Życie Jeffa Koonsa to spełnianie zachcianek, choć sam nazywa je znacznie donioślej, wizjami. Chciał być artystą, został najgłośniejszym twórcą swojego pokolenia. Chciał zrobić plakat filmu porno ze sobą i Ciccioliną w rolach głównych, wziął z nią ślub. Chciał pielęgnować w sobie dziecięcą wrażliwość, zarabia miliony na balonach.
"Tulips", 1995-2004, stal nierdzewna polerowana, transparentna kolorowa powłoka, 203,2 x 457,2 x 520,7 cm, jedna z pięciu wersji, Guggenheim Museum Bilbao, © Jeff Koons |
Jego sztuka ma tyluż fanów, co krytyków. Pierwsi widzą w niej doskonały komentarz współczesnej rzeczywistości, drudzy efekciarski, krzykliwy czy po prostu niesmaczny kicz. Sam Jeff Koons dobrze wie, co robi i dla kogo. Celuje przede wszystkim w amerykańską klasę średnią, a trafia do jeszcze szerszej publiczności.
Jak sam przyznaje, w sztuce zrobił to, co zrobiliby Beatlesi, gdyby byli rzeźbiarzami. I rzeczywiście, szaleństwo podobne do Beatlemanii widać chociażby przy okazji ostatniej retrospektywy Koonsa, która w zeszłym roku miała debiut w nowojorskim Whitney Museum of American Art, potem zawędrowała do paryskiego Centrum Pompidou, a obecnie jest do obejrzenia (do 27 września) w Muzeum Guggenheima w hiszpańskim Bilbao.
Na wystawę przybywają tłumy, a uśmiechnięty artysta pojawia się w licznych mediach, nawet tych, które ze sztuką mają niewiele wspólnego. W "Vanity Fair" zaprezentował się nawet całkiem nagi w swojej siłowni, nota bene jak na 60-latka całkiem nieźle. Przystojny, sławny, bogaty i pożądany. A do tego mistrz autopromocji i geniusz logistyki.
Jeff Koons - najdroższy żyjący artysta
Żeby mieć pracę Jeffa Koonsa, trzeba wydać co najmniej kilka, a średnio kilkadziesiąt milionów dolarów. Ale chętnych nie brakuje. Nierzadko ustawiają się w kolejce, zanim jeszcze dzieło powstanie. Koonsa kupują muzea, fundacje i prywatni kolekcjonerzy, w tym wydająca miliardy na sztukę słynna rodzina królewska z Kataru.
Najbardziej rozpoznawalne, a co za tym idzie, najdroższe, są jego ogromne kolorowe "dmuchane" rzeźby. Psy, króliki czy tulipany wyglądają jak gigantyczne balony. Tyle że wykonane są ze stali i ważą tony. Fanom Koonsa te gabaryty i tonaże nie są straszne. Dwa lata temu nowojorskim oddziale Christie's 2013 za gigantycznego (307,3 x 363,2 x 114,3 cm) pomarańczowego "Balonowego psa" zapłacono 58,4 miliona dolarów!
"Puppy", 1992, stal nierdzewna, ziemia, geowłóknina, system nawadniający, żywe rośliny, 1240 x 830 x 910 cm, edycja nr 1/1, Guggenheim Museum Bilbao, © Jeff Koons |
Artystyczna droga Koonsa zaczęła się balonów znacznie mniejszych i lżejszych. Zabawki wyszukiwał w różnych rupieciarniach, a potem dodawał lustra. Wzorem Duchampowskich ready-made - obiektów gotowych, którym status dzieła sztuki nadaje dam artysta - powstały też kolejna serie.
W "The Pre-new" Jeff Koons sięgnął po małe AGD, a w "The New" ograniczył się do odkurzaczy, które umieszczał w przeźroczystych gablotach. Przełomem w karierze artysty była osobliwa, porcelanowa rzeźba króla popu. Michael Jackson został tu ukazany z ulubionym szympansem, a całość wygląda jak powiększona tandetna figurka w stylu straganowego rokoko. Odtąd popkultura, konsumpcjonizm, kicz i banał stały się etykietkami prac Koonsa, czy raczej, jak sam o nich mówi, towarów.
Bo Jeff Koons to w rzeczywistości prawdziwa fabryka. Niczym jego wielki poprzednik, Rubens, dysponuje całym sztabem wykonawców i pomocników. A ma ich nawet więcej niż barokowy mistrz, bo ponad setkę. Jak mówi, sam jest od tego, żeby mieć wizję. A już za pomocą czyich rąk dokonuje się jej realizacja, pozostaje kwestią zupełnie drugorzędną, o ile rezultat nie odbiega od pierwotnego zamysłu.
