Twórcze wnętrze artystów
Zawsze mieszkali swobodnie. Weronika pamięta z dzieciństwa, że ich mieszkania były inne niż wszystkie dookoła, zarówno w Polsce jak i w Finlandii: - Moi rodzice umieli stworzyć własne meble, coś zbudować, coś uszyć. Sami robili rzeczy, których nie można było kupić albo nie było ich na nie stać. W Polsce w latach 80. wszyscy mieszkali w mniej więcej takich samych mieszkaniach, z meblościankami, a my mieliśmy sprzęty z wyobraźni mamy i taty. Do tego zawsze dobre światło, ładne kolory. Mama (graficzka - przyp. red.) kładła na ściany piękne tapety własnego pomysłu i produkcji. Nasze domy były takie… twórcze, często coś powstawało z niczego, spontanicznie, pod wpływem nastroju. Na starcie w Finlandii rodzice kupowali rzeczy niedrogie i przerabiali je na lepsze. Zyskiwały wtedy inny wymiar.
Mieszkanie na Saskiej Kępie
Mieszkanie w domu na Saskiej Kępie zawsze było w planach Tomka. Właśnie w tej warszawskiej dzielnicy wychował się i wiele razy wracał wspomnieniami do tego miejsca. - Wtedy ta okolica miała naprawdę ekskluzywny charakter i bardzo artystyczną atmosferę - mówi projektant.
- Żyli tutaj ludzie specjalni, grono wybitnych architektów, plastyków. Wszyscy się znali sprzed wojny i trzymali razem. Na przekór komunizmowi wciąż mówiło się o sztuce modernistycznej lat. 30 i o nowoczesnej architekturze. Ze szkoły całą klasą chodziliśmy na religię do kościoła. Ale też na korty do Parku Skaryszewskiego i wykąpać się w Wiśle. Wiele przyjaźni zawartych w tamtych latach przetrwało do dzisiaj - przyznaje Tomek.
To właśnie od kolegi z ławki w podstawówce, Józia Kozińskiego, designer kupił w 2012 r. tę kamienicę, zaprojektowaną przez jego ojca, architekta Stefana Kozińskiego. Pamięta, że jako dziecko bardzo lubił bywać w tym domu.
Rudkiewicz nadal ma prawa rezydenta w Finlandii, tam mieszka jego syn Jaś, żonaty z Finką, i wnuk. Córka Weronika natomiast uciekła z Finlandii jako 17-latka:
- Wyjechałam pięć lat wcześniej. Ciekawość innego świata szybko została zaspokojona, potem zaczęłam boleśnie tęsknić za krajem. W Polsce było wolno więcej, ludzie reagowali intensywniej, nie było takiej unifikacji jak w Skandynawii. Moja ucieczka to był zew… umysłu, chciałam studiować filozofię, a Finlandia była nastawiona na przedmioty ścisłe.
Tomek pamięta, że wyjeżdżali z myślą o rocznym pobycie. Rozejrzeć się, zarobić, doświadczyć innego życia. Szybko zorientowali się, że zawodowa pozycja, jaką projektant miał w Polsce, jest w Finlandii nierealna. Po studiach na Politechnice Warszawskiej i na ASP w ojczystym kraju dostawał mnóstwo propozycji współpracy. A on wymyślił sobie, że rozświetli komunizm ciekawymi, kolorowymi lampami. To była jego prywatna wojna z tym systemem, całkowicie wygrana.
Słynne lampy Rudkiewicza
Po lampy Rudkiewicza, tak inne od wszechobecnych w polskich domach ponurych zwisów sufitowych, przychodzili do słynnego sklepu na Ogrodową wszyscy: i pierwszy sekretarz KC z nową żoną, i artyści, i działacze sportowi. Reflexy (nazwa słynnej kolekcji lamp z tamtych lat - przyp. red.) wisiały w modnych restauracjach, w salach koncertowych i na uczelniach artystycznych, wszędzie. Dlatego oglądamy je w filmach Kieślowskiego i Barei. - W Finlandii nikt o mnie wtedy nie słyszał, z indywidualnymi projektami trudno było przebić się - wspomina Rudkiewicz.
- Postanowiłem nauczyć się skandynawskiego designu, kultury pracy, nawet języka fińskiego. Pracując w renomowanym studiu projektowym Ed-Design, miałem dostęp do najnowszych technologii. Wkrótce z bratem Kubą założyliśmy firmę NC.ART. W Polsce przeszczepiłem wiedzę zdobytą w Finlandii, dostaliśmy nawet zgodę amerykańskiego rządu na wykorzystanie pewnych technologii! Zacząłem żyć na dwa kraje, rodzina się rwała, trzeba było pomyśleć o domu w Polsce. Stąd pomysł na zakup kamienicy.
Zniszczony dom do renowacji
Dom był bardzo zniszczony. Jego pierwotny plan to właściwie… studencki szkic, odręczny rysunek młodego architekta. W czasie wojny budynek ucierpiał podczas bombardowania. Okazało się jednak, że ma mocne strony: świetną podmurówkę, dzięki której nawet gwałtowne ulewy nie zalewają piwnicy. Oczywiście wnętrza zostały przerobione. Nowi właściciele uwolnili przestrzeń.
Udało się odratować dębową klepkę na podłodze, którą zabezpieczyli olejem lnianym, i zachować oryginalną, sosnową balustradę przy schodach. Bardzo podoba się wszystkim jej fantazyjna, miękka linia. Ogromny taras na piętrze pozostawili bez zmian, Cieszą się nim wnuczki Tomka: Ronia i Emma. Zięć Paul, rodem z Australii, także go lubi, bo dzięki niemu może żyć tak, jak w ojczystym kraju, doświadczając przenikania się życia wewnątrz i na zewnątrz. Rudkiewicz nie inwestuje w kosztowne meble czy dzieła sztuki. Nie zbiera bibelotów. To nie jest też w zwyczaju jego rodziny.
Miejska wygoda
- Bardzo cenią sobie wygodę. Rozwiązania, które sprawiają, że w domu jest przytulnie, miło, jasno, naturalnie. Liczy się dobre światło, wiele nastrojowych punktów. Ważne, żeby meble były uniesione, by przestrzeń nie była zagracona - wtedy łatwo utrzymać czystość. - Pamiętam, jak wypucowane były domy moich dziadków: ten w Nowym Sączu i ten na wsi kieleckiej. To zobowiązuje - mówi Tomek. - Często je wspominam i myślę, że wiele zwyczajów przechodzi z pokolenia na pokolenia. Mój ojciec miał bzika na punkcie lśniących czystością podłóg! Zawsze byliśmy też sentymentalni, w domu jest mnóstwo pamiątek rodzinnych, albumów ze zdjęciami, autoportret mojej już nieżyjącej żony Ani, tablica ze zdjęciami dzieci i wnuków.