Mówi się, że pierwszy dom jest budowany dla wroga, bo trudno ustrzec się błędów, które ujawniają się dopiero po zamieszkaniu. - My optymistycznie założyliśmy, że nasz debiut będzie udany - uśmiechają się Agnieszka i Sylwek.
- Potraktowaliśmy budowę pierwszego własnego domu jak wyzwanie - mówią. - Marzyła nam się spora działka z ogrodem, a na to w Katowicach, gdzie do tej pory toczyło się nasze życie, nie było szans. Musieliśmy szukać za miastem. Trafiła się w pobliskich Mysłowicach. Osiedle domków jednorodzinnych, cisza, spokój, zieleń, do lasu rzut beretem. Ot, miła namiastka wsi - opowiada Agnieszka. - A do Katowic, do pracy, ledwie kwadrans jazdy. Piętrowy dom o powierzchni 160 m² został zbudowany według projektu dewelopera, ale już rozkład i wykończenie wnętrz pozostały sprawą gospodarzy.
- Było oczywiste, że wymarzonego ideału nie osiągniemy bez pomocy architekta - wspominają. - A właściwie dwójki architektów - uściśla Agnieszka. - Bo z góry wiedzieliśmy, że zaprosimy do współpracy państwa Katarzynę i Tomasza Widawskich z biura projektowego Widawscy Studio Architektury, którzy już wcześniej bardzo nam pomogli przy urządzaniu mieszkania. Wnętrza nowoczesne, nieco minimalistyczne ale ciepłe i przyjazne. Koniecznie naturalne materiały, dużo bieli plus kolorowe akcenty.
- Takie oczekiwania przekazaliśmy architektom, ale mówiąc szczerze, sprecyzowanej wizji nie mieliśmy. Pierwszy projekt, który dla nas przygotowali, był elegancki, spokojny, stonowany. Czegoś tu brakuje, dumaliśmy tylko czego? Może... odrobiny szaleństwa. No i się okazało, że państwo Widawscy też lubią poszaleć, jeśli tylko klient tego sobie życzy - śmieje się Agnieszka.
W drugim projekcie, zgodnie z założeniem, wnętrza pozostały proste, jasne, pozbawione zbędnych sprzętów i ozdób, pojawiły się w nich jednak zaskakujące elementy. Już od wejścia atrakcja: pełen barw i wzorów niezwykły "dywan" ułożony z płytek na podłodze w holu. W zestawieniu z wszechobecną bielą wygląda przepięknie. Podobnie efektownie - tym razem w sąsiedztwie głębokiej czerni - prezentuje się "tapeta" z tych samych płytek na jednej ze ścian klatki schodowej.
Radosna układanka konsekwentnie pojawia się również w korytarzu na piętrze. Kolorowe kółka, trójkąty, paski zdają się migotać, odbijają się w lustrach szaf, wnoszą do prostego wnętrza wiele życia. Jedną ze ścian w części kuchennej pokrywa drobna, czarno-biała mozaika. Z daleka wygląda jak tapeta, ale to także kafelki.
- Początkowo ściana miała być biała, ale wyglądała trochę nudno. Propozycja pani Katarzyny okazała się kolejnym skutecznym sposobem na ożywienie pomieszczenia - mówi Agnieszka. - Jednak szczególnie trudne zadanie czekało naszych architektów w sypialni. Chcieliśmy oddzielić ją od łazienki szklaną ścianą. Wypatrzyłam takie rozwiązanie w piśmie wnętrzarskim i poprosiłam o coś podobnego. Tyle że tam szkło było przejrzyste, a nam zależało, żeby zachować intymność obu pomieszczeń.
Państwo Widawscy wymyślili prostokątne szybki w mocnych, kontrastowych kolorach, mało przezroczyste, bo z fakturą (każda inną!), połączone techniką witrażową. Pracowali nad tym długo, a jeszcze dłużej trwało szukanie wykonawcy. No, ale ostateczny efekt przeszedł nasze oczekiwania! Kolorowe szkło świetnie zagrało zarówno z białym wnętrzem sypialni, jak i z łazienką, w której dominuje drewno. Podłoga, ściana, szafki pod umywalkami - wszystko z dębowych desek wykończonych tak, by wyglądały na... niewykończone.
- Na tym nam zależało - mówi Agnieszka - żeby te wymarzone naturalne materiały jak najbardziej naturalnie wyglądały. Jeśli drewno, to surowe, jeśli cegła, to stara... Z drewnem poszło łatwo, dębowe deski (a zrobiliśmy z nich nie tylko podłogę, ale też wszystkie stoły, ścianę i szafki w łazience) wystarczyło odpowiednio zaolejować. Gorzej było z cegłą.
Chcieliśmy, żeby w kuchni i przy kominku pojawiła się murowana ściana. Poszukiwania odpowiedniej cegły z rozbiórki spełzły na niczym. Wykonawca zaproponował nową. Popatrzyliśmy: równiutka, jasna... Nie o taką nam chodziło. W końcu znalazłam firmę, która tę cegłę jak spod igły odpowiednio spatynowała, skutecznie dodając jej lat. Wyszło świetnie. Mur może nie wygląda na stuletni, ale na pewno nie razi nowością.
- Jak dziś oceniamy nasz budowlany debiut? Wyjątkowo udany pod każdym względem - zapewnia Agnieszka. - Wygląda na to, że wbrew znanemu porzekadłu nie zbudowaliśmy pierwszego domu dla wroga. Jestem pewna, że i my z Sylwkiem, i nasza maleńka córeczka Pola długo będziemy z niego zadowoleni.