Nigdy ich nie używa, choć ma największy zbiór filiżanek do espresso w Polsce! Porcelana była obecna w jego życiu od dzieciństwa, ale dopiero jedna, niepozorna filiżanka rozpaliła pasję, która przerodziła się w imponującą kolekcję. Andrzej Kareński opowiada o swoich poszukiwaniach, marce Rosenthal i magii przedmiotów, które dla niego są czymś więcej niż użytkową ceramiką.
Andrzej Kareński zawodowo i prywatnie związany jest z porcelaną. Jest jej znawcą i miłośnikiem. Wprowadził na polski rynek sieć autoryzowanych salonów marki Rosenthal. Zawodowo zajmuje się porcelaną, a dla przyjemności gromadzi filiżanki do espresso. Andrzej Kareński tylko nam opowiada o tej jednej propozycji, która zmieniła jego życie, i tej jednej filiżance, która zapoczątkowała jego kolekcjonerską pasję.
Bo to Rosenthal właśnie
Profesjonalnie zajmuje się Pan porcelaną, ale - sięgając jeszcze dalej - czy z jakimś porcelanowym obiektem związane są Pana dziecięce wspomnienia?
Andrzej Kareński: Moje szczęśliwe dzieciństwo zawdzięczam rodzicom i starszym braciom. Zarządzanie czwórką chłopaków z pewnością bywało sporym wyzwaniem dla naszej mamy, która w krytycznych momentach apelowała: „Tylko uważajcie na ten wazon, bo to Rosenthal”! Niezbyt wysoki wazonik z serii Sanssouci Diplomat był zapewne jej ulubionym przedmiotem, a w powojennych realiach był może nawet najcenniejszą rzeczą w naszym domu. Tak czy owak, wciąż w uszach dźwięczy mi prośba o ostrożność.
Kiedy zainteresował się Pan marką Rosenthal i postanowił się nią zawodowo zajmować?
Przypadek zrządził, że po latach trafił do naszej galerii w Poznaniu przedstawiciel manufaktury Rosenthal z propozycją zorganizowania wystawy porcelanowych reliefowych płyt z porcelany. Razem z żoną, Anną Kareńską, interesowaliśmy się głównie polskim malarstwem współczesnym, organizując też koncerty i spotkania z najwybitniejszymi postaciami estrady, teatru i filmu. Uznaliśmy oboje, że tego rodzaju wystawa nie mieści się w profilu działalności naszej galerii, natomiast szansa uruchomienia pierwszego w Polsce firmowego salonu ze współczesną porcelaną była bardzo kusząca. Wynajęliśmy lokal w legendarnym poznańskim hotelu Bazar i już po paru miesiącach uruchomiliśmy tam pierwszą placówkę handlową. To były lata 80. minionego stulecia, kiedy zmiany polityczne i gospodarcze pozwalały na realizację odważnych projektów. Nam udało się w ciągu kilku lat zbudować sieć handlową, uruchomiając autoryzowane salony Rosenthal w najbardziej prestiżowych lokalizacjach, jak Floriańska w Krakowie, Świdnicka we Wrocławiu czy Długa w Gdańsku oraz wspomniana siedziba przy ul. Paderewskiego w Poznaniu.
Jakie przedmioty lub kolekcje marki lubi Pan i ceni osobiście, a co w jej ofercie jest lokomotywą sukcesu i evergreenem?
Lokomotywą sukcesu była „Biała Maria”, najbardziej rozpoznawalny zestaw kawowo-herbaciano-obiadowy, z niezliczoną ilością przedmiotów towarzyszących oraz kolekcją szkła
zdobionego takim samym reliefem z owoców granatu, jak porcelana. Potem nastała „era Versace” i powiew luksusu, ale prestiż zapewnia naszej firmie współpraca z najwybitniejszymi
współczesnymi projektantami.
Niezwykłe wrażenie robi na mnie odwaga artystów młodego pokolenia, którzy z całym szacunkiem dla przeszłości sięgają po stare formy, nanosząc na nie odważne współczesne dekoracje. Tak właśnie zrobił Gianni Cinti z „Sanssouci”. Zyskaliśmy dzięki niemu kolekcję „Midas”, moją ulubioną w aktualnej ofercie z dwóch powodów: wspomnienie z dzieciństwa w połączeniu z respektem dla artysty.
Kiedy obudził się w Panu kolekcjoner? Co było tym impulsem, aby zacząć budować swój niezwykły zbiór filiżanek?
Wielkim sentymentem darzę filiżankę do espresso o banalnym kształcie z prostym uchwytem, której urodę stanowi jej seledynowa barwa, złocone wnętrze i niecodzienna dekoracja zwana pâte-sur-pâte, po polsku - masa na masie, czyli zdobienie przy użyciu płynnej porcelany traktowanej jak farba. Otrzymałem ją kiedyś w prezencie od mojej żony, a ponieważ filiżanka była dla mnie tak intrygująca z racji niecodziennej techniki, próbowałem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Tak zrodziła się pasja kolekcjonowania filiżanek do espresso, bo szybko przekonałem się, że wiele z nich kryje w sobie jakąś tajemnicę.
Silnie zmotywowała mnie też książka zatytułowana „1001 filiżanek”. To opowieść o kolekcjonerze, który postanowił stworzyć kolekcję filiżanek do espresso z towarzyszącymi im opowieściami - podobnie jak w opowieściach „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Od lat podążam tropem niemieckiego kolekcjonera z nadzieją, że kiedyś pobiję jego rekord. Na razie, podróżując, każdy swój pobyt, gdziekolwiek by to było, zaczynam od jarmarku staroci i spenetrowania okolicznych antykwariatów. Odzywa się wtedy atawistyczny instynkt myśliwego polującego na zwierzynę, ale w moim przypadku są to filiżanki, których nigdy nie używam. Mam w biurze swój ulubiony kubek, a w domu filiżankę do herbaty, której używam każdego dnia, oraz dwie filiżanki - do kawy i espresso.
Czy jest jakaś rada, której udzieliłby Pan początkującemu kolekcjonerowi porcelany?
Sugerowałbym precyzyjne określenie swoich założeń i bezwarunkową konsekwencję, istnieje bowiem ryzyko, że zamiast kolekcji powstanie zbiór staroci. Poszukując filiżanek do espresso, wiele razy byłem bliski zakupu pięknej filiżanki do herbaty albo rzadko spotykanej filiżanki do kawy, ale nigdy nie uległem tej pokusie. Dzięki temu mój zbiór jest uporządkowany i czytelny.
Założona przez Pana Ceramica Group jest dziś nie tylko przedstawicielem marki Rosenthal, ale też innych firm, dlaczego zdecydował się Pan na rozszerzenie portfolio?
W naszym poznańskim domu, na przekór lokalnym zwyczajom, nie mamy serwisu. Od lat gromadzimy porcelanę biało-błękitną, najczęściej zdobioną kobaltem, pochodzącą z różnych manufaktur, z Miśnią włącznie. Wiele elementów pochodzi z Reichenbach, lubimy bardzo elementy, które otrzymujemy regularnie od naszej przyjaciółki mieszkającej w Sztokholmie, ale najcenniejsze są dwa elementy, cukiernica i maselnica Royal Copenhagen, prezent od naszej córki. Ten zestaw wciąż się powiększa, bo wszyscy nasi bliscy przy różnych okazjach przynoszą nam w prezencie jakiś biało-błękitny porcelanowy przedmiot. Ten mechanizm dominuje również w naszej firmie. Od pewnego czasu zauważamy, że klienci częściej kupują u nas prezenty dla przyjaciół niż dla siebie. Ta tendencja wpływa na naszą strategię handlową, dlatego stopniowo zmieniamy charakter naszych salonów, wprowadzając do nich lampy zapachowe, drobne oświetlenie, biżuterię z porcelany oraz obrazy „zrodzone w ogniu”. To moja ostatnia fascynacja, z tą różnicą, że nie tworzę własnej kolekcji, a obrazy uzupełniają naszą ofertę. Obrazy powstawały w pracowniach emalierskich w czasach gen. Franco w Barcelonie, ale ich rodowód sięga Limoges, europejskiej stolicy porcelany. Są to miniaturowe kopie malarstwa wielkich mistrzów, jak El Greco, Chagall, Picasso, Dalí, van Gogh i wielu francuskich impresjonistów. Obrazy wypalane są w ceramicznych piecach w temperaturze 1000 stopni Celsjusza, a cały proces bliski jest produkcji porcelany. Uznaliśmy zatem, że mogą być jej najlepszym uzupełnieniem, odmieniającym wnętrze klasycznego sklepu oferującego porcelanę użytkową.
Dzięki porcelanie podróżuje Pan przez epoki i style, od rokoka do współczesności. W jakiej epoce czuje się Pan szczególnie dobrze? Co Pana zachwyca?
Moje podróże związane są głównie z targami wnętrzarskimi, które odbywają się regularnie w Paryżu, Frankfurcie i Mediolanie. Są wielką szansą na odkrycie nieznanych nam dotąd producentów, którzy nie cieszą się tak wielką renomą jak Miśnia czy Rosenthal, ale mają dla nas ważny walor świeżości, stanowiąc interesujące otoczenie dla marek, które od lat są u nas dostępne. Zafascynowała mnie ostatnio historia ceramicznych głów, które pełniąc funkcję donic, zdobią sycylijskie balkony.
„Teste di moro”, to okrutna opowieść o mściwej Sycylijce, która niewiernemu kochankowi obcięła głowę, ale inna wersja tej legendy mówi, że oboje zostali ścięci. Dziewczyna pochodziła z miejscowej arystokracji, a chłopak był Marokańczykiem, więc ich romans był niewybaczalnym skandalem. Opowieść jest przerażająca, ale głowy są piękne. A ponieważ współcześnie pochodzą z niewielkich manufaktur, a każda z nich malowana jest ręcznie, mają cenny walor unikatu. Sądzę, że modny minimalizm z równoczesnym zalewem tanimi produktami z Azji odbierają nam szansę na tworzenie wnętrz indywidualnych, odzwierciedlających osobowość właścicieli, z ich wrażliwością, zainteresowaniami i pasjami. Nie mam też wątpliwości, że kolekcjonerstwo, zmuszając do poszukiwań informacji o nabywanych przedmiotach, jest najkrótszą drogą do rozszerzania własnych kompetencji oraz wejściem do świata piękna i inspiracji.