Miejsce - wymarzone: samo centrum Krakowa, tuż przy Plantach. Dom - z historią, wybudowany w okresie międzywojennym. Jego pierwszy właściciel, architekt, urządził tu na drugim piętrze swój apartament, o którego nieistniejącym już wystroju w stylu art deco, porcelanowych wannach i witrażu Mehoffera w łazience, opowiada się w Krakowie do dziś.
- Jesteśmy zakochani w tej kamienicy - mówią Maria i Tomasz. - Wcześniej tylko wynajmowaliśmy tu mieszkanie na pracownię, ale później tak się szczęśliwie złożyło, że dom był na sprzedaż, a my mogliśmy wykupić w nim udziały i w zostać właścicielami trzech mieszkań.
Trzeba było pomyśleć o ich remoncie - pamiętając o dzieciach, których mamy trójkę. To mieszkanie właściwie nie było w złym stanie - wystarczyłby tu zwykły remont, niewykraczający wiele poza odmalowanie ścian. Ale czy w 120-metrowym mieszkaniu wystarczy jedna mała łazienka i osobna miniaturowa toaleta?
- Doszliśmy do wniosku, że nie - opowiada Maria. - I zdecydowaliśmy, że jeśli już remontować, to porządnie, ze zmianą układu na optymalny. Nawet, jeśli konieczne będzie wyburzenie wszystkich ścian!
Wspólnie uznali, że w tak dużym przedsięwzięciu nie sposób poradzić sobie bez projektanta, który nakreśli wizję, wszystko dokładnie rozrysuje, zadba o każdy detal i doholuje prace do końca.
Chcieli, by mieszkanie nie tylko było funkcjonalne, ale też urządzone z artystycznym pazurem, dlatego do pracy przy nim zaprosili Ewę Słowik-Grabowską - projektantkę i artystkę w jednej osobie.
- Ewa to człowiek-orkiestra - mówią. - Maluje, tworzy scenografie, robi filmy animowane, no i projektuje wnętrza... Poprosiliśmy, by zajęła się i naszym.
- Znamy się od dawna, widziałam wnętrza autorstwa Ewy, wiedziałam więc, że mamy podobny gust i że możemy liczyć na jej pomysły - dodaje Maria. - Najpierw jednak usiedliśmy we trójkę - opowiada. - I każde z nas narysowało nowy rozkład pomieszczeń. Miały być dwie łazienki, osobna pralnia, dużo szaf...
I ostatecznie - śmieje się Maria - wygrał mój projekt! A już całą resztę zaproponowała Ewa.
Resztę, czyli właściwie wszystko od A do Z: szereg praktycznych rozwiązań, pomysł na kolory (miało tu być czarno-biało-szaro z niebieskimi akcentami) oraz aranżację wnętrz. Dobierała meble, robiła rysunki, które pozwoliły odtworzyć stare drzwi, projektowała oryginalne lampy... Nawet większość obrazów na ścianach, jest jej autorstwa.
Oczywiście niezwykłą kuchnię-portiernię, "znak szczególny” tego mieszkania, także wymyśliła Ewa. Z dwóch stron przeszklona, rzeczywiście przypomina pomieszczenia z porządnych paryskich kamienic, w których zasiadają konsjerżki.
- Widziałam podobne kuchnie we francuskich pismach wnętrzarskich - opowiada projektantka. - Zawsze bardzo mi się podobały i nareszcie mogłam komuś taką zaproponować!
Tutaj to rozwiązanie pasuje idealnie, bo nie tylko mamy kuchnię zamkniętą i otwartą zarazem, to jeszcze przez jej szklane ściany światło z sąsiadującego z nią balkonu może wpadać do jadalni.
Kuchnia powstała na miejscu dawnej łazienki, ale zanim to nastąpiło, ruszyło wyburzanie ścian i - jednocześnie - wyszukiwanie rzeczy, które pasowałyby do nakreślonej przez Ewę wizji.
- Prace remontowe w mieszkaniu trwały w najlepsze, a my przetrząsaliśmy Allegro i biegaliśmy po pchlich targach - wspomina pani domu - i to nie tylko tych krakowskich. Akurat były wakacje, więc odwiedzaliśmy targi staroci także we Włoszech. Efekt? Lustra, które zawisły w jadalni, w holu, w łazience... Niektóre okazje trafiały się same.
- Na przykład stół: kuzyn chciał się go pozbyć, a my akurat potrzebowaliśmy "ludwika". Albo sypialnia: znajomy miał do sprzedania komplet pięknych mebli. Przedwojenny eklektyzm, czeczotka, stan idealny. Zadzwoniłam do Ewy: "Bierzemy? - Bierzemy!". I kupiliśmy cały zestaw, z wyjątkiem szafy, na którą nigdzie nie było miejsca - opowiada gospodyni.
- Te antyki udało się zgrabnie rozsiać po całym mieszkaniu - dodaje Ewa. - Toaletka, przemalowana na czarno, stanęła w salonie, a jedno łóżko znalazło się w dwóch sypialniach! Po prostu z jego części zrobiliśmy dwa wezgłowia i dodaliśmy je do nowych łóżkowych ram. Pozostały w wersji oryginalnej, czeczotkowej, ale już szafki nocne zmieniły kolor na niebieski. Chodziło mi o to, żeby jak najbardziej uciec od drewna. Chętnie nawet podłogę w mieszkaniu pociągnęłabym na czarno lub biało, ale ten pomysł spotkał się ze stanowczym protestem pana domu!
W tym punkcie Tomek zdecydowanie postawił na klasykę. Tym sposobem klasyczny, ułożony w nieskazitelną jodełkę, drewniany parkiet stał się tłem zabawnych połączeń, jakie zaproponowała Ewa.
Jeśli stół "ludwik", to w komplecie z designerskimi plastikowymi krzesłami. Sofa w stylu biedermeier? Tak, ale pokryta nowoczesną tapicerką. Toaletka na giętych nóżkach? Więc nad nią współczesny obraz. Proste, metalowe ramy kuchennej szklanej ściany? Zatem obok nich lustra w rzeźbionych ramach. A w sypialni, przy łóżku ze statecznym przedwojennym wezgłowiem, śmieszne lampki na nóżkach z korzenia.
- Wymyśliłam je specjalnie do tego miejsca, chciałam, żeby były alternatywne - mówi Ewa. - Trochę się przewracają, ale są fajne. I o to chodzi w naszym mieszkaniu!