Początkowo Gabriela Kliś, zafascynowana architekturą postindustrialną, szukając nowego lokum, myślała o lofcie. Wydawało się, że nie będzie z tym problemu - w Bielsku-Białej, gdzie mieszka, jest dużo budynków pofabrycznych.
Okazało się jednak, że zdobycie takiego lokalu wcale nie jest proste. Moda na lofty jeszcze się tutaj nie przyjęła i mieszkania w dawnych fabrykach wciąż należą do rzadkości. Gabriela uznała, że nie ma co się przy tym pomyśle upierać i tracić czasu na poszukiwania.
- Zaczęłam się rozglądać za mieszkaniem wprawdzie niewielkim, ale z przestrzenią, koniecznie wysokim i z dużymi oknami. I znalazłam. W nowym bloku, dwupoziomowe, o wysokości przekraczającej dwa osiemdziesiąt, z ogromnym rozsuwanym oknem na dole i trzema dużymi połaciowymi na górze, a na dokładkę z dwoma dużymi tarasami z widokiem na góry i na całe miasto - opowiada.
- Postanowiłam postawić tutaj na przestrzeń i minimalizm i tak zastąpić sobie loft. Także lokalizacja była idealna - w położonej wysoko, bardzo ładnej części Bielska, skąd do centrum jest zaledwie trzy minuty drogi. To istotne, bowiem Gabriela, projektantka wnętrz, postanowiła w urządzić tutaj także swoje biuro i pracownię.
- Klienci, przychodząc do mnie, widzą jak mieszkam. I mają przykład, że niekoniecznie trzeba wydać majątek, żeby wnętrze było ładne i ciekawe - mówi.
Zanim jednak projektantka zabrała się za aranżację mieszkania, przeprowadziła w nim demolkę.
- Dolna część mieszkania była podzielona. Zaledwie trzydzieści metrów z górką, a na nich i kuchnia, i łazienka, i salon. Bez sensu. Natychmiast wywaliłam te wszystkie ściany, żeby mieć jedno otwarte pomieszczenie. Posunęłam się nawet do tego, że zrezygnowałam z przedpokoju. Z drzwi wejściowych wchodzi się więc prosto do salonu.
Czy to wygodne? Owszem - zapewnia projektantka. - Obok drzwi umieściłam białą szafę, zakamuflowaną tak, że prawie nikt jej nie zauważa. Jest w niej miejsce na obuwie, płaszcze, torebki… na wszystko.
Takie rozwiązanie ma jeszcze i ten plus, że zmusza do dyscypliny. Po prostu wiem, że wracając do domu muszę od razu włożyć rzeczy do szafy, bo inaczej znajdą się na środku salonu. I to robię.
Gdy dół mieszkania był już gotowy, trzeba było połączyć go z górą. Gabriela od początku miała wizję schodów.
- Wiedziałam, że to schody będą centralnym punktem mieszkania i nie mogę na nich oszczędzać, bo widać je z każdego miejsca - wyjaśnia. - Są z matowej, nierdzewnej szlifowanej stali (ukłon w stronę stylu industrialnego), łączone na lico, nie ma więc na nich żadnego spawania. Sprawiają wrażenie zawieszonych w przestrzeni. W projekcie była jeszcze barierka, ale z niej zrezygnowałam, żeby nie odbierać schodom tej pięknej lekkości.
Czy wchodząc po nich można czuć się bezpiecznie? Gabriela zapewnia, że jak najbardziej. Są idealnie wyliczone i wykonane, można po nich wygodnie biegać. Z myślą o dzieciach zastosowała zabezpieczenie: zamiast dolnych stopni jest drewniany moduł, który można odsunąć, wówczas maluch po prostu się na schody nie wdrapie, bo zaczynają się za wysoko. A ruchomy moduł może posłużyć za dodatkowe siedzenie w salonie.
- Zdarza się jednak, że goście, chcąc czuć się pewniej, wchodząc po schodach, dotykają ściany. Początkowo była biała i - stale brudna. Położyłam więc na niej beton architektoniczny. Nie widać na nim śladów rąk, a poza tym nadaje wnętrzu industrialny styl, o który mi przecież chodziło - tłumaczy projektantka.
Pomimo industrialnych nawiązań, klimat mieszkania jest daleki od surowości. Gabriela lubi mieszać style, umiejętnie dodawać "ocieplacze". I tak na przykład jeśli w salonie ustawiła ogromny stół na metalowej ramie, wyglądający trochę jak z pracowni kreślarskiej, to przysunęła do niego słynne designerskie krzesła Vernera Pantona, a tuż obok umieściła kultową kanapę Chesterfield, pikowaną, obitą starą bawolą skórą.
Jeśli w kuchni znalazły się proste, pozbawione uchwytów, absolutnie nowoczesne białe szafki, to nad nimi zawisła witrynka z przedwojennego kredensu, tyle że przemalowana na biało, całość zaś dopełnia bladoróżowa ceglana ściana i różowa lodówka w stylu retro.
Na górze zabawy ciąg dalszy: w łazience nad betonową szafką i kamienną umywalką zaświeciło lustro w kunsztownej złotej ramie.
Chłód pomalowanej na szaro pracowni przełamało ciepłe drewno kolonialnego stołu, surowość ciemnej ściany złagodziła rzeźbiona rama starego lustra po babci, a jeden wściekle różowy staroświecki fotel sprawił, że całe grafitowo-białe wnętrze wygląda kolorowo.
- Materiał na obicie tego fotela znalazłam w secondhandzie - opowiada projektantka. - Oddałam staruszka do tapicera i jest jak nowy. To przykład na to, że stare przedmioty zasługują na uwagę. Lubię je odświeżać, dawać im kolejne życie.
Moja witrynka w kuchni, wygrzebana kiedyś na bytomskim targu staroci, już trzy razy zmieniała kolor, żeby pasować do kolejnego mieszkania. Biały stolik kawowy poprzednio był brązowy, a rama babcinego lustra - złota. Takie przedmioty w nowoczesnych wnętrzach, także tych zdecydowanie industrialnych, są jak przyprawa, która dodaje im smaku.