Przedwojenna kamienica na warszawskim Starym Żoliborzu nie zawsze wyglądała tak, jak dziś. Po wojnie wydzielono w niej sześć mieszkań-klitek, ogród przez całe lata rósł sobie sam, a cały dom prosił się o remont. Obecni właściciele pojawili się tu w latach 90.
- Mój mąż był zachwycony. To było to, czego szukał! Ogromny jak na Warszawę, bo sześćsetmetrowy ogród, cisza, spokój... Zupełnie jak nie w stolicy. A i w samym budynku był ogromny potencjał - wspomina pani domu. - Jednak wówczas na sprzedaż oferowano tylko parter, czyli dwa mieszkania, w sumie sto metrów kwadratowych, plus także stumetrowa piwnica. Zagracona, zagrzybiona, wyglądała paskudnie, tymczasem miała zostać częścią mieszkania. Chcieliśmy tam zrobić bibliotekę, pokój gościnny, kino domowe... Czekało nas mnóstwo pracy!
Zmiany, które trzeba było przeprowadzić, wymagały ręki architekta. - Mąż odwiedzał kolejne pracownie, aż trafił na Annę Wojczyńską. Od razu się zrozumieliśmy, wszyscy poczuliśmy chemię, bez tego trudno przecież powierzyć komuś urządzanie swojego miejsca do życia. Rozumiemy się do dziś. Ania wciąż pomaga nam udoskonalać i zmieniać dom, który teraz już cały jest nasz. Mieszkamy dziś na trzech poziomach, udało się stworzyć wspaniałą przestrzeń, bo pół piętra zostało otwarte, jest więc wysokość, perspektywa i oddech.
O tę przestrzeń i oddech gospodarze zabiegali od początku. Jednym z pierwszych pomysłów było otwarcie salonu na ogród. - Kamienica jest pod opieką konserwatora, na wszystkie zmiany, takie jak zabudowanie, a właściwie przeszklenie tarasu, przykrycie go szklanym dachem i włączenie do części mieszkalnej trzeba mieć zgodę. A tej konserwator, nomen omen bardzo konserwatywny, wcale nie dawał tak łatwo.
Czekaliśmy bardzo długo. Historia się powtórzyła, gdy później postanowiliśmy powiększyć okna z drugiej strony domu i dorobić do nich balkony. To było istotne, bo przedwojenne kamienice okna mają stosunkowo małe, we wnętrzach jest niewiele światła.
Ostatecznie wszystko się udało. Duże balkonowe okna znakomicie doświetlają pokoje na piętrze, a do świetlistego salonu przenika, wręcz wlewa się, zieleń ogrodu, który oboje z mężem uwielbiamy i w którym tak chętnie bawiły się nasze, dorosłe już, córki. Na to, jak ostatecznie będzie wyglądało wnętrze, zawsze wpływała sztuka. Gospodarze są jej znawcami i wielbicielami, kochają obrazy i to do nich dobierają wyposażenie.
- Uważamy, że to sztuka powinna być na pierwszym miejscu, mebel trzeba dopasować do niej, nigdy odwrotnie - opowiadają. - Przykład pierwszy z brzegu: musztardowa kanapa w części wypoczynkowej salonu. Bardzo się bałam tego koloru i długo nie mogłam podjąć decyzji - mówi pani domu. - Ostatecznie zdecydował za mnie... obraz Le Corbusiera, tym dla nas cenniejszy, że z jego własnoręczną dedykacją dla babci mojego męża, Jane Drew, znanej brytyjskiej architektki okresu modernizmu i bliskiej współpracowniczki Le Corbusiera. Jest w domu takie miejsce, z którego widać i obraz, i kanapę. Jej kolor musiał więc z nim współgrać.
Duże przestrzenie są zalane światłem, którego nie gaszą jasne ściany. Kolor pojawia się tylko w obrazach i wybranych meblach. Ich staranny dobór świadczy o tym, że właściciele bardzo sobie cenią dobry design. Najlepszy. Patricia Urquiola, Antonio Citterio, Frank Gehry - te nazwiska słynnych projektantów powtarzają się, gdy przechodzimy z pomieszczenia do pomieszczenia. A wszystko pieczołowicie dopasowane, dopracowane. Nic dodać, nic ująć. Zdawałoby się, że w tych wnętrzach nic już nie może się zmienić, ale to nieprawda.
- Nasze życie się zmienia, my się zmieniamy, więc i nasz dom żyje i zmienia się razem z nami - mówią gospodarze. - Stale coś dodajemy, pojawia się nowy obraz, fotografia, rzeźba, pamiątka z naszych licznych podróży - rzeczy dla nas cenne, z których każda ma jakąś historię. Poza tym w zasadzie od chwili, kiedy tu zamieszkaliśmy, wciąż coś jest przerabiane.
Kilka lat temu Ania Wojczyńska zaprojektowała dla nas nową kuchnię: prosta, gładka zabudowa z białego MDF-u, dębowe blaty... Być może kolejnym etapem będzie modernizacja łazienki. Pewnie można było zrobić wszystko od razu i zamknąć temat, ale my tak nie chcieliśmy. Wolimy krok po kroku szukać i znajdować - tylko wtedy wnętrze nie zastygnie, wciąż będzie miało duszę.