Gdy Andy Warhol z puszki czynił ikonę popkultury, ani on, ani chyba nikt inny nie przeczuwał jeszcze, jakim zagrożeniem ten niepozorny i użyteczny przedmiot stanie się z czasem dla naszego środowiska.

Miliony zużytych puszek każdego dnia lądują w śmietnikach na całym świecie i choć przetwarzanie tych akurat odpadów jest stosunkowo mało kłopotliwe, nie sposób po prostu z nim zdążyć. Hałdy zgniecionych puszek piętrzą się zatem na wysypiskach śmieci, rosną ich chwiejne sterty, a gdy któregoś dnia runą, zasypią nas jak lawina.

Gdy byłem mały, puszki - szczególnie zachodnie, po piwach czy gazowanych napojach - stanowiły dla mnie i moich kolegów niezwykle atrakcyjny łup. Bajecznie kolorowe nadruki, połyskująca powierzchnia, staranne wykonanie kojarzyły nam się z mitycznym poziomem zachodniego luksusu, jaki w naszej socjalistycznej ojczyźnie podziwialiśmy w najlepszym razie na wystawach Peweksów, a najczęściej na ekranach telewizorów i kin.

Gdy byłem w drugiej klasie, razem z moim kolegą Albertem, wyprawialiśmy się na niebezpieczne puszkowe łowy. Terenem łowieckim były zaplecza warszawskich hoteli Victoria i Forum, na których ustawione były hotelowe śmietniki. Wyprawiać należało się w sobotę lub niedzielę przed południem, bo wtedy łupy trafiały się najciekawsze i najbardziej obfite.

Zdobyte w pocie czoła najładniejsze, najoryginalniejsze oraz najmniej uszkodzone puszki, ustawialiśmy z dumą na szczytach meblościanek w naszych pokojach, z zazdrością podziwiając zbiory drugiego, a z dumą prezentując je innym kolegom z klasy i naszego grochowskiego podwórka. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że przyjdzie dzień, gdy sam uznam swoją kolekcję za kupę niepotrzebnych i uciążliwych śmieci, wyśmiałbym go natychmiast.

Dziś już puszek nie zbieram. Wyrzucam je, starannie zgniatając uprzednio, by nie zajmowały zbyt dużo miejsca. W moim śmietniku zatem żaden puszkowy kolekcjoner raczej by się nie obłowił. A czy tacy jeszcze funkcjonują? Owszem i nie tyle nawet kolekcjonerzy, co recyclingowi artyści, którzy za cel stawiają sobie przetwarzanie popkulturowych puszkowych ikon w ikony designu.

Mistrzem w tej dziedzinie jest młody projektant Mauricio Affonso, który na główny materiał, z którego tworzy swoje dzieła, wybrał aluminiowe dźwigienki, umożliwiające otworzenie puszek z napojami (7 i 9). Konstruuje z nich przedmioty dekoracyjne i użytkowe, z których fotel i kulista lampa weszły już nawet do seryjnej, recyclingowej produkcji.

Z tego samego materiału korzystają projektanci z Escama Studio (4 i 5). Z aluminiowych zawleczek tworzą dziesiątki użytecznych i naprawdę ładnych przedmiotów. Ich postmodernistyczna biżuteria - naszyjniki i bransoletki - zachwycają harmonią i jakością wykonania, a torby-kolczugi z powodzeniem mogłyby pojawić się na wybiegach jako akcesoria modelek prezentujących kolekcje najlepszych designerów.

Nawet koncern coca-coli wyszedł naprzeciw problemowi przetwarzania zużytych puszek, wspólnie z firmą Emeco wypuszczając na amerykański rynek serię klasycznych krzeseł w wariantach aluminiowym i plastikowym, które w całości wykonane są z coca-colowych odpadów (6).

Projektanci Mitch i Susie Levin natomiast zakochali się w puszkowych grafikach, z których tworzą blaszane patchworki, pokrywając nimi meble i ramy luster (8). Zadrukowane blaszki zainspirowały też designerów z etsy.com, którzy tłoczą z nich unikatowe, humorystyczne magnesy na lodówki, a także konstruują dekoracyjne rzeźby-zabawki, takie choćby jak seria modeli aut (1 i 2).

I wreszcie artystka-prowokatorka Ingrid Goldbloom Bloch, która w szokujący sposób postanowiła dać wyraz ekologicznemu zagrożeniu, jakim stają się zużyte puszki (3). Zaprojektowała z nich serię… niewymownie uwierającej damskiej bielizny, bo przecież bliższa puszka ciału, niż by się zdawało.