Marcin Kołpanowicz ucieka od współczesnego świata, tworząc własne wewnętrzne pejzaże. Łączy w nich dziką naturę z architekturą, metaforycznie pokazując zderzenie pierwotnych instynktów z kulturą, religią i racjonalizmem.

Czujesz się bardziej podróżnikiem czy artystą?

Marcin Kołpanowicz: Każdy może być podróżnikiem, a artystą - wbrew nowoczesnym sloganom - nie każdy. Podróżnik przemierza góry, pustynie, morza i metropolie po to, by dowiedzieć się czegoś więcej o świecie. Artysta tworzy własne góry, pustynie, morza i metropolie, by dowiedzieć się czegoś więcej o sobie. Myślę, że jestem jednym i drugim. W moim wypadku podróżnik pracuje dla artysty, zbiera dla niego pokarm.

Jaki wpływ na Twoją twórczość mają wędrówki po świecie?

Bez podróży nie byłoby obrazów. Mówi się, że wyobraźnia jest formą pamięci, więc korzystam z zapamiętanych widoków, tworząc nową rzeczywistość. W swoich obrazach często przenoszę całe krainy w inne miejsce, umieszczam góry na chmurach, wodospady na fasadach katedr czy miasta na wulkanach.

Uważasz swoje malarstwo raczej za podróż czy ucieczkę?

Za komuny, czyli w czasach mojej młodości, mógłbym odpowiedzieć tak: ponieważ rzeczywistość wokół przygnębiała szarością i beznadzieją, a o paszport było trudno, malarstwo fantastyczne zastępowało w jakimś sensie podróże, było formą ucieczki od bylejakości, siermiężności i nieatrakcyjności otaczającego świata, od szarych blokowisk, szarych sklepów z pustymi półkami i milicjantów w szarych mundurach.

Dzisiaj świat wygląda jak kolorowa reklama, więc niby czemu od tej całej kolorowości uciekać? Na dodatek mamy całe góry gadżetów, które mają wyrwać nas na chwilę z realu i przenieść w świat wirtualny. Tylko że ten świat pop-wyobraźni, plastikowych smoków, sterydowych bohaterów, silikonowych wojowniczek i plenerów w formacie full HD jest dla mnie niestrawny, więc ze swoimi obrazami od niego uciekam, tworząc własne mentalne krajobrazy, w których lepiej się czuję i do których zapraszam widza.

Marcin Kołpanowicz, "Ulica nieśmiertelnych", obraz z cyklu "Niewidzialne miasta"
Marcin Kołpanowicz, "Ulica nieśmiertelnych", obraz z cyklu "Niewidzialne miasta"

Skąd wziął się pomysł na zestawianie dzikiej natury z architekturą, czyli wytworem człowieka?

Zawsze fascynowała mnie walka cywilizacji z naturą. Z jednej strony "ściernisko, na którym powstaje San Francisco", z drugiej - miasto Manaus, pożerane przez amazońską dżunglę. Czasami to jest konflikt, czasami symbioza. Orły budują gniazda na nowojorskich drapaczach chmur, a koralowce i polipy porastają wrak Titanica. Miasto, czyli "polis", to dla mnie pewna metafora cywilizacji, jej struktury, jej powtarzalności i hipertrofii. A zestawienie dzikiej przyrody z architekturą? Myślę, że jest to obraz wnętrza każdego z nas: z jednej strony pierwotne instynkty, gwałtowne reakcje, popędy, z drugiej - racjonalne myślenie, kultura, religia czy dobre wychowanie...

Bardzo charakterystyczne dla Twoich prac są ich nietypowe tytuły. Jaką odgrywają rolę w interpretacji dzieła?

Tytuły obrazów z cyklu "Niewidzialne miasta" tworzę na ogół przez poprzedzenie słowa "polis" łacińską lub grecką nazwą najbardziej charakterystycznego elementu kompozycji. "Fungopolis" mógłby się więc nazywać "Grzybogród", "Cataractopolis" - "Wodospadowo", a "Tornadopolis" - "Trąbowice Powietrzne" (śmiech), ale wydaje mi się, że te łacińskie tytuły brzmią lepiej, a poza mogą być również zrozumiałe za granicą.

Twoje obrazy przypominają senne wizje. Czy śnisz równie ciekawie, jak malujesz?

Nie, moje sny są czarno-białe i nudne...

Jaką podróż planujesz w najbliższym czasie?

Zawsze, kiedy tylko mogę, ruszam do Afryki. Najbardziej lubię jeździć po Etiopii, może właśnie ze względu na bogactwo natury i kultury. To kraina zapierających dech w piersiach przepaści, wodospadów, wulkanów. Żyją tam niesamowite małpy, tzw. pawiany o krwawiących sercach, i jaszczurki, przezroczyste jak bezbarwne żelki. Z drugiej strony od niemal dwu tysięcy lat rozwija się tam bogata cywilizacja chrześcijańska, w klasztorach można oglądać księgi liturgiczne, freski i ikony sprzed 1500 lat czy zwiedzać wydrążone w czerwonej skale podziemne kościoły Lalibeli. A nad tym wszystkim afrykańskie słońce.

A dokąd jeszcze chciałbyś wyruszyć jako artysta?

Na południe Francji, a konkretnie do Le Mont Dore. Zostałem tam zaproszony do udziału w dorocznej wystawie realizmu magicznego, z czego cieszę podwójnie. Po pierwsze - jest to najważniejsza w Europie wystawa tego nurtu (na 2014 r. zaproszono tylko trzynastu twórców, będę tam pierwszym Polakiem), po drugie - Le Mont Dore to miejscowość uzdrowiskowa, przepięknie położona w wysokich górach Owernii.

Marcin Kołpanowicz

(ur. 1963, Kraków)

Dyplom na Wydziale Malarstwa ASP w Krakowie obronił w 1987 roku. Od tego czasu miał siedemnaście wystaw indywidualnych, a także brał udział w wielu ekspozycjach zbiorowych. Uprawia metaforyczne malarstwo olejne i pastelowe. Jest twórcą portretów, ilustracji książkowych i plakatów. Jego prace zdobią wiele kolekcji w Polsce, a także w Austrii, Niemczech, Holandii, Francji i USA. Artysta jest dwukrotnym laureatem Międzynarodowego Biennale Pasteli w Nowym Sączu, zdobywcą nagrody w konkursie Ojciec Pio bliski Bogu i ludziom w Instytucie Jana Pawła II w Krakowie i I Nagrody Jury Dziecięcego na Międzynarodowym Biennale Ilustracji w Bratysławie w 2003 roku.

Marcin Kołpanowicz - wystawy indywidualne:

  • 1987 - Galeria Inny Świat, Kraków
  • 1988 - Galeria NCK, Kraków
  • 1989 – Galeria Nr 4, Kraków
  • 1992 - Inter Art Galerie Reich, Kolonia
  • 1992 - Stara Galeria, Kraków
  • 1994 - Galerie Pont Neuf, Paryż
  • 1995 - Galeria Osorya, Kraków
  • 1996 - Inter Art Galerie Reich, Kolonia
  • 1996 - Wiesinger Galerie, Linz
  • 1997 - Poly-Print Galerie, Wuppertal
  • 1999 - Galeria Krypta u Pijarów, Kraków
  • 2000 - Willa Decjusza, Kraków
  • 2000 - Galeria Palace, Kraków
  • 2001 - Galeria KOK, Krzeszowice
  • 2001 - Kunst und Kultur, Aschau
  • 2002 - Inter Art Galerie Reich, Kolonia
  • 2005 - Vincentian Fathers, Nowy Jork