Zatem w nowojorskim studio, w atmosferze na pierwszy rzut oka dość swobodnej, młodzi artyści, niczym pewien świstak z jednej reklamy, oddają się żmudnej pracy odwzorowania wizji mistrza, a dokładnie jej małego wycinka. Posługując się wydrukiem, kopiują po małym fragmencie obrazu, dobierając starannie określony tony, lub ręcznie cyzelują stalowe balony.
W pracowni w Pensylwanii, gdzie Jeff Koons ma dużą farmę po dziadkach, w której spędza weekendy z rodziną, powstawały natomiast rzeźby z serii "Gazing Ball" (2013) - gipsowe kopie słynnych starożytnych posągów z doczepianymi błękitnymi kulami. Lizyp, Antionous, Platon to hasła, które robią wrażenie. Tłumy są zachwycone uroczym artystą-erudytą, który chętnie pozuje na ściankach. Nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że ktoś tu kogoś robi w balona.
Skandalista, jakich mało. Jeff Koons
Uprzejmy, uśmiechnięty, wyprasowany, nierzadko w eleganckim garniturze, Koons wygląda raczej jak agent ubezpieczeniowy niż największy artysta swoich czasów. A w dodatku skandalista, jakich mało. Bo kto by podejrzewał, że to właśnie ten miły, serdeczny gość przerobił całą Kamasutrę z niejaką Iloną Staller, znaną szerzej pod pseudonimem "artystycznym" Cicciolina, czyli "Cycatka" (jak widać obsesja na punkcie balonów towarzyszy mu na różnych polach). Z gwiazdą porno połączyła go... sztuka.
Kiedy w 1989 roku Whitney Museum zleciło Koonsowi przygotowanie pracy na temat mediów, ten zaprosił do współpracy Cicciolinę, będącą wówczas także byłą posłanką we włoskim parlamencie z ramienia Partii Radykalnej. Bardzo mu się spodobała, a przy tym sprzedawała ckliwą historię o tym, jak to została ofiarą pornografii przez biedę i głód. Otwartość i brak wstydu tej kobiety Jeff Koons wyzyskał artystycznie, kiedy już zaznał osobiście tego, co wcześniej widział tylko na filmach.
Z tego krótkiego i namiętnego związku, który przemienił się w krótkie co prawda, ale jednak małżeństwo, narodził się syn i cykl "Made In Heaven" (1989). Składają się na niego fotografie, obrazy i rzeźby dosadnie ukazujące (też z tzw. zbliżeniami) parę uprawiającą miłość w różnych pozycjach. Autor tłumaczył, że dzieło odnosi się do problematyki winy i wstydu, a ponadto nawiązuje do XV-wiecznego "Wygnania z Raju" pędzla Masaccia, jednak sam chyba doszedł do wniosku, że pewne granice przekroczył, skoro część prac z tego cyklu zniszczył ze względu na syna. Rozgłosił to zresztą wszem i wobec w licznych wywiadach, które ponoć przeprowadził sam ze sobą, a za ich zamieszczenie w poczytnych tytułach po prostu dobrze zapłacił.
Małżeństwo z Ciccioliną skończyło się po roku. Trudno się zresztą dziwić. Co prawda w trakcie jego trwania w twardych filmach dla dorosłych już nie grała, ale nadal chciała wykorzystywać swoje wdzięki i doświadczenie, proponując na przykład Saddamowi Husajnowi, że odda mu się w zamian za pokój w Iraku.
"Gazing Ball (Ariadne)", 2013, gips, szkło, 112,7 x 238,4 x 93 cm, edycja nr 3/3, Monsoon Art Collection, © Jeff Koons |
Koons i Gaga
Teraz Jeff Koons jest przykładnym mężem i ojcem w sumie ośmiorga dzieci. Ale nie przeszkadza mu to w oglądaniu innych nagich pań. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, skoro pchają się do niego same, jak na przykład Lady Gaga, która wymyśliła, że okładkę jej najnowszej płyty "Artpop" musi zrobić sam mistrz.
W piosence "Applause" śpiewa: "One second I'm a Koons/Then suddenly the Koons is me" (W jednej chwili jestem Koonsem, a potem nagle Koons jest mną). Na okładce Lady Gaga siedzi, trzymając między nogami wielką niebieską kulę, niczym w serii "Gazing Ball". Rzeczywiście, Konns i Gaga to duet godny swoich czasów.
Koons to też marka
Jeff Koons chętnie zresztą angażuje się w inne komercyjne przedsięwzięcia, głównie dla różnych słynnych marek. Wziął na przykład udział w projekcie BMW Art Car, tworząc kolorową karoserię oddającą ruch, energię i moc, dla H&M zaprojektował salon przy Piątej Alei i torebkę z "balonowym" pieskiem, a dla Dom Perinion zrobił balonową wersję Wenus z WIlendorfu. W końcu Koons to też marka i to nie byle jaka.