Lokalizacja była wręcz idealna, bo - choć oboje pracują w centrum Warszawy - tak naprawdę wcale nie chcieli Bielan opuścić. Cisza, spokój, w pobliżu Lasek Bielański i Kępa Potocka - to się liczyło bardziej niż krótka droga do pracy. Uroki zielonej dzielnicy Joanna doceniła już wcześniej, gdy będąc na urlopie macierzyńskim wędrowała z wózeczkiem po tutejszych placach zabaw. W dodatku tuż obok mieszka jej siostra, czyli jest i dodatkowy plus.
Tak więc decyzja zapadła i gdy tyko zniknęli budowlańcy, rozpoczęło się urządzanie. - Od początku było jasne, że sami nie damy rady - mówi Joanna. - Wprawdzie mieliśmy fajne pomysły, ale zależało nam, żeby zrealizował je fachowiec. Dla mnie istotne było zwłaszcza funkcjonalne urządzenie pomieszczeń i zaplanowanie ich oświetlenia. Nie chcieliśmy popełnić najmniejszego błędu, bo to już mieszkanie na lata. Szczęśliwie odpadło nam szukanie projektanta. Klaudia Burdzyńska urządzała wcześniej dom rodziców Wojtka i moją kancelarię, wiedzieliśmy więc, że zatrudnienie właśnie jej będzie strzałem w dziesiątkę.
A pole do popisu projektantka Klaudia Burdzyńska miała spore - 170 m². - Nie chodziło wcale o przesuwanie ścian. Pokoje są duże, kwadratowe, ustawne, nie trzeba było zmieniać ich układu - wspomina Joanna. - Zależało mi natomiast na takim urządzeniu pomieszczeń, żeby dało się wszystko pochować. Żadnych rzeczy na wierzchu - to była moja obsesja. W poprzednim mieszkaniu, zresztą znacznie mniejszym, bez przerwy się o coś potykałam, wszędzie leżały zabawki naszej córeczki, Mai.
Tutaj miało być czysto, pusto, przestronnie. A przy tym jasno, świetliście. Wcześniej, zafascynowani filmami Almodóvara, szaleliśmy z kolorami na ścianach, na przykład salon pomalowaliśmy na pomarańczowo. Było jak we śnie wariata - śmieje się Joanna. - Teraz dla odmiany chciałam mieć rozświetlony pałac królowej lodu, ale ciepły, przytulny.
Pierwsze życzenie pani domu - żadnych rzeczy na wierzchu - wymagało postawienia dodatkowej ściany. Sypialnia, która miała 25 m², została zmniejszona, dzięki czemu znalazło się przy niej miejsce na wygodną garderobę. A zabawki Mai razem z jej ubraniami z powodzeniem zmieściły się w ogromnej szafie, która zajęła całą czterometrową ścianę w pokoju dziewczynki. Dodatkowa, ukryta za matowymi szklanymi drzwiami szafa stanęła w salonie. Także w otwartej na salon kuchni szafek i schowków nie brakuje. Nawet wyspa kuchenna jest wyposażona w pięć ogromnych szuflad. Niewidoczne od strony pokoju, pełnią rolę spiżarni.
A kolory? To cała opowieść. Wszystko zaczęło się od jasnoszarych płytek na podłogę w kuchni, czyli od pierwszej rzeczy, którą Joanna kupiła do nowego mieszkania. Do nich dopasowano kolor szafek, a żeby otwarta na salon kuchnia nie rzucała się w oczy, w tym samym odcieniu pomalowano ściany całego pomieszczenia. I wtedy nieoczekiwanie się okazało, że z podłogą w salonie jest kłopot. - Nijak nie mogliśmy wybrać na nią drewna, które pasowałoby do płytek w części kuchennej - wspomina Joanna. - Każda deska wydawała się przy nich żółta.
W końcu pani Klaudia znalazła rozwiązanie: deski trzeba pomalować. Transparentną farbą. Położyliśmy więc jesion, a potem… Potem wpadliśmy w panikę. Taka ładna, droga podłoga… kolor wprawdzie nie całkiem pasuje, ale jak tu ją tak zwyczajnie, farbą… Czy aby nie zepsujemy?
W całym mieszkaniu konsekwentnie się starano, by nigdzie nie zabrakło światła. W bibliotece, służącej także za gabinet, nie ma okien, w związku z tym zainstalowano tu szklane drzwi. |
W końcu po trzydziestu z górą przymiarkach wybrali gołębioszary odcień i z duszą na ramieniu pociągnęli nim deski. Wyszło super! Tak pięknie, że już nie bali się w ten sam sposób potraktować mebli. Drewniany stół i krzesła zostały pomalowane na odcień o pół tonu ciemniejszy od podłogi. Teraz pozostało tylko dobrać kolor, który ożywiłby salonowe wnętrze. Fiolet tak dobrze pasuje do jasnej szarości, że wręcz narzucał się sam, dlatego znalazły się tu fioletowa kanapa z fotelami, tapeta na fragmencie ściany i meble w widocznej stąd bibliotece. Żeby było tak, jak chciała Joanna, świetliście, drzwiczki bibliotecznego regału (podobnie jak szafek kuchennych) zrobiono z błyszczącego mdf-u.
Historia urządzania łazienki również zaczęła się od płytek. Projektantka wypatrzyła je na targach w Mediolanie. - Przysłała mi ich zdjęcie. Obejrzałam i pomyślałam: no nie, różowo-czarno-białe kwiaty! I to ma mi się podobać? Ona chyba zwariowała! A potem zobaczyłam je na żywo i… tym razem ja zwariowałam. Na ich punkcie! - śmieje się Joanna. - Nie pozostało nam nic innego, jak tylko dobierać kolory w łazience do fragmentu ściany, na którym znalazły się płytki z Mediolanu. Stąd są tutaj róż, czerń i biel.
Pudrowy róż z łazienkowych płytek trafił także do sypialni. Gospodarze wybrali do niej kolor srebrzystoszary. W takim kolorze jest łóżko, tapeta na ścianie za wezgłowiem i podobna do niej, półprzezroczysta flizelinowa roleta w oknie. Trzeba było jeszcze zdecydować się na kolor mebli. I tu Wojtek żonę zaskoczył. Uznał, że najlepszy będzie pudrowy róż, ten sam, co w łazience. - Koleżanki do dziś nie mogą uwierzyć, że ten buduarowy, zdecydowanie kobiecy kolor wybrał mój mąż! - podsumowuje Joanna. - Ale najbardziej kobiecy element sypialni to już moja sprawka - dodaje, pokazując śliczną toaletkę z ruchomym, trójdzielnym lustrem. - Toaletkę z takim lustrem miała moja babcia. Uwielbiałam się w nim przeglądać i marzyłam, że gdy dorosnę, też będę miała taki mebelek. I zrealizowałam marzenie. Oczywiście moja toaletka, nowoczesna, z błyszczącego mdf-u, jest trochę inna niż tamta babcina. Ale składane lustro ma!
Toaletka została wykonana na zamówienie, podobnie jak większość mebli u Wojtka i Joanny. Inne rozwiązanie nie było możliwe. Począwszy od kuchni, wszystkie zaprojektowane przez Klaudię szafy i meble w łazience trzeba było zrobić pod wymiar, podobnie biblioteczny regał z półkami. Stół, jaki sobie wymarzyli, rozkładany do trzech metrów, koniecznie drewniany i w dodatku szary - był w sklepach nieosiągalny. Gdy wybrali kanapę, okazało się, że nie ma do niej foteli. Producent, tytułem eksperymentu, zgodził się zrobić je specjalnie dla nich.
- Trzeba przyznać, że do fachowców mieliśmy szczęście - mówi Joanna. - Nie tylko do stolarzy. Kiedy się okazało, że do biblioteki potrzebne są szklane drzwi, wydawało się, że pomysł polegnie, bo nikt nie chciał się podjąć ich wykonania. Właściwie nie chodziło o zwyczajne drzwi, tylko o szklaną ścianę, ogromną taflę, którą można rozsunąć. Odmawiały renomowane zakłady, aż w końcu znaleźliśmy małą, rodzinną firmę: przyjechali, pomyśleli i zrobili. Dzięki temu pozbawioną okien bibliotekę, służącą także jako gabinet, można zamknąć, a i tak dociera do niej światło z salonu.
"Pałac królowej lodu" jest już właściwie gotowy, ale nadal jest co urządzać. Przyszła pora na tarasy - ten od strony salonu, i drugi, z wyjściem z pokoju Mai. Na pierwszym już stoją meble - stół, krzesła, ogrodowe łóżko - i pojawiły się kwiaty. Bo jak już pałac, to koniecznie z ogrodami.