Jasne, przestronne mieszkanie w pierwszej chwili przywodzi na myśl galerię obrazów. Ściany, od holu po salon, wypełniają dzieła sztuki. Obrazy są wszędzie, można je podziwiać nawet w łazience. Za ich sprawą wnętrza zyskują nie tylko kolor, ale i dodatkowy wymiar.
- A przy tym ożywają, nabierają charakteru - dodaje gospodyni Kinga Gradowska. - Zawodowo zajmuję się promocją sztuki, dlatego urządzając własne mieszkanie, chciałam pokazać jej magiczne działanie w prywatnych wnętrzach. I stworzyć namacalny dowód, że warto sięgać po autentyczne dzieła, bo obrazu namalowanego ręką artysty nie zastąpi nic.
Żeby zrealizować taki cel, potrzebne było odpowiednie wnętrze. Duże i pełne światła. I tu zaczęły się "schody", bowiem Kinga postanowiła ograniczyć pole poszukiwań do warszawskiej Saskiej Kępy.
- Po prostu mieszkałam tu wcześniej i polubiłam tę okolicę - opowiada. - Sądziłam, że bez trudu znajdę tu wymarzone mieszkanie, a tymczasem... Zwiedziłam całą dzielnicę wzdłuż i wszerz, obejrzałam dziesiątki lokali i nic! Zaczynałam tracić nadzieję, gdy nagle - bingo! Sto czterdzieści metrów dosłownie zalane światłem! Wielki jasny hol, z salonu wyjście na dwa tarasy, zatem z obu stron ogromne okna... Rozkład? Nic dodać, nic ująć. W dodatku mieszkanie w stanie deweloperskim, tym łatwiej więc urządzić je po swojemu. Pamiętam, że już pierwszego dnia z planem w ręku chodziłam po pokojach i podekscytowana rysowałam, co gdzie postawię - wspomina Kinga.
Oczywiście o zaangażowaniu architekta nie było mowy. - Pod tym względem jestem samowystarczalna - śmieje się Kinga. - Choć przede wszystkim promuję sztukę, projektuję również mieszkania. A wizję tego własnego już dawno miałam w głowie. Miało być bardzo funkcjonalne i nowoczesne, ale dalekie od prostoty i sterylności, które często z nowoczesnością idą w parze. Takie, w którym od progu wyczuwa się przestrzeń, a zatem nie przeładowane meblami. Zresztą nie one były najważniejsze. Najważniejsza miała być sztuka.
Obok błyszczącego stalowego regału stylizowana kanapa na toczonych nóżkach. Obok szafki ze szklanym blatem XVIII-wieczne biureczko, a nowoczesne łóżko z pikowanym zagłówkiem jest skompletowane z indyjskimi stolikami - trzeba przyznać, że sprzęty, mimo że nie uważane za najważniejsze, Kinga dobierała z ogromną uwagą. - A czasami i z poświęceniem - żartuje. - Dość powiedzieć, że owalny stolik do salonu i krzesła przywiozłam na dachu własnego samochodu aż z Berlina! Notabene właśnie z Berlina przywiozłam nie tylko sporo rzeczy, ale i pomysły. To tam na przykład, w jednej z galerii urządzonej w przedwojennych wnętrzach, wypatrzyłam swoją podłogę w holu. Ułożenie tej czarno-białej mozaiki z marmuru i granitu okazało się bardzo czasochłonne i kosztowne, ale było warto!
Warto było również zrealizować inne rozwiązania podpatrzone za granicą, na przykład w Mediolanie. - W knajpce, w samym centrum miasta, zobaczyłam niezwykłe drzwi do łazienki - opowiada Kinga. - Od góry do dołu wyłożone lustrem, po obu stronach. Postanowiłam mieć takie u siebie. I tu kłopot: firma, która je robiła, zdołała zamontować dopiero trzecią wersję. Dwie pierwsze się stłukły. Fakt, trzeba pamiętać, żeby nimi nie trzaskać, za to sprawdzają się rewelacyjnie: fantastycznie powiększają przestrzeń i za jednym zamachem załatwiają sprawę luster i w holu, i w łazience.
Sprawdził się też pomysł uważany za kontrowersyjny: kuchenny blat z marmuru Bianco Carrara. Kinga widziała takie we włoskich kuchniach i była zachwycona ich urodą. - Tymczasem w Polsce - opowiada - wszyscy wybijali mi je z głowy, bo niepraktyczne, bo łatwo się plamią... Wykonawca, z trudem zresztą znaleziony, kazał mi nawet podpisać oświadczenie, że kładzie mi ten marmur na moją odpowiedzialność! A ja się uparłam. Mam piękne marmurowe blaty i w kuchni, i w jednej z łazienek. I co? I nic! Są śliczne i czyste.
- Krok po kroku udało mi się zrealizować niemal cały plan, który sobie rozrysowałam już tego dnia, gdy pierwszy raz weszłam do tego mieszkania. Wtedy jednak jeszcze nie wiedziałam, jakie obrazy zagrają tu główną rolę. Jasne było tylko, że będzie to malarstwo współczesne. Pomysł, że sięgnę po płótna Marcina Kowalika, przyszedł później. Znaliśmy się z Marcinem jeszcze z liceum plastycznego, poprosiłam go więc, żeby mi podrzucił parę swoich prac. Przywiózł ich cały bagażnik. Kupiłam pięć! Kilka innych kupili moi znajomi. No i tak się zaczęło. Nawiązaliśmy współpracę i dziś jestem nie tylko kolekcjonerem jego dzieł, ale i organizatorem jego wystaw. Tak więc niespodziewanie, urządzanie nowego lokum okazało się ważnym punktem w mojej działalności zawodowej - śmieje się Kinga.
- Ale stałą wystawę Marcina Kowalika mam u siebie w domu i z tej się cieszę najbardziej. Przy aktywnej asyście mojej małej córeczki Olivii, w której również budzi się artystka, wciąż coś dowieszam, przewieszam, zamieniam... I wciąż z przyjemnością patrzę na te obrazy. Bo one nie tylko zdobią, ale są też jak okna, jak wrota do innego świata...
Dobieranie obrazów do wnętrzPrzeczytaj, co na temat dobierania obrazów do wnętrz myśli Agnieszka Leszczyńska-Mieczkowska - artystka, projektantka wnętrz oraz historyk sztuki: Obraz we wnętrzu - jak dobrać? |