kiedyś podczas warsztatów, dotyczących projektowania uniwersalnego, miałam sposobność spacerować po krakowskim rynku z białą laską i w opasce na oczach. Doświadczyłam absolutnej bezradności, ale też zdałam sobie sprawę, jak wielu bodźców nie odbieram, mając otwarte oczy. Patrzenie usypia pozostałe zmysły. Uświadomienie sobie tego pozwala włączyć je na nowo w proces projektowy.
Lampa zawieszona na zwoju liny umożliwia jej swobodne przemieszczanie. Można dowolnie kierować źródło światła i aranżować wygląd pomieszczenia. |
Osoby niewidzące mogą być pełnoprawnymi odbiorcami sztuki i kultury. W teatrach, kinach czy muzeach w odbiorze spektaklu czy filmu pomaga im audiodeskrypcja. Jak designer może przybliżyć zaprojektowane przez siebie przedmioty osobie niewidomej?
W projektowaniu to nie jest kwestia przybliżania, tylko raczej zaprojektowania w taki sposób, by przedmiot był funkcjonalny dla osoby niewidomej. Projektowanie uniwersalne ma to do siebie, że zaspakaja potrzeby zarówno osób zdrowych, jak i tych z dysfunkcją. Na rynku jest wciąż bardzo mało takich obiektów. To samo dotyczy strefy publicznej. Jeśli zaś chodzi o odbieranie piękna, choć oczywiście lampy nie leżą w kręgu zainteresowania osób niewidomych, można zaryzykować stwierdzenie, że na przykład kwiaty w Marii S.C. będą bodźcem wzbogacającym rzeczywistość osoby niewidomej.
Zaczęła Pani promocję swojej marki od zagranicznych mediów, portali o designie i blogów. Czy trudno zaistnieć na polskim rynku?
Rzeczywiście, zaczęliśmy od zagranicznych mediów, ale ten podział wynikał bardziej z potrzeby dotarcia do mediów bardziej niszowych, ceniących design konceptualny niż mainstreamowych. W tej chwili dużo sprzedajemy przez Internet i podziały na rynki rodzime i zagraniczne nie mają zastosowania. Z drugiej strony - myślę, że istnieje głód polskiego designu. Polacy chcą mieć polskie projekty.
Czy interesuje Panią wdrażanie do produkcji własnych projektów i wytwarzanie ich na masową skalę?
Tak, oczywiście, choć w dużej mierze zależy to od charakteru przedmiotu. Niektóre muszą być unikatowe albo robione ręcznie, inaczej tracą sens. Innych nie da się stworzyć bez użycia zaawansowanej technologii lub wytwarzać w małej ilości, bo się to po prostu nie kalkuluje. Z tym wiążą się też duże pieniądze, które albo trzeba zainwestować samemu albo pozyskać inwestora. Za tym, obok korzyści, idą także kompromisy.
Nad czym teraz Pani pracuje?
Obecnie zajmują mnie - powracające co jakiś czas - katastroficzne idee. Na koniec 2012 roku przewiduje się... koniec świata. Postaram się przygotować coś odpowiedniego na tę okazję. Pracujemy też z Edytą Ołdak i Jankiem Damięckim z pracowni JEMS nad "tapetą dotykową" dla dzieci niewidzących w Laskach. To eksperyment, jeśli się sprawdzi, chcielibyśmy go udostępnić innym ośrodkom. Od ponad pół roku zmagam się także z serią porcelanowych lamp. Materia stawia opór, ale jak wszystko pójdzie dobrze, za jakiś czas ujrzą światło dzienne